Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Łąka złudzeń
To miejsce swoją nazwę wzięło od dziwnej fatamorgany, która spotyka wszystkich odwiedzających tę osobliwą część Cripple Rock. Pośród wiekowych drzew odnaleźć można małą polankę, na pozór nieróżniącą się niczym od innych podobnych miejsc. Jeśli tylko na krótki moment straci się tutaj czujność - przed oczami turysty mogą pojawić się wizje tak potworne, że nawet Bóg nie uchroni ich przed koszmarem.

Obowiązkowy rzut kością k6:
k1 - Masz wrażenie, że za drzewem czai się niedźwiedź, z którego zębów kipi krew.
k2 - Masz wrażenie, że wokół Ciebie rozpływa się rzeczywistość, jakby powietrze topiło się i spływało po nierównej ziemi.
k3 - Masz wrażenie, że ziemia zaczyna się zapadać, a Twoje stopy na zawsze w niej utknęły.
k4 - Masz wrażenie, że jesteś otoczony przez drobne wróżki rozsypujące wszędzie świecący niczym brokat pyłek.
k5 - Masz wrażenie, że ziemia robi się miękka i przypomina bardziej pościel niż zimne runo.
k6 - Masz wrażenie, że Twój nos urósł do gigantycznych rozmiarów i powoli przechyla Cię w przód prowadząc w końcu do upadku. Aby go uniknąć, musisz pokonać próg na siłę woli wynoszący 50.

[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02, 2024 11:19 pm, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Styczeń w oka mgnieniu utonął w czarnych iksach i gdy przyszło mu zakreślać w kalendarzu pierwsze dni lutego, zalała go fala niepewności. Bezsilności. Strachu. Poczucia, że nie był gotowy na żałobną, marcową konfrontację. Najchętniej podążyłby śladem owadów i popadał w stan anabiozy aż do lata, a może i dłużej, ale wstrzymywał go przed tym zdrowy rozsądek i niezdrowo rozpędzony umysł, zmieniający każdą kolejną noc w koszmar na jawie. Za dnia osadzał się w wyświechtanych ramach savior-vivre i wypełniał codzienne powinności, ale gdy odchodziły i pozostawał na łasce maszyny do pisania, pożółkłych indeksów i niewyraźnych szeptów, zaczynał tracić grunt pod nogami. Z pewnością popadłby w nieprzystojny marazm, podobny do tego sprzed roku, gdyby w odpowiednim momencie nie zaczął wychodzić z inicjatywą.
Przypadkowe spotkanie w parku zaowocowało zdobyciem informacji, dzięki którym wzrok przekierował z otchłani na pewną, fasadowo niewymyślną polankę. Plan ułożył mu się w głowie nad wyraz szybko i zawierzył mu całkowicie aż do momentu zatrzymania zdezelowanego Forda na poboczu ośnieżonej drogi; posępne, wiekowe drzewa przywodziły na myśl czarną dziurę. Zauważył, z jaką opieszałością Doug zdjął dłonie z kierownicy i wiedział, że za nic nie wygramoliłby się z auta, gdyby nie musiał się w ten sposób odwdzięczyć za niewinne kłamstewko, którym wybronił go przed tymczasową banicją z Chyżego Ghoula. Wdzięczność bywała jednak ulotna i choć przygotował się na najgorsze, wolałby trzymać się tego sympatyczniejszego scenariusza. Łatwo przychodziło mu wykazywanie się niecharakterystyczną dozą optymizmu, gdy na horyzoncie majaczyła możliwość zdobycia poszlaki, mogącej pokonać chwilowy zastój w jego śledztwie.
Odetchnął głębiej, poprawił przewieszoną przez ramię torbę, pod sam nos podciągnął beżowy szalik i tak przygotowany, wyszedł na mróz.
No, więc tego, prowadź — zachrypiał Doug, nieokreślonym ruchem ręki wskazując w stronę drzew, na co jedynie przytaknął i zgodnie z wyrytą w głowie trasą ruszył przed siebie. Wnikliwie badał otoczenie, nie chcąc przypadkiem zejść z obranej ścieżki, co niestety zdarzało mu się częściej, niż od święta i co mogło wydarzyć się za chwilę, bo natężenie zadawanych przez towarzysza pytań zaczęła wybijać go z rytmu. Rzuciwszy zdawkową odpowiedź przez ramię, przyspieszył i wzmocnił krok, oczekując, że to wystarczy, by zapobiec dalszemu poddawaniu jego zdolności podążania za wytycznymi w wątpliwość. Tych miał wystarczająco skłębionych pod czaszką, co gorsza - wzrastały wprost proporcjonalnie do liczby pozostawionych w śniegu odcisków butów. Śnieżycy nie zapowiadano, nie mieli też na ogonie żadnego, złośliwego prześladowcy, a nawet jeśli jakiś by się napatoczył, mieli przewagę liczebną; szło mu się odrobinę lżej, gdy sobie o tym przypomniał.
Na miejsce dotarli relatywnie prędko, co stwierdził po stanie swoich nóg, szczęśliwie jeszcze niezmordowanych. Polana obtoczona była białym puchem, ale mógł sobie wyobrazić, że w lecie stanowiła prawdziwie urokliwe miejsce, idealnie wpisujące się w gust Dahli. Z gorliwością, która jeszcze przed chwilą szerokim łukiem omijała jego kroki, wysunął się na przód, wgłąb otwartej przestrzeni, wzrok przesuwając po korach drzew. Znak musiał gdzieś tu być, a on musiał go znaleźć.
Skupiony całkowicie na wykryciu lokalizacji prezentu pozostawionego przez siostrę, dopiero po chwili zareagował na kłującą w uszy ciszę. Zatrzymał się gwałtownie i obróci wokół własnej osi, lecz nawet wtedy czerń i biel nie wypluła rażącej w oczy czerwieni kiczowatej kurtki.
Doug? — Odpowiedziała mu jedynie cisza. Ponowił pytanie, tym razem trochę głośniej, ale na nic się to zdało. Głos zdawał mu się rozbijać o drzewa, do złudzenia przypominające teraz klatkę.
Przełykając nerwowo ślinę, pokierował okrytą rękawiczką dłoń w stronę woreczka w kieszeni; czując pod palcami niewielki ciężar, oddychał jakby bardziej miarowo. Nie miał się czego obawiać - chwilowa rozłąka musiała wyniknąć z roztrzepania towarzysza. Gdyby dopadły go makabryczne wizje, z pewnością w mig ujawniłby swoją pozycję donośnym, wysokim piskiem. Może strach przejął nad nim całkowitą kontrolę i przymusił do powrotu do samochodu...
A może nie odzywał się, bo ktoś lub coś go przed tym powstrzymywało.

Ostatnio zmieniony przez Mallory Cavanagh dnia Pon Lut 13, 2023 6:22 am, w całości zmieniany 4 razy
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Jiahao Yimu
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t214-jiahao-yimu#890
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t309-jiahao-yimu#898
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t308-ive-got-a-gift-for-you-poison-in-the-well-jiahao#897
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t310-poczta-jiahao-yimu#900
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f116-dom-jiahao-yimu
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t214-jiahao-yimu#890
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t309-jiahao-yimu#898
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t308-ive-got-a-gift-for-you-poison-in-the-well-jiahao#897
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t310-poczta-jiahao-yimu#900
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f116-dom-jiahao-yimu
Jak na kogoś, kto o wiele bardziej wolał siedzieć w ciepłocie domowych czterech ścian zaskakująco często bywał na zewnątrz – zwłaszcza, gdy temperatura cały czas utrzymywała się poniżej zera, a on nie miał żadnej konkretnej sprawy do załatwienia. Niegdyś masa ważnych, ciążących nad jego głową zadań, czekających na rozwiązanie nie była w stanie przekonać go do wykopania cielska spod miękkiego koca i ogarnięcia najważniejszych najważniejszych rzeczy. Gdyby ktoś zobaczył jak teraz bez żadnego problemu i ze znudzeniem wyrytym na kościstej twarzy wychodzi z domu, to prawdopodobnie nie mógłby uwierzyć własnym oczom. Sam do końca nie wiedział co się w nim zmieniło i dlaczego zaczął działać w taki sposób. Może obowiązki, które spadły na niego po wyjeździe rodziców sprawiały, że nie mógł siedzieć bezczynnie w domu i nawet wizja błądzenia po białych, mroźnych pustkowiach wydawała się tą bardziej kuszącą opcją? Sprawy miałby się też inaczej, gdyby matka dała jakiekolwiek znak życia, gdyby wysłała chociażby jeden, krótki list z wyjaśnieniem przedłużającej się obecności. I dlaczego w ogóle nie powiedziała gdzie wyjeżdżają? Z reguły nie poświęcał jakimkolwiek problemom zbyt wiele uwagi, uznając, że prędzej czy później rozwiązanie i tak nadejdzie, dlatego tym razem też nie przejmował się na wyrost. Żeby nie zatruwać sobie hehe niepotrzebnie głowy.
   Decyzję o wyjściu z domu podjął bez dłuższego zastanawiania się – niebywale szybko ściągnął z wieszaka gruby płaszcz, który od razu zarzucił na ramiona, na łeb nasunął wełnianą czapkę, a szyję oplótł ciepłym szalem. Dłonie opancerzone miał w skórzane rękawice – ten element ubioru przyległ do niego na stałe, stał się nieodłącznym elementem stroju, życia. Niechętnie wyjmował poparzoną rękę z materiału, chroniącego jej szpetność przed ciekawskim wzrokiem nieznajomych.
   Kroczył w głębokim zamyśleniu, w akompaniamencie towarzyszącego mu skrzypieniu śniegu. Ciężkie buty raz po raz zatapiały się puchu, niknąc w nim. Zostawiał za sobą ogromne, wydłużone ślady, jakby niechętnie unosił obuwie, bardziej sunąc nim po powierzchni jak umarlak z któregoś filmu o zombie. Ręce trzymał w kieszeni, a jego sylwetka zdawała się być skurczona, bo im bardziej się kulił, tym cieplej mu było. Ale nie mógł powiedzieć, że nie potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza. Mróz przemykający przez nozdrza pobudzał go, oczyszczał, pozwalał zresetować się po całym dni pracy.
   Nie zwracał uwagi gdzie dokładnie niosą go nogi, ale jednocześnie wiedział, że nie mógł odejść zbyt daleko, bo mogło minąć zaledwie kilkanaście minut. Świat pokryty bielą wydawał się zupełnie inny, zmieniał dobrze znany krajobraz w całkowicie nowe miejsce, a coraz prędzej ciemniejące niebo wcale nie ułatwiało rozeznania się w sytuacji. Nawet ktoś, kto ma doskonałą orientację w terenie mógłby mieć niemały problem by wrócić do domu w taką pogodę. Wielkim plusem było jednak to, że nie sypało śniegiem, bo wciąż narastająca warstwa zimowego puchu na pewno dodatkowo utrudniłaby widoczność.
   Przemknął obok częściowo wydeptanej ścieżki, próbując odnaleźć skrót, z którego korzystał za dawnych lat. Miejsce, którym niegdyś chodził stopniowo rozrastało się, a kolejne, łyse o tej porze roku krzewy zdawały się układać w ścianę, której nie dało się przebić – jakby sama matka natura nie chciała go przepuścić dalej, zatrzymać przed granicę, którą sama wyznaczyła. On był jednak nieugięty, od zawsze szedł po trupach do celu, dlatego tym razem również nie było inaczej. Z całym impetem rozdarł gałęzie na boki, niemalże wyrzynając sobie przejście. Dłonią zasłonił twarz, żeby sztywne patyki go nie poraniły. Usta wygięły mu się w uśmiechu – miejsce, które pozostawił za sobą musiało wyglądać jakby jakieś dzikie, masywne zwierzę się przez nie przebiło. Może taki widok zniechęciłby potencjalnego cienia, jeśli ktokolwiek zdecydowałby się kroczyć jego śladami.
   Palce wyciągnął w stronę drzewa obok którego przechodził, zahaczając nimi o wiekową korę, która opadła, kiedy sztywny kciuk o nią zaczepił. Szybko znalazł się na polanie, wyglądającej na zupełnie inne, odrębne miejsce. Odcięte od reszty. Przystanął zupełnie na chwilę, przymykając oczy. Stał na samym krańcu polany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Do jego uszu nie dochodziły żadne dźwięki, nie licząc oczywiście wszechobecnych podmuchów wiatru, bawiących się materiałem jego ubrań. I wystającą spod czapki kosmykami włosów.
   Rozwarł powieki, a całe otoczenie, które zapamiętał zmieniło się diametralnie.
   Świat wydawał się być złożonym z farb, w które ktoś wystrzelił strumieniem wody. Wszystko zaczynało się topić, spływać na ziemię. Powietrze nagle stało się cięższe, trudno było je łapać do płuc. Ziemia stała się wyboista, o czym przekonał się, gdy puścił pobliskie drzewo, próbując zrobić krok do przodu. Wydawało mu się, że wdepnął w jedną z nowopowstałych kałuży – przecież przed chwilą jej tu nie było. Na jego twarzy osiadło zniesmaczenie, które nie sposób było ukryć – wykrzywione usta, zmarszczony nos i brwi, a także zmarszczki wokół oczu, które stały się nieco bardziej widoczne.
   To co widział mógł porównać też do palącego się świata – wszystko to, co widziało się ponad płomieniem zwykle się rozmywało, mazało w powietrzu. Tak właśnie widział. Przez chwilę bał się spojrzeć na własne stopy, jakby w obawie przed tym, że one również mogą zacząć się rozmydlać.
   Tchórzostwo wzięło nad nim górę, bo momentalnie puścił się przed siebie biegiem. Nie zwracał uwagi na to, co serwowała mu polana – wszystko i tak wydawało się topnieć, tracić swój koloryt. Pewnie dlatego nie zauważył też postaci na swojej drodze. Mogła wyglądać jak jedno z rozpływających się drzew, po samym kolorze nie był w stanie tego odróżnić. Zahaczył o sylwetkę ramieniem, choć siłę, która mu przy tym towarzyszyła można było porównać do tej, którą ktoś w sobie zbiera, gdy chce wyważyć drzwi. Nogi poplątały mu się, gdy tylko przywalił w cel. Od razu padł na ziemię, lądując twarzą w śniegu.
   Podczas upadku nie zdążył nawet wyrzucić z siebie żadnego przekleństwa czy dźwięku niezadowolenia.

K6 (obowiązkowy rzut w temacie): 2
Jiahao Yimu
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Przelewał między palcami fragmenty przeszłości do momentu, w którym ich ciężar wzrósł na tyle, by zakotwiczyć go w granicach stabilności umysłowej. Względnej. Wystarczającej, by wrócił do realizacji założenia, które przygnało go w te zwodnicze rejony. Oddychaj, przypominał mu jego własny, sfrustrowany szept, prędko dogorywający pod naporem szalika. Oddychaj, powtórzył ciepły, dziewczęcy głos tak wyraźnie, że nie zdziwiłby się, gdyby uruchomił skryty gdzieś pod śniegiem mechanizm powrotu do przeszłości. Nie wierzył w przypadki, jedynie w nią i to, że zawsze dobrze mu radziła, zamiast więc odpowiedzieć niewdzięcznością, oddychał. Głęboko. Miarowo. Kąsające chłodem powietrze wpuszczał do płuc i wypuszczał pochmurność zaciemniającą trzeźwy osąd. Nie był na wakacjach, nie powinien tracić czasu na roztrząsanie każdej, mniej lub bardziej złowieszczej możliwości; nie zamierzał zbaczać z ustalonej trasy jak Doug, którego, swoją drogą, będzie musiał później odpowiednio wynagrodzić za ten idiotyczny sabotaż. Lepiej było uczyć się na jego błędach, baczyć na otoczenie i ostrożnie stawiać kroki - byle je stawiać. Miał jeszcze trochę drzew do zbadania, a choć na wzrok nie narzekał nawet w rażąco jasnym otoczeniu, nacięcie pnia swoimi inicjałami z takiej odległości mógłby zobaczyć jedynie, o ile w ogóle, nafaszerowany odpowiednim eliksirem.
Ignorując resztki splątanej wizji maniaka z nożem wyskakującego z leśnej otchłani, wznowił poszukiwania. Każdy, naturalny odgłos przechadzki - ocieranie się o siebie warstw ubrań, skrzypienie śniegu pod butami czy nieznaczny świst wiatru - dudnił mu w uszach jakby zwielokrotniony przez megafon. Był na tej polanie pierwszy raz, a mimo to ponuro znajome odczucie wykrzywiło mu usta i zagięło brwi, pozostając na nich przez całą, dokładną inspekcje kolejnej kory. Gardę unosił wysoko, jak najwyżej się dało podczas tego skądinąd angażującego procederu, ale i tak okazała się niedoskonała. Oczywiście, w końcu była jego wytworem, więc prędzej czy później błąd ludzki musiał wkroczyć do gry.
Gdyby tylko przyłożył się bardziej do wypatrywania potencjalnych niebezpieczeństw, a mniej do naruszania przestrzeni osobistej drzew, gdyby zareagował szybciej, jakkolwiek, zamiast zamienić się w słup soli na widok puszczonej ku niemu przestrodze...
Pieprzone gdyby powaliło go na ziemie.
Dosłownie.
Szarpnięcie za ramie wyrwało torbę z bezruchu i zaprzepaściło szanse na ustanie na nogach. Szarobure tornado przemknęło mu przed oczami, sekundę później zaciemniając wizje w akompaniamencie bolesnego tak i dla uszu, jak i dla pleców odgłosu zrównania z ziemią. Śnieg nijak nie sprawdził się w roli amortyzatora i tyle z tego dobrego wynikło, że przynajmniej nie upadł na twarz, tym samym zachowując resztki jakiejkolwiek godności. Te zostały z nim przez kolejne trzy sekundy, aż uleciały w eter wraz z wymamrotanymi odruchowo słowami:
Przepraszam... — Otworzył oczy, gdy litery zlepił sens. Ciepły, rozżarzony sens. Jakby ktoś mu do piersi przyłożył żelazko. Dlaczego niby on miał przepraszać za cokolwiek? Momentalnie podniósł się z ziemi do siadu, przenosząc wzrok na źródło aktualnej niedyspozycji.
Co, do kurwy? — Tak nieprzystojnie wyzionął ogniem, którego już nie mógł pomieścić w środku. Dobrze, że nie było więcej świadków tego nietaktu. Nie było, prawda? Przemknął wzrokiem dookoła, ale nikogo nie dostrzegł. Nawet Douga. Wyminęli się? Co, jeśli nie? Czy leżała przed nim właśnie przyczyna zaginięcia tymczasowego szofera? Co, jeśli nie tylko jego? Fragmenty układanki w mig zaczęły składać się mu w całość. Mężczyzna pojawił się tutaj chwilę po nich, musiał ich śledzić. Mógł to robić od dłuższego czasu, przez co wiedziałby o celu wyprawy lub przynajmniej jej lokalizacji, a ta zaniepokoiła go na tyle, by wyszedł z cienia i przystąpił do ataku. Co w tej polanie mogłoby doprowadzić do tak gwałtownej reakcji? Czyżby to, co i jego tu sprowadziło? Według statystyk mordercy bardzo często wracali na miejsce zbrodni, tylko czy polanka była nim bezpośrednio?
Mimowolnie odsunął się i dźwignął do pionu, choć torba, najwyraźniej w międzyczasie napchana kamieniami, skutecznie mu to utrudniała. W ten sposób zapewnił sobie pewną przewagę, jednocześnie unikając wszelkich nieprzyjemności, które mogłyby go nawiedzić, gdyby dłużej taplał się w śniegu. Na nogach nie stał zbyt pewnie, ale przynajmniej nie złamały się od razu jak gałązki, deptane we wcześniejszej części spaceru. Sięgnął do torby dłonią i trzymał ją tam tak w pół zanurzoną, zabezpieczając się - psychicznie na pewno - przed nadejściem kolejnej, ewentualnej salwy kłopotów. Mrużąc oczy, zaczął skanować powaloną sylwetkę, chcąc wyłuskać z niej szczegóły zdradzające tożsamość ciamajdowatego napastnika. Z tyłu, niestety, wyglądał jak każdy względnie majętny przechodzeń, sądząc po przyzwoitym stanie odzienia, więc by uzyskać więcej informacji, zrobił mały kroczek do przodu i szturchnął go butem w bok, tym samym pobieżnie sprawdzając zawartość kieszeni jego płaszcza.
Co to miało być? Wstawaj i się wytłumacz. — Spojrzenie wyostrzyło mu się jeszcze bardziej niż ton, gdy z tej kupki nieszczęścia zaczęła wyzierać jakaś znajoma nuta. Z pewnością nie był nieznajomym, nie całkowitym; wciąż by się to zgadzało z danymi, które pochłaniał jeszcze nie tak dawno równie gorliwie, co kanapki z masłem orzechowym. Uciszył Dahlię, potem Douga, a teraz chciał to samo zrobić z nim? Niedoczekanie.
W myśl zasady "przezorny zawsze ubezpieczony", ale przede wszystkim dla własnego komfortu chciał zwiększyć dzielący ich dystans - na chęciach musiał poprzestać. Wiedział, żeby nie ufać nogom. Goryczka lubiła wykręcać mu takie numery, ale tym razem mierzył się z czymś zupełnie odmiennym. Grunt topniał pod nogami tak, jakby wskoczył w sam środek torfowiska. Za dzieciaka prawie dał mu się pożreć, goniąc za światłem, jak mu się wtedy wydawało, świetlików, ale siostra zdążyła go ostrzec, nim postawił fałszywy krok. Teraz jej resztki spoczywały w kieszeni spodni i jak na złość żaden szept nie chciał go poratować. Był zdany na siebie i gotów uwierzyć, że jakoś się z tego bagna wyciągnie, ale z wolna rodzącą się wiarę podkopywała obecność tego mężczyzny. Czyżby i to było jego winą? Rzucił na niego czar? Nie spuszczał z niego spojrzenia w połowie oskarżycielskiego, w połowie, cóż, zapewne mocno zaniepokojonego. Poczucie osuwania się podłoże coraz głębiej mógł ignorować tylko początkowo; czuł, jak serce zaczyna wierzgać mu w piersi, dłonie się pocą i oczami wyobraźni widział, jak czerwone drobinki wskakują mu na szyję i rozchodzą w dół jak korzenie. Nim się obejrzy, trafi sześć stóp pod ziemię i nie będzie się dłużej musiał zastanawiać, jakie to uczucie. Kilka miesięcy temu może nawet by się z tego faktu ucieszył, ale teraz nie potrafił się wyzbyć wrażenia, że to nie tak miało być, nie w ten sposób, nie teraz - jego cel był tak niedaleko, niemal w zasięgu dłoni, nie mógł się poddać przed samą metą...
Nie mógł jeszcze zamknąć oczu.
Nie mógł też poprosić o pomoc człowieka, którego podejrzewał o najgorsze.
Grunt pożarł mu już kostki, a presja czasu i niepewność jeszcze bardziej przygniatała. Improwizowanie nie było jego mocną stroną i wiedział, że będzie musiał się w tej dziedzinie podszkolić, ale nie sądził, że będzie do tego zmuszony tak prędko. Musiał wyciągnąć się z potrzasku szybko i skutecznie, zanim znowu zostanie zaatakowany. Pamiętał o właściwościach polany, ale roztrząsać realność lub brak nadciągających zagrożeń mógł już później, z bezpiecznego miejsca. Czary mogłyby zadziałać, ale i one utknęły w mentalnym rozgardiaszu.
Chwila.
Torba. Miał torbę i drzewo obok. Cóż. W tej sytuacji jakakolwiek akcja wydawała się zasadniejsza, niż bierność. Zaciskając zęby, zmobilizował wszystkie siły, które mu pozostały, po czym zdjął ciężar z ramienia i po krótkiej, acz wnikliwej obserwacji przerzucił - przynajmniej spróbował przerzucić - pasek torby przez gałąź na oko wystarczająco wytrzymałą, by nie zerwała się pod jej jarzmem.
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Jiahao Yimu
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t214-jiahao-yimu#890
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t309-jiahao-yimu#898
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t308-ive-got-a-gift-for-you-poison-in-the-well-jiahao#897
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t310-poczta-jiahao-yimu#900
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f116-dom-jiahao-yimu
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t214-jiahao-yimu#890
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t309-jiahao-yimu#898
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t308-ive-got-a-gift-for-you-poison-in-the-well-jiahao#897
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t310-poczta-jiahao-yimu#900
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f116-dom-jiahao-yimu
Nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, gdy twarz częściowo zatopiona w śniegu zdawała się wsiąkać w podłoże z każdą sekundą. Delikatna skóra policzków otulona została chłodem; szybko zaczął odczuwać niewyobrażalnie nieznośne szczypanie, jakby jakiś żartowniś wysypał na niego wiadro szczypawek, które właśnie chodziły swoimi malutkimi odnóżami po obliczu wciąż leżącego w zimowym puchu mężczyzny. To okropne uczucie zmotywowało go do podjęcia pierwszej próby uniesienia ciała.
   Wsparł się na dłoniach, do których mimo rękawic dostały się drobiny śniegu. Szybko je wyprostował mimo nieprzyjemnego drżenia wciąż będącego w szoku ciała. W tamtym momencie nie myślał nawet o czym co faktycznie się stało i jak doszło do tego, że twarzą runął w jedną z pobliskich zasp. Liczyło się jedynie jak najsprawniejsze wyswobodzenie i zmiana pozycji, by już dłużej się nie kompromitować.
   Przewalił się na bok, natychmiast spinając wszystkie mięśnie ciała i zrywając je do siadu. Czuł, że śnieg dostał się w miejsca, których nigdy nie powinien się znaleźć. Na jego twarzy momentalnie pojawiło się niezadowolenie, które widocznie od niego promieniowało. Dobrze, że nie widział swoich niemalże czerwonych od zimna policzków. A właśnie, nie widział, bo całe rzęsy miał w śniegu, którego nie zdążył się pozbyć. Puch powolnie topniał, skutecznie zamazując widoczność.
   Mrugnął kilkukrotnie, starając się przetrzeć ślepia rękawem, który oczywiście też był mokry... ale przecież musiał podjąć jakąkolwiek próbę ogarnięcia się i rychłego powrotu do rzeczywistości, bo w tamtym momencie wszystko co udało mu się dostrzec po prostu płynęło. Obraz stale się zamazywał – prawie jakby próbował wytrzeć szybę brudną, wilgotną ścierą.
   „Przepraszam...”
   Natychmiastowo oprzytomniał, słysząc to jedno, dla niektórych niełatwe do wypowiedzenia słowo. Z ust nieznajomego wybrzmiało jednak miękko, miało w sobie odrobinę ciepła, które skutecznie zdołało przebić się przez wszechobecny chłód i trafić prosto do uszu alchemika, który z sekundy na sekundę coraz bardziej kontaktował z rzeczywistością. Powoli dochodził do siebie, a myśli składały się w całość, pozwalając na odtworzenie przebiegu wydarzeń sprzed upadku. Był nieostrożny – rozmywające się otoczenie zupełnie pozbawiło go racjonalnego myślenia, dlatego chciał uciec w popłochu. Nie przewidział jednak, że chcąc przedrzeć się przez zaśnieżoną polanę będzie musiał ominąć tyle przeszkód – w tym jedną ruchomą, z dwoma rękoma i dwoma nogami.
   Nie zdążył nawet się wybronić i usprawiedliwić, gdy po niepewnych przeprosinach dostał kurwą w twarz. W tę wciąż poczerwieniałą, nieogarniętą twarz, na której obecny był jedynie bliżej nieokreślony grymas, który na pewno niewiele wspólnego miał z jakimkolwiek zrozumieniem rozwijającej się sytuacji.
   Zgiął nogi, kolejny raz wspierając się rękoma – tym razem udało mu się wstać i nawet zachować równowagę, by nie wywrócić się jak pierwszy lepszy pijaczek stale przebywający w bliskiej okolicy osiedlowego monopolowego. Obraz rejestrowany przez ciemne ślepia zaostrzał się z każdą chwilę – wystarczyło, że zamrugał energicznie jeszcze kilka razy, a zdołał ujrzeć jego. Znajomą twarz, którą nie sposób pomylić z żadną inną. Tylko dlaczego musiał trafić tu akurat na niego? Przecież w tym mieście żyło tak wielu innych ludzi...
   Przełknął ślinę, ale wiele pracy włożył w to, żeby nie było to te głośne, teatralne przełknięcie śliny. Ale czuł w gardle gulę, która z trudem przeszła dalej wraz poruszeniem się zasłoniętej szalem grdyki.
   — Nie sądziłem, że ktokolwiek tu jest, nic nie widziałem — powiedział w końcu, nie siląc się na dłuższe wytłumaczenie. Nie zwrócił się do niego imiennie, nawet jeśli doskonale wiedział kim jest. Być może nie miał w sobie na tyle odwagi albo po prostu nie chciał się spoufalać z bratem swojej ofiary. Musiał zmrużyć jeszcze odrobinę, jakby chciał się upewnić czy na pewno stoi przed nim Mallory, nawet jeśli chwilę wcześniej miał stuprocentową pewność. Był jak zjawa – pojawił się nagle, przyszedł nieproszony. — Nadal nie widzę — dodał po chwili, gdy obraz znowu zaczął się wahać, płynąć. Były momenty, w których widział więcej, ale były też momenty, kiedy tak naprawdę wydawało mu się, że jest w zupełnie innym miejscu. Wydawało mu się, że doskonale zna to miejsce, bywał w pobliżu setki razy, ale gdy doświadczał tych dziwnych halucynacji, to wszystko zmieniało się miejscami. Czuł się jak w przemeblowanym pokoju.
   — Machasz do mnie ręką? Przecież widzę gdzie jesteś — zapytał, gdy w całym tym rozmyciu udało mu się dostrzec jakiś ruch. Starał się stać pewnie na nogach, gotowy, by znów puścić się biegiem. Tym razem musiał zdołać go wyminąć. Byle nie napotkać twarzą żadnego z pobliskich drzew...
Jiahao Yimu
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Klarowność myślenia topniała z gruntem w zatrzęsieniu błahostek zazwyczaj niedostrzeganych z tak miażdżącą precyzją. Chłodne powietrze przeżerało ubrania aż do kości, wszechobecna biel próbowała oślepić, pozostawić zupełnie bezbronnym wobec nadciągających słów i kroczących za nimi zagrożeń, uporczywie wzniecających ogień pod skórą. Podążanie za prawdą rzuciło go na stos i jak na złość nie pamiętał czaru, który unieszkodliwiał płomienie; szczegóły dotyczące aktualnej daty, a nawet własnej tożsamości zostały wypchnięte przez jedną, paniczną myśl.
Ratuj się.
Nie tej czerwieni tak usilnie wypatrywał, ale gdy już zagnieździła się pod czaszką, nie mógł z niej zrezygnować - mniej istotne, czy przez własną, atawistyczną desperację, czy błagalne życzenie siostry. Może niepewność zbierała właśnie żniwo, przymuszając go do rzucania torby na drzewo niby piłkę podczas gry zespołowej za czasów szkoły średniej? Marny był z niego koszykarz, ale tym razem trafił i postawił na odpowiednią gałąź, bo nie ugięła się pod ciężarem torby; kotwicy, ku której prędko wyciągnął dłonie, by jak najszybciej przestały go zdradzać niepewnym rozedrganiem. Skuta lodem ziemia próbowała wchłonąć go żywcem, ale to odczuwana nieopodal obecność była najbardziej wyrazista, najbardziej dokuczliwa, najbardziej rozogniona. Wzbraniał się jak mógł przed holistycznym jej ujęciem, z zaciśniętymi zębami szamocząc się z torbą. Nie odpowiedział na mętne wyjaśnienia, wciąż plugawo dźwięczące mu w uszach jak przyznanie się do winy, choć agresor próbował je podważyć gestem i mową. "Nie sądziłem, że ktokolwiek tu jest, nic nie widziałem", rzucone z zuchwałą głupotą oprawcy stojącego nad zakrwawionym ciałem, ściskającym w dłoni usmarowane juchą narzędzie zbrodni. Nierozumiejące spojrzenie było czystą perfidną, sadystyczną zagrywką odmalowaną z przekonaniem, o którym Lotte mogłaby tylko zamarzyć. Nie ruszał się, z pewnością przygotowując się do ataku. Czy tym razem zdołałby przed nim uskoczyć? Czy w ogóle chciał bardziej, niż samemu skruszyć dzielący ich dystans i wymierzyć sprawiedliwość, a potem pociągnąć za sobą w morską toń, w którą sam wciąż się zapadał? Sięgnąć po torbę, wycelować i rzucić prosto w sam środek tego obmierzłego ryja? Zaserwować iluzoryczną torturę, aż nakarmi się jego grzechami i przejdzie do rzeczywistości, ponownie w niej go niszcząc, tym razem ostatecznie?
Nie.
Jeszcze nie, choć siła zasysająca mu nogi z mniejszą niż chwilę temu gorliwością zdawała się do tego zachęcać. Pooddychał głębiej z nikłą subtelnością, raniąc spojrzenie widokiem Jiahao Yimu - pierwszorzędnego, toksycznego bałwana, dzisiejszym wybrykiem skazującego się na uplasowanie na samym szczycie spisu podejrzanych o popełnienie najgorszej z możliwych zbrodni. Pomimo podejrzeń nie dążył do bezpośredniej konfrontacji, chcąc wpierw zweryfikować te inne, bardziej naglące - a przynajmniej takimi się wydawały aż do teraz. Bardziej, niż wyjściem ze specyficznego bagna, zajął się utrzymaniem pozorów i gryzieniem się w język, pragnącym wysyczeć ciąg przekleństw stokroć gorszy, niż ten, którym go przywitał; najwyraźniej strzępy rozsądku powoli do niego wracały.
To widzisz czy nie widzisz? — Po kłamcy takiego kalibru spodziewał się czegoś sensowniejszego, niż zaprzeczanie samemu sobie w ciągu minuty czy dwóch. Doskonale się złożyło, że w tej sytuacji nie musiał brzmieć zbyt niewinnie, bo doza podejrzliwości po tak niecodziennej ceremonii powitania była jak najbardziej na miejscu. Zapewne próbował go skonfundować, przymusić do opuszczenia gardy, by móc zaatakować z jak największą szansą na wygraną. Brał go za takiego naiwniaka? Oczami wyobraźni widział, jak szczerzy się triumfalnie, jak spogląda na niego z góry i mówi, że teraz zaczyna dostrzegać rodzinne podobieństwo...
Wolną dłoń wsadził do kieszeni na sekundę przed tym, jak się zacisnęła.
Mięśnie twarzy zaczęły go boleć nie tyle z chłodu, co przez konieczność utrzymania ich w neutralnej ekspresji.
Czyżby polana odkryła przed tobą swoją prawdziwą naturę? — Bo przecież nie wyrzuty sumienia. Po tym, jak mrużył te robaczywe, czarne ślepia, mógłby przystać na wyjaśnienia z chwilowym ograniczeniem zakresu widzenia - może przez to nie dostrzegł, że nie był jedyną osobą, która 'straciła czujność'. Sam powoli ją odzyskiwał, tak przynajmniej mu się wydawało, ale wciąż nie mógł się ruszyć z tego przeklętego skrawka przyprószonej bielą ziemi. Ręka zaczepiona o torbę powoli zaczynała drętwieć, miał więc nadzieję, że szybko odzyska władzę w nogach. Na razie mógł jedynie pozostawać zewnętrznie nieugiętym wobec ciskanych w twarz prowokacji...
Albo samemu rzucić rękawice.
Wyprostował się nieznacznie, odrobinę mocniej zacisnął palce na torbie i z odpowiednią dozą niewinności ni to zapytał, ni oznajmił:
My się chyba znamy. — Uważnością spojrzenia dziurawił Jiahao, próbując wyłuskać szczegóły, mogące potwierdzić prawdziwość postawionej tezy; znaleźć usprawiedliwienie wobec zapieklenia, od którego bladły mu knykcie i kłuło pod żebrami.

/zt z powodu rezygnacji współgracza z forum
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog