Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
NEWBURY ST
Newbury Street znajduje się w regionie Back Bay w Bostonie, biegnąc ze wschodu na zachód, od Boston Public Garden do Brookline Avenue. Uliczka znana jest przede wszystkim z zabytkowych XIX-wiecznych kamieniczek, przy których znajdują się dziesiątki sklepów i restauracji, co czyni ją popularnym miejscem do turystów. Większość ekskluzywnych butików w Bostonie ma swój adres właśnie tutaj. Można tu znaleźć Chanel, Gucci, Prada czy Versace.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
marzec 16, 1985

Bostońskie popołudnie najmilsze jest wtedy, gdy nieboskłon ciemnieje aż do granatu, a krzykliwe neony rozżarzają biele, pomarańcze, błękity i zielenie. Fiolet widoczny był z oddali na którejś z mijanych stacji benzynowych, gdy tablica „Boston 2 mile” zlała się w kleks przy rozpędzonym samochodzie. Czerwień widoczna była w kręgielni w pobliżu zjazdu do miasta, na której to parkingu tubylcza młodzież urządzała sobie właśnie plenerową zabawę. Ktoś rzucił cegłówką w stronę drzewa, inny chował się w krzaki. Miasto degeneracji, gdzie od lat bywał tylko po to, by kolejnego dnia wrócić do gorszącego Saint Fall. Noce zakrapiane były tu alkoholem w kolorze rodzynek, poranki kacem i następną kreską wypychającą z nosa bezużyteczną krew.
Gwałtowny wiatr rozhulał się tu bez żartów przed dwudziestoma minutami. Chłostał maski samochodów. Nie mógł donieść o niemoralnych uczynkach, nie mógł naskarżyć, bo tak szybko, jak rozbijał się na czarnym lakierze Rolls-Royce'a, tak szybko umykał, zostawiając zamknięty pojazd w spokoju. Cisza przerywana była głosem z radio, donoszącym, że minęła właśnie 4 po południu i zaczynają się informacje ze świata. Ben wyłączył więc głos, przekręcając jedną z gałek do całkowitego minimum. Od początku tej podróży nie zdradził jej celu, ale zjeżdżając w prawo w środek miasta, hamując tam, żeby odstać swoje na czerwonym świetle i kierując dalej w głąb Back Bay, jego towarzyszka mogła domyślić się, że byli już niemal u celu. Samochód stanął przy skrzyżowaniu Newbury z Fairfield, ileś przechodniów minęło go w pośpiechu, szaliki opatulając mocniej wokół przemarzniętej szyi. Mróz straszny był tylko tym, którzy nie wiedzieli, jak krew potrafi wrzeć w żyłach.
Schowaj pentakl do torebki — powiedział, nie robiąc tego samego ze swoim. Nie było to konieczne w jego przypadku.
Benjamin wysiadł z auta pierwszy, prędkim krokiem obchodząc go od przodu, w czasie gdy ciemnoszary wełniany płaszcz powiał na wietrze. Nie zapiął go, nie było sensu na tak krótki spacer. Miejsce docelowe widoczne było gołym okiem. Wtedy też otworzył drzwi od strony pasażera, podając swojej towarzyszce dłoń, by ta mogła bez najdrobniejszego wysiłku wysiąść. Wyprostowane plecy, ładne szczupłe nogi i kilka godzin w jednej pozycji wymagały przechadzki.
Jeszcze tylko kilka kroków. Wiesz, gdzie jesteśmy? — spytał niemal kuriozalnie, bo zdawało się jasne, że ktoś taki jak panna Hudson musiała znać Newbury St. w Bostonie.
Zagłębie ekskluzywnych butików, dziewiętnastowiecznych kamieniczek, kilku efektownie ubranych kobiet przechadzających się po równych chodnikach na wysokich obcasach i kilku dystyngowanych mężczyzn podążających ich krokiem z torbami wysokiej klasy biżuterii. Valentina pasowała do tego obrazka tak perfekcyjnie, że gdyby ktoś chwycił teraz za aparat i zdecydował się zrobić im zdjęcie, tak okazałoby się, że jej monument powstałby w tym samym miejscu za trzydzieści lat. Wielkie miasto przysięgało fragmentaryczną anonimowość, chociaż Verity liczył się z tym, że ich nazwiska dalej otwierały wiele drzwi. Tak jak te karmazynowe, do których należało podejść po sześciu schodkach w górę.
Mały butik już od wejścia rozświetlony był dziesiątką drobnych latarni wiszących nisko pod sufitem. Miejsce klimatyczne, chociaż nieskromne. Czyste, eleganckie, opiewające koronką, złotem, ornamentem róż i esów-floresów. Czarny jedwab na bluzeczkach na manekinach, różowy na krótkich sukienkach koktajlowych. Alfred Fiandaca projektował dla Joan Collins i Dynastii, a w swojej kolekcji miał samą Requel Welch, Joan Kennedy czy Ann Romney. Arystokracja tego kraju i północno-wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Blondynka o pięknych rysach twarzy, którą wprowadził do środka, wyglądała przy nich niczym Miss Świata. Przedstawienie się nie było konieczne, ale i tak zrobił to, gdy sam mistrz przywitał ich uściskiem dłoni.
Panie Fiandaca, rozmawialiśmy telefonicznie. Benjamin Verity, a to pańska modelka. Valentina Hudson — gestem dłoni wskazał na stojącą obok kobietę, do której projektant łagodnie się uśmiechnął, podziwiając jej posturę.
Na stoliku obok już czekał nalany szampan (dla pani) i koniak (dla pana), a któryś z asystentów odbierał ich płaszcze.
Tak jak mówiłem, tylko ty możesz mi pomóc. Chcę, żebyś ubrała jedną z sukienek pana Alfreda Fiandaca na tegorocznym balu rady. Suknię, którą dla ciebie zaprojektował zgodnie z moimi wskazówkamiskromnymi. Wybrał tylko kolor, ogólny fason i aurę. Nie znał się na projektowaniu, ale znał się na patrzeniu. — Chcę, byś nosiła ją, bo chcę w niej na ciebie patrzeć — ostatnie zdanie wyszeptał już prosto do ucha kobiety, gdy gospodarz zniknął na zapleczu, aby niebawem przynieść gotowy krój, wymagający rzecz jasna poprawek. Po to się tu znaleźli. — Zrobisz to dla mnie?
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Bostońskie popołudnie najmilsze jest wtedy, gdy ledwo powstałe wspomnienia zaczynają kąsać świadomość. Kiedy temperatura ciała się stabilizuje, rośnie i znów stabilizuje - kiedy dotyk to główny zmysł, słuch wyłapujący łagodną muzykę płynącą z radiowej stacji to jedynie dekoracja, przymrużone spojrzenie dobitnie pokazuje, że wzrok działa w trybie swobodnego automatu. Kolory nadchodzącego zmierzchu to ładna scenografia, ledwie tło do wydarzeń w rodzajowej scence zamkniętej w czerni metalowej puszki samochodu. Wiatr hulający za jego granicami to nieopłacalny aktor, ledwie zgarnięty litościwie na plan zdjęciowy statysta, który swoją pracę wykonuje wolontaryjnie. Protagoniści i antagoniści to pojęcie względne, sala kinowa to rozrywka dla mas, teatr symbolizuje wszakże uniesienia tylko dla wybranych - a mimo tego, tutaj nawet ci nie otrzymują biletu wstępu.
Miękka skóra fotela zapewnia komfort jazdy, choć każda żółta kreseczka na czarnym asfalcie to kolejne pole na planszy gry zatytuowanej Zniecierpliwienie. Łagodnie, przecież tylko się droczę, w niezdecydowaniu, czy wolałabym to wszystko przedłużać, słuchać kolejnej piosenki, pokonywać kolejny zakręt i dostrzegać, jak kolejny raz dreszcz rozsypuje się na nagiej skórze uda - czy w rosnącym zaciekawieniu chcę tylko otworzyć ten cholerny, świąteczny prezent.
Dywagacje na tematy tego, gdzie kończy się ekscytacja a gdzie zaczyna niecierpliwe nieopanowanie nie dochodzą jednak do głosu; migają i nikną, tak jak czerwień światła przechodzi w pomarańcz, a potem zieleń, samochód podrywa się z miejsca i mknie dalej; w terenie zabudowanym prędkość nie jest wskazana, ogranicza możliwość oglądania okolicy, podwyższa możliwość potrącenia człowieka lub znaku drogowego.
Nagie korony drzew muszą wybitnie ładnie wyglądać jesienią - wyglądają, wiem to, bo z kolejną przecznicą poznaję okolicę, do której wjeżdżamy; drobna zmarszczka przemyka między brwiami, tak jak po ustach przebiega uśmiech - nadal nic nie mówię, wychylenie w stronę okna i jedno skubnięcie zębami dolnej wargi - jeszcze chwilę, nie psuj niespodzianki.
Wóz staje, ja w końcu patrzę w jego stronę - pytająco, bez słów, brew unosząc lekko tylko na moment; później torebka ląduje w dłoni, druga sięga pod schowany pod sukienką pentakl na łańcuszku - wedle życzenia świętość naszego ja ląduje w małej przegródce małej torebki, ta w mojej dłoni, kiedy w końcu wychodzę z samochodu, ujmując rękę Veritiego. Krótka, skórzana kurteczka w kolorze brudnej wiśni nie służy do ogrzania ciała, służy do tego, by ciało ładnie wyglądało - uodporniłam się na mrozy każdym kolejnym spacerem późną nocą, kolejnym zapomnieniem kluczy i kolejnym lodowatym drinkiem płynącym wzdłuż przełyku - kiedy wiatr smaga wyprostowaną sylwetkę, a pasma włosów wirują wokół twarzy, prawie nie czuję dyskomfortu.
- Oczywiście, zachciało ci się nowego krawatu? - rzucam z rozbawieniem, stawiając kroki u jego boku na ładnej, prostej płycie chodnikowej; powinieneś poprosić o pomoc żonę.
- Garnitur też mogę ci pomóc wybrać - swobodne rozbawienie drga w propozycjach, spojrzenie prześlizguje się po szyldach mijanych butików i mniejszych pracowni; nie wierzę do końca w insynuacje, które kieruje w jego stronę, orbitując cały czas wokół atmosfery niewiadomego, słodkiego zaskoczenia, które ma na mnie czekać. I choć ekscytacja nie jest taka sama, z jaką zrywa się ozdobny papier z ogromnego pudła, czuję te specyficzne impulsy przemykające przez ciało. I jestem całkowicie trzeźwa, panie sędzio.
Spełnienie w końcu nadchodzi - budowane napięciem pokonywanych stopni, otwieranych drzwi, w końcu rozbłyskujące ciepłym światłem eleganckich lamp u sufitu. Spojrzenie rozbiegane na tyle, że nie potrafię zdecydować się, który kąt butiku jest tym najładniejszym.
Alfred Fiandaca; serce zastyga w piersi, przypływ podniecenia zalewa kończyny, a Requel Welch i Audrey Hepburn właśnie posyłają mi porozumiewawcze oczko z alternatywnego uniwersum.
Na moment trwam w tym przypływie niepohamowanego szczęścia - czyste, pozbawione jakiegokolwiek pyłu podekscytowanie znajduje ujście w rozświetlonej twarzy i świetlistym uśmiechu, uścisk dłoni to otwarcie drzwi do prostolinijnej ekstazy.
Och, jakie to miłe.
- Panie Fiandaca, dzień dobry, niezmiernie mi miło, ojej, przepiękna broszka - spojrzenie od razu wyłapuje złoto-fioletową ozdobę przyszpiloną do klapy męskiej marynarki; iście rozkoszny dodatek, któremu poświęcam chwilowo całą swoją uwagę, z czyjąś pomocą zsuwając z ciała wierzchnie odzienie.
Jest taki elegancki - taki absolutnie idealistyczny, z wizją, specyfiką amerykańskiej dumy, wtłoczony w uliczkę największych gigantów mody wyższej; kiedy znika za zakrętem zaplecza, nie tłumiąc choćby ułamka własnego szczęścia, obracam się w stronę Bena, dłoń na moment oplata jego ramię w iście rozanielonym geście, a usta muskają taflę jego policzka.
- Żartujesz? Ben, naprawdę? - powtarzam rozchichotana, w kolejnych krokach dobijając do blatu, z którego porywam wysoki kieliszek ze złocistymi bąbelkami, wciąż ciągnąc za sobą Veritiego - To absolutnie wspaniałe, wiesz, że mam urodziny dopiero w lipcu? - szybki łyk szampana dopełnia poczucia spełnienia, rozbawienie miesza z prostolinijną ekscytacją, dłoń w czułym geście w końcu gładzi jego policzek.
Och, jakie to miłe.
- Oczywiście - bal rady nagle nabiera nowego znaczenia, zaplanowana kreacja to najprzyjemniejszy prezent bezokazyjny, a gwiazdy wytatuowane wokół mojego nadgarstka swój odpowiednik mają w roziskrzonym spojrzeniu.
Maestro strojów idealnie podkreślających kobiece sylwetki wyłania się z powrotem, a ja przejmuję ster - to mój świat, moja spełniona zachcianka, której potrzebowałam, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy.
- Panie Fiandaca, wprost miłuję pana spojrzenie do dekoltów i rękawów, och, a te upięcia w talii, jakże pan to robi? - pełne zaaferowania słowa współgrają ze śmiałym spojrzeniem czystego impresjonizmu. Nie mogę się zdecydować czy patrzeć na niego, czy na kreacje prezentowane w pomieszczeniu na eleganckich manekinach - czy nadal mówić, czy znowu spojrzeć na Benjamina, który w moim spojrzeniu zobaczy tylko entuzjastyczną wdzięczność?
Och, jakie to miłe.
- Mogę ją przymierzyć? - ciekawość wygrywa bój i stawia łagodne żądanie, które chwilę później spotka się z aprobatą, gdy znikam w zakręcie prowadzącym do dużej przymierzalni z lustrzaną ścianą.
Valentina Hudson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Ciepło przedzierało się strumieniem, ulatując z zaryglowanych czterech kółek w kolorze kruczoczarnego luksusu. Światła zostały zgaszone, a hamulec zaciągnięty, tylko po to, aby samochód odstał tam swoje, gdy dwójka będzie raczyć się sobą, szampanem, koniakiem, jedwabiem. Lubił dotyk śliskiego materiału pod własnymi palcami. Lubił miękkość atłasu, grubiańskość ciepłej wełny bez żadnej domieszki sztucznego syfu. Lubił szykowne krawaty, perfekcyjnie zawiązane muszki, które trzy razy przed wyjściem na przyjęcie poprawiał przed wiekowym lustrem w hallu, przewracając oczami na każde wgniecenie koszuli, nawet te naturalne, dokuczliwe i niemożliwe do zniwelowania. Tkanina opierała się na mięśniach, mięśnie na tkaninie. Wciśnięty niczym w kostium chodził ubrany ten sposób od maleńkości. Pierwsze dni w szkole, ostatnie w pracy — garnitur był jakby zbroja, która mogła odbić wszelkie ataki. To w nim był adwokatem diabła, orędownikiem cudzej przewiny i obrońcą ludzkości. To w nim korzystał z systemu na tyle, jak dalece było to możliwe, nieustająco przekraczając jego granice, bo ludzkie życie, nawet to cnotliwe i dokonane w kazamacie Czarnej Gwardii, nie miało znaczenia w obliczu wygranej. Nagrody były błahostką, liczyło się poczucie zadowolenia, spełnienia i ta nonszalancka czujność w oczach, że świat leży u jego stóp. W istocie — właśnie sztywną podeszwą rozchlapywał płytkie kałuże na szczelinach gładkiego chodnika, prowadząc swoją towarzyszkę w stronę miejsca, które otwarte było nie przez wzgląd na osiągnięcia, tylko nazwisko. Nie śmiał temu zaprzeczać ani się tego wstydzić. Verity byli spójnością, Benjamin był Veritym. Nawet jeśli drugim.
Bez obaw, mam dobry gust — spojrzeniem zmierzył jej sylwetkę, wchodzącą akurat po schodkach do celu — i nie powinnaś mieć wiele wyzwań w związku z nim — uśmiechnął się łagodnie, świadom, że garderoba pełna jest krawatów, wszystkie garnitury były dobrane bez zarzutu, a gust Valentiny można było poświadczyć przymiotnikiem „doskonały” nawet tylko dlatego, że patrzyła na niego z uwielbieniem.
Nie potrafił nie spoglądać, gdy jej twarz rozpierała uśmiechem. Ten był rozciągnięty na ustach i szczery, z błyskiem w oku i zachwytem — wyglądała nienagannie. Jasne oczy mierzące całe pomieszczenie wzdłuż i wszerz, skupiające się na sporadycznych kreacjach, na konkretnych stylizacjach i w końcu na mężczyźnie, który zdecydował się ich przyjąć. Pozwolił więc sobie milczeć, by panna Hudson mogła przeżyć wszelkie emocje, ściskając dłoń Fiandaci. Jego broszka, o której wspomniała, wyglądała niczym małe dzieło sztuki, ale takie dekoracje przystawały tylko kobietom, ich projektantom i oczywiście Overtonom. Kilka serdecznych słów, mężczyzna zadumał się i wspomniał coś o doskonale dobranej kurteczce, jakby w niepozowanym komplemencie. Valentina miała dobry gust, jak już wcześniej zostało orzeczone. W country clubie przed tygodniami, gdy palcem oskrobywała z kołnierza puder którejś z kelnerek. W marcu miękkie usta muskały szorstki policzek, a delikatna dłoń chwytała za napięte ramię.
Wyrzuty sumienia to narzędzie głupców. Tak powtarzał Benjamin pierwszy, a drugi drobiazgowo notował jego słowa, następnie ucząc się ich na pamięć, nim prawdziwie zrozumiał sens.
Wiem — oczywiście, że wiedział. Wiedział, bo sprawdził w kalendarzu, wiedział, bo pamiętał jedno z przyjęć jak przez mgłę. — Ale to nie jest prezent dla ciebie, Valentino, tylko dla mnie — nie zełgał.
Samolubny zmysł nakazywał dbać tylko o siebie i to właśnie robił. Idylla Valentiny była skutkiem ubocznym, nawet jeśli wygodnym dla oka. Ostatnie i ironicznie, w tym jej zachwycie widział swoją korzyść. Jej rozanielone spojrzenie, jej wesołość w głosie — to tylko droga ku temu, czego pragnął. A pragnął jej. Pora nazwać to jasno i wyraźnie, zamknąć w umyśle tak głęboko, że nawet spojrzenie żony nie będzie w stanie wyciągnąć prawdy. Pragnął hudsonowskiego złota zbezczeszczonego bólem, udręką i wyrzeczeniami, jakich musiała dopuszczać się Audrey, aby stać się doskonałą. Nie było tu mowy o porównywaniu, nawet jeśli dzieliły ze sobą krew. Valentina była świeża, była nowa, bujna w emocjach. Posiadała włoski temperament, który tak uwielbiał, w którym widział potencjał już od dawna. Miała jasne włosy i gładką twarz, jej ciało nie było zdobione zmarszczkami czy ciążowym rozstępem. Jak podarunek zapakowany w ładny papier i obwiązany różową wstążką, który tylko czekał, by po niego sięgnąć. Prezent, którego nie potrafił i nie chciał sobie odpuszczać, bo nagrody były wpisane w Veritych tam samo jak kłamstwa.
Cieszę się — powiedział cicho, przeciągając ostatnie litery, gdy w bliźniaczym geście tym razem męska dłoń spoczęła na damskiej twarzy. Krótki moment intymności, niezmącony gapiami, czy konwenansami. — Tak jak mówiłem, to wiele dla mnie znaczy. Jedno, że będziesz wyglądać perfekcyjnie; drugie, że zniewalająco; trzecie, że mnie nie okłamałaś. Granice są po to, by je przekraczać, prawda? — to były jej słowa, zapamiętał je dokładnie. Palcami przejechał od kości policzkowej niżej, do barku, wkradając się pod sukienkę tylko na kilka centymetrów. — Granice ułudy, granice potrzeb i obowiązków, granice lęków i te granice, których wcale dla nas nie ma...obiecałaś mi, Valentino.
Krótka droga do przymierzalni mieszczącej się po lewej stronie wystawki była pusta. Benjamin chwycił w rękę szklankę koniaku, upijając z niej łyk w trakcie tego spaceru, tak by z tyłu dosięgać wzrokiem plecy kobiety. Asystentka pana Alfreda Fiandaca już podtrzymywała przygotowaną kreację, po to, aby pomóc kobiecie w założeniu jej, by mistrz mógł dokonać poprawek. Wszystko pod czujnym okiem mistrza. I Fiandaci. Różany materiał przyjemnie zamigotał w świetle. Długa sukienka ze skromną, ale bardzo elegancką górą. Szczyt mody ich czasów. Szerokie rękawy, odpowiednio nastroszone w górę. Brak taniości pod palcem i tego wrażenia, że kobieta ubrana jest niczym plastikowy bibelot z półki w tanim markecie. Lejące się warstwy, dekolt w ostry szpic i bezbłędnie zarysowana talia. Kilka rysunków i szkiców projektów wisiało jeszcze obok lustra tuż przy piedestale, tak aby modelka mogła na nie spojrzeć. Verity zaś ustawił się nieco bardziej z tyłu, nie tykając się spiętych na szpilki wykrojów. Wolał patrzeć.
Od tego, co ładne nigdy nie odwracał wzroku.

przygotowałem ci taki oto projekt, ale możemy zmieniać wszystko, jak tylko chcesz!
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Pentakl w torebce, torebka w dłoni, uśmiech na ustach - ekstaza w spojrzeniu i wzniosłe och, otwierające wiele bram, powodujące jeszcze więcej emocji, igrające na zadowoleniach i oferowanych możliwościach; kiedy otwierają się drzwi do butiku mam w sobie to i jeszcze więcej. Mam cały świat nastoletnich wrażeń i dorosłych kaprysów, wizualizacji pięknego życia i realizacji tej słodkiej projekcji, bo Alfred Fiandaca wyciąga rękę w moją stronę, Ben mówi modelka i sukienka, przez kręgosłup przechodzi dreszcz i wpada do podbrzusza, a później, bez zbędności wyuczonej kurtuazji daję się ponieść tej urokliwej fantazji. Daję ponieść krokom, ich tor nakazując też Veritiemu, chwytając jego dłoń i ciągnąc go za sobą - nasza wędrówka zaczyna się od szampana, trwa przez kilka metrów kwadratowych butiku, w których bez skrępowania wyrażam swoje zadowolenie i dotykając jego ciała czuję znów ten przyjemny impuls.
Wykwintna klarowność wszystkich ruchów ołówka, czysty rezonans każdego cięcia, klasyczna precyzja artystycznej trajektornii; nie widzę jeszcze kreacji, którą w myśl własnej finezji obmyślił Verity, a którą Fiandaca przywlekł do rzeczywistości - ale nawet bez tego, bez widoku koloru, bez dotyku materiału, bez bezdechu w gardle kiedy spojrzenie wbija się w lustrzaną taflę, wiem, że ta pełna słodkiej gracji niespodzianka pozostanie w mojej głowie na długo. Dni się wydłużą, a noce skrócą - będę pamiętać.
- Tylko dla ciebie? - nie wygłupiaj się, skarbie; rozmarzenie podaje sobie dłoń z rozbawieniem, gwiazdki migoczące w błękicie spojrzenia to autentyk, kiedy mimowolonie odchylam nieco głowę, przedłużając spotkanie skóry mojego policzka ze skórą jego dłoni - Skoro tak twierdzisz - nie pokłócę się. Posłusznie kiwnę głową i znów się uśmiechnę, świętość prawdy zabierając do serca, w którym tego typu frazesy zagnieździły się na dobre, ostrym narzędziem na wieki wieków ryjąc przekonanie o wyjątkowości - przecież jesteś wyjątkowa, Valentino Hudson.
Koniuszek języka zwilża wewnętrzny brzeg górnej wargi, figlarność przemyka od spojrzenia do spojrzenia, sylwetka przepływa przy tej należącej do niego, by w lukrowym przepychu modowego butiku przejść dalej, wpłynąć w korytarz, w którym czuję się dosadnie dobrze.
Jak masochista obdarzony fenomenalną lecz bajecznie wyrywkową i chimeryczną pamięcią, jak naiwne dziecko, któremu nie zdążono zdjąć z małego noska wielkich okularów w kształcie serc, koniecznie ze szkłem barwionym na różowo - z rozchichotanym przekonaniem o przychylności świata, czystości serca, trosce prawie rodzinnej i intencjach tak nienagannych, jak jego maniery. I wcale nie chcę zsuwać tych ładnych szkiełek, pokonuję kolejne pole plansze, ni przez pół oddechu rozważając o tym, co mogłoby się kryć za jego zdecydowanym przekonaniem, że to prezent dla niego.
Że mnie nie okłamałaś.
To komplement klasy wyższej, na który uśmiecham się jakby śmielej, dumniej, ostatnim haustem dopijając zawartość kieliszka, nim podniosę na niego spojrzenie - Nic się nie zmieniło, Ben. Dla ciebie i dla mnie - powiedz mi, zupełnie szczerze, gdzie miałaby ta granica leżeć? - niepoprawne rozbawienie drga na końcach zgłosek, kiedy całkowicie zapominam o tym, co pospolici zwykli nazywać moralnością. Pieniądze nie są przeszkodą. Zachcianki nie są przeszkodą. Śmieszna codzienność pracy, rachunków, pożywienia, spotkań towarzyskich - co z tego może nam zabronić?
Puste szkło z brzdękiem spoczywa na blacie, ktoś biegnie napełnić je ponownie; kolejny całus na jego policzku, nim przejdę do sąsiedniego pomieszczenia.
Obszerna przymierzalnia w kształcie półkola, na zaokrąglonych ścianach lustra, na środku, na delikatnym, mięciutkim dywaniku - podwyższenie. Dla nas coś normalnego, dla prostych ludzi to widok jednorazowy w życiu - tylko w salonie sukien ślubnych kobieta statusu średniego może czegoś takiego doświadczyć.
Mnie wcale do ślubu nie jest blisko.
Blisko za to do zachwytu, zwłaszcza kiedy róż wyłania się przed moimi oczami, wyraźne meandry upięć i cięć prezentują charakterystyczną kreację - charakterystyczna to słowo klucz, bo niczego nie znoszę tak bardzo, jak nudnego stanu przeciętności.
Kolejne ruchy to niecierpliwa formalność, to wyswobadzanie ciała ze sweterkowej sukienki, uprzednio wysokich, brązowych kozaków ze skóry. To delikatne uniesienie włosów i spięcie ich klamrą, to w końcu oplecenie sylwetki odzianej tylko w białą, koronkową bieliznę i równie jasne zakolanówki w cudo w kolorze różowym. Kiedy asystentka z ostrożnością czyni każdą kolejną czynność, a w końcu zapina suwak na plecach, odnajduję własne spojrzenie w wielości wysokich luster; pierw swoje, później Bena.
Fiandaca wkracza do akcji, z metrem krawieckim i poduszeczką ze szpilkami przymocowaną do nadgarstka - gotów westchnąć, gotów krytycznym okiem przeanalizować kompromis pomiędzy zagłębieniami materiału a zagłębieniami ciała.
Spójrz na mnie. To w końcu prezent dla ciebie.
- Śliczna - wypuszczony z ciężkim oddechem szept to oznaka aprobaty; kiedy zagryzam wargę, artysta kreacji przygląda się materiałowi w okolicach talii, zdecydowanym gestem zbierając jego nadmiar, przez co ciało odziane w słodkie, różane warstwy zaostrza kontur jeszcze bardziej.
- Proszę robić co pan uważa. Mnie już podoba się taka - wzdycham z rozbawieniem, powierzając swój los w ręce specjalisty. Nie jednego.
- I co? - spojrzenie przemyka od talii, do dekoltu, aż w końcu znajduje to, które znaleźć chciałam.
Spójrz i się nasyć. Spójrz i pozwól się zadowolić.
Valentina Hudson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Słowa mają moc. Mowa to odosobnione iskierki nad gładką taflą rozlanej wcześniej benzyny w każdym kolorze tęczy. To przykrótkie pocałunki składane na czołach dzieci. To maźnięcia pędzla po lnianym płótnie. To bolesne żale, to słodkie chwile. Słowa to ja. Nauczył się, jak wiele znaczą już lata temu, piętnowany przez Benjamina (tego pierwszego), śledzący spod utrudzonych powiek treści w książkach zbyt dojrzałych jak na jego wiek. Oczy permanentnie były zbyt mocno przymknięte, gdy padało w nie jasne światło, jak gdyby sen był tylko wyobraźnią, tylko halucynacją i rojeniem długich nocy. Siedział przy biurku, aż bolały go plecy. Pisał w dokumentach, aż dłoń drżała z wycieńczenia. Potem zaś kładł się na krochmalonej pościeli, na prześcieradle szytym ze studolarówek i tylko Benjamin (nie pierwszy, nie drugi, Franklin) patrzył na niego z niedowierzaniem. Łóżko było zimne, Audrey i jej przejawy godności kobiety objawiały się niesystematycznie, a przecież Benjamin (ten drugi) wiedział, że jemu należą się nieprzerwanie. Stany emocjonalne miał zmienne jak słowa. Stany emocjonalne jak sinusoida. W tej sinusoidzie pojedynczy sin.
Uśmiechnął się.
Ciepło jej dłoni to zadowolenie, to atłasowa tkanina, to jedwab, z którego szyte są suknie w pracowni Fiandaci. Ani jedno pęknięcie skóry, niespracowana powierzchnia palców, aksamit i subtelność skąpana w nagrzanej skórze. Pozwolił więc prowadzić się, rad z okoliczności. Estetyka tego miejsca nie narzucała się nadto, a rzęsa zahaczyła o rzęsę.
Tak, tylko dla mnie — zbliżył się o krok, tym razem stając nad nią. Wzrok we wzrok. Patrzył z góry, patrzył natrętnie, cedząc słowa. — Ta sukienka, twój uśmiech. Dla mnie — przypomina. Nie pozwoli jej zawahać się, nie pozwoli znaleźć drogi ucieczki. Kamienne spojrzenie nie odstępowało więc sylwetki Valentiny nawet na krok. Co najwyżej jednokrotne mrugnięcia odbierały obraz na ułamki sekund, a ostry alkohol palił przełyk. — Przecież wiesz... — odpowiedział jakby szmerem na zadane pytanie, pozwalając ciszy wybrzmieć, rezonować z ciepłym powietrzem bostońskiej pracowni mody.
Krótki pocałunek na męskim policzku zadziornie typuje odpowiedź „granice nie istnieją”. Zrobił kilka kroków w tył, pozwalając kobiecie na rozkoszowanie się garderobą, ale wciąż był w pobliżu — wciąż patrzył. Dialog urwany, lecz stanowczy. Dokończą rozmowę potem, teraz niech panna Hudson pławi się we własnych wdziękach, w nieskrępowanych ruchach, w metrach miłego dla sylwetki materiału. Podążył więc za nią. Chodem długim i eleganckim Benjamin przeszedł do sąsiadującego pomieszczenia, stając tuż przy drzwiach, o których framugę się oparł, tylko po to, aby trzymaną w dłoni szklankę z wytrawnym mocnym alkoholem unieść do wyjątkowo milczących ust. Napawał się więc kolejnym malunkiem. Bez głęboko zakorzenionej hardości, bez sercowej irytacji nalegającej, by palcem przejechać po koronce bielizny. Jej gładkie ciało miało formę opalonej rzeźby. Ozdoba. Trofeum widoczne tylko w lustrze. Panna Hudson młodość miała w palcu, a gdyby wbić w niego jedną długą srebrną igłę, którą Fiandaca pospinał materiał sukienki, tak uleciałaby kropelka szkarłatnej krwi. Pachniałaby wiatrem i lukrem. Dior byłby przy tej woni ledwie tanią podróbką luksusu. Mógłbym kąpać się w jej krwi — pomyślał przez chwilę. Trunek spłynął w dół gardła, oczy zmrużył, by odsunąć wszelakie bodźce jak niepotrzebne jaskrawe światło, czy punktową sylwetkę asystentki projektanta. Tylko ona i kształt jakby klepsydra — ona rozmyta w tej prowizorycznej kliszy w oczach. Forma piękna, forma sztuki. Zbyt młoda, aby znać cierpienia Saint Fall, zbyt dojrzała, aby nie pojmować, czego pragnie jej towarzysz. Czy to pesymizm, czy stwierdzenie faktu? Verity nie zastanawiał się nad tym dłużej, pobłażając własnym pragnieniom unieść się ponad środek ciężkości ciała. Woreczek pełen smakołyków spoczywał głęboko w kieszeni dobrze skrojonej marynarki. Biel jej stanika jak śnieg, który nie spadł tu od wielu tygodni. Biel jej włosów, jak słońce, które przechodziło w tej sekundzie na drugą stronę świata. Czy we Włoszech jest takich jak ona więcej? Wiedział, że nie. Być może każdy wyjazd z Valerio był niekończącą się lawiną strącanych z półek alkoholi i kresek ciągnących się aż do Rosji, ale ona była jedyna. Hudsońska złota krew. Cofnął się myślą do jej palca i przebicia go igłą — krew byłaby złota.
Wyglądasz... — powietrze wypuścił głośniej, nieteatralnym ruchem szukając odpowiedniego słowa. Miał ich dwadzieścia sześć na właśnie takie okazje.
Bosko — za łatwe.
Cudnie — zbyt proste.
Dorodnie — to nie była czereśnia, nawet jeśli mogła mieć taki smak. Przekona się później.
Fascynująco — prawda.
Fenomenalnie — irytujący służbowy zwrot.
Ładnie — przewińmy...

...wyglądasz tak, jakbym widział cię po raz pierwszy w życiu — zbliżył się, zupełnie ignorując obecność mistrza przy jej nogach, który dłonią wskazywał asystentce odpowiednie cięcia. Benjamin wzrokiem wyraźnie zbadał całą długość jej ciała. Jej sukienki. Jego. Jego ciała? Dojdą do tego. — Jakbyś nie była prawdziwa, a ledwie fantomem. Snem? Utopią. Oazą. Iluzją.
Słowa mają moc.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Woni blisko do drogeryjnej — tej delikatnej, tej, od której nie bolą nozdrza, tej luksusowej łączącej w sobie zapach drogiego kremu i zapach skórzanego portfela, bo w takowym studolarówkom jest najwygodniej. Subtelne perfumy ścigające się o prym z charakterystycznym doświadczeniem nowego, czystego materiału; złote bąbelki w wysokim szkle kieliszka są doskonałym uzupełnieniem ekstrawagancji niedużego pomieszczenia. Muśnięcia policzka stanowią integralną część tego co dzieje się tu i teraz, co dzieje się w miejscach takich jak to, kiedy potrzeba staje się wymogiem, oczekiwanie słodką niecierpliwością, spojrzenia przyjmują rolę dyrektywistyczną, bo to od tego — kąta nachylenia tęczówki, nierzadko drobnego drgnięcia kącika ust — zależy zwykle ile zielonych banknotów trafi na szklaną ladę pozbawioną ozdób, poza złocistym dzwoneczkiem, który nigdy nie był używany.
Słowa przypominające szmery, błędne oczy szukające odpowiedzi  — aprobaty — i schylająca się do okolic łydki asystentka, na której szyi zawisł metr krawiecki, atrybut wyjęty niemal z filmów, na tyle klasyczny jednak, by w swojej prostocie cieszyć oko.
W końcu Fiandaca w swoim żywiole, maestro igły i nitki, teraz mrużący oczy i schylający się, razem ze swoją pracownicą w dół, by warstwę lukrowego spodu sukienki potraktować z należytą podniosłością — unieść, skrócić, wydłużyć; nagle to wszystko staje się dla mnie obojętne.
W lustrze witają mnie własne, dwie błękitne kropki — wita roziskrzona tafla na nich, która odbija sielskość na granicy dziecięcej radości i anielskiego uniesienia, wita wzniosła klatka piersiowej, w której zaklęłam cały oddech, zdradzając poruszenie — coś, co jest codziennością wkracza do wymiaru ponad, a kolejna przymiarka kolejnej sukienki wybrzmiewa jako najsłodsza nagroda — prezent bez okazji.
Słodki róż i jasność włosów — jestem o krok od nieskromnego stwierdzenia, że wyglądam jak zwiastun wiosny.
Później nie patrzę już na siebie — później spojrzenie wędruje dalej, głębiej, odnajduje sylwetkę za moimi plecami; wyczekiwanie ma w sobie coś niemal upajającego, niemal się niecierpliwie; on podchodzi a ja nie drgnę nawet o milimetr, jedyną reakcję kotwicząc w pytającym uśmiechu.
To miłe — to wielkoduszne, to zaskakujące, to przyjemne — to naiwne, to dziwne, to peszące; wstyd jest emocją całkowicie zbędną, o czym świadczy mimowolny impuls ciała, w którym instynktownie przysuwam się bliżej niego, czerpiąc z każdego słowa, które pada z jego ust.
— A co, jeśli to byłby pierwszy raz w życiu? — rozbawienie drga w kąciku ust, wizja tego, że nie znamy swoich imion staje się jakąś intrygującą kliszą, w której cała akcja toczy się w luksusowym samochodzie, luksusowym butiku, luksusowym hotelu; kiedy asystentka znika, nawet tego nie zauważam, zbyt skupiona na nim; kiedy wraca z kieliszkiem szampana, jestem autentycznie zdziwiona wobec zasad upływającego czasu; i kiedy Fiandaca kończy swoje upięcia, gotowy zniknąć w bocznym pomieszczeniu, najpewniej aby przygotować odpowiednią fakturę, podczas kiedy kobieta wsuwa mi szkło do dłoni i biegnie za swoim pracodawcą — i wtedy moje spojrzenie ma tylko Verity.
— Co jeszcze jest w tej iluzji? — pytam w końcu, szczerze ciekawa, szczerze śmiała, czym zaskakuję samą siebie. Kilka obrotów, ostatnich, kilka przejrzeń w lustrze i wygładzenia faktury sukienki, nim ta ponownie trafi na wieszak, pod krawiecki skalpel, pod wielką kokardę w ślicznym, kartonowym pudle.
— O czym teraz myślisz?  — jeśli powie, że o balu, nie uwierzę.
Valentina Hudson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Gdyby w tle rozbrzmiały skrzypce, grałby na nich sam Paganini. Nie Valerio, nawet nie Emiliano, a Niccolò. Diabeł tańczyłby ogrodzony ogniem, lecz nie piekielnym. Teraz tańczyli we dwójkę w tym ułamku czasu, zamkniętym w małej pracowni krawieckiej przy butikowej bostońskiej uliczce. Czas to strumień krystalicznie czystej górskiej wody wypływającej ze wzgórz Acadia Park. Wiedzie wolno, otoczony kamieniami, wyżłobieniami i wrzucanymi w jego toń kawałkami patyków, które zbierają się tam tylko po to, aby raz na kilkadziesiąt stóp potok łagodnie rozlał się na boki. Potem ten wzbiera, formuje rzekę, a ta przepływa przez obskurne Sonk Road, jakby zapominając o krystaliczności. Tylko pieniądze dają czystość, dlatego w ubogiej dzielnicy woda jest mętna i cuchnąca.
Rozgrzany silnik Rolls-Royce'a już dawno ostygł.
Nie uwierzyłbym — odpowiedział prędko na zadane pytanie, zbyt długo badając wzrokiem drobne zmarszczki na dolnej wardze Valentiny. — Kazałbym cię wygnać, biorąc za senną marę.
Brutalność słów jako metafora prowadzonej gry. Adrenalina buzująca pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym aż się rwała, by pasmo jej włosów zahaczyć o ucho, wyrwać nimi złoty kolczyk, rozszarpać i...
Asystentka Fiandaci była niczym odnotowany pył, ledwie mętny kurz na niezapisanej powierzchni panny Hudson, która odziana w róż wyglądała tak jak Pani Wiosna. Przychodziła szeptem, dłonią zapylała kwiaty, a on — strudzony wędrowiec — wpatrywał się w nie z odległości, by w końcu powąchać też tę woń. Nie odsunął się, nie zbliżył. Tylko cisza drgała nieświadoma napięcia, falującego w kroplach śliny gdzieś na podniebieniu. Nastająca cisza trwała tak długo, jak długo pod nogami Valentiny kręcił się ktoś. Już dawno przestał zwracać uwagę kto, za cel biorąc ją. Niech wyszarpią mu z portfela ostatnie dolary, niech rachunek wyniesie miliony — w takiej sekundzie jak ta mógłby oddać całe złoto Hudsonów, aby skosztować jej ust, nie bacząc na konsekwencje. Obrączka na palcu to tylko bezmiar obowiązku i miłości, lecz ona — Valentina — nie miała z tym nic wspólnego. Miłość to niestrawne określenie, symbol obowiązku. Jej oczy to synonim hołdu, suprareniny, patosu, fantazji, obłudy, gwiazd, chmurnej nocy, toskańskiego słońca, złocistego szampana, czerwonej róży, różowej zachcianki, igraszki.
Wiem, czego w niej nie ma — napomknął, miękko obracając kobietę, tak by stanęła przodem do rozłożystego potrójnego zwierciadła.
Z tyłu, przylegając biodrami do jej pleców, wtopił się w tło. Dłoń pomknęła na damskie ramie, aby zaraz potem jednym palcem odsunąć warstwę pudrowego materiału. Ten odsłonił kość, po której znów przejechał łagodnie, przyglądając się skórze. Jak ta uginała się pod ciężarem, jak brzmiała niczym skrzypce Niccolò. Szaleństwo Paganiniego skąpane w złocie Hudsonów. Czy można było pragnąć czegoś mocniej? Była odpowiedzią, manią i rozpustą, a on był żywy. Odrodził się przed tygodniami, gdy biel kokainy i czerwień krwi mieszała się ze sobą w głośnym brzdęku klubowego basu. Tym razem drugą dłonią koniak odstawił na pobliski stolik, by tą pierwszą — to wyścig, zawsze ma znaczenie, kto jest pierwszy — opuścić rękawek sukni jeszcze niżej, obnażając lewą pierś odzianą w jasną bieliznę.
Nie ma w niej niczego oprócz ciebie — nagiej, odzianej w pustkę. — Niczego oprócz mnie.
Lustro odbijało tylko powierzchowność, to też znów obrócił kobietę, by tym razem nie patrzyła w swą sylwetkę, skupiając się na jego twarzy. Druga z dłoni spoczęła na jej talii, wciskając ją we własną. Pierwsza z dłoni zakołysała na karku, gładząc go roztropnie i czule. Już nie centymetry, nie milimetry. Zespoił ją z sobą. W jedność. W całość. W nicość.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Sześć i pół oddechu później, w upływie których znika maestro igły i nici, znika krzątająca się asystentka z okularami w za dużych oprawkach na nosie, znika pudełko i niedługo zniknie również subtelność różu tańcząca z jasnością skóry — ledwie kilka podmuchów na tarczy eleganckiego zegarka i butik zmienia się i kurczy, ciemnieje, by chwilę później znów przywitać jasność; w ciągu sześciu i pół jednostek oddechu, w końcu napotykam jego oczy i kolejne trzy poświęcam na niecierpliwe wyczekiwanie.
Nie do przodu, nie do tyłu; wciąż stoi w tym samym miejscu, a moje spojrzenie wędruje po tafli lustra niespokojnie.
Wygnać? — powtórzone i zaakcentowane, ocierając się o grymas zdziwienia, by zaraz później przejść w niepewne tony uśmiechu; w przekrzywienie głowy i dryg kącika ust w górę, badając granice pomiędzy zagraniem a rozbawieniem, przekorą i niepewnością; kiedy asystentka znów miga między nami, po niepewności nie ma śladu, złote bąbelki na nowo lądują w mojej dłoni, suwak sukienki na plecach mknie w dół, plecy odsłaniają swoją połać i w ciągu kolejnego spojrzenia, ta niska, wybitnie szybka kobieta znika, zostawiając nas sobie. Tylko, nadmiar oczu ograniczony do dwóch par.
Butik znów zmienia się w moich wyobrażeniach, z beżu i bieli w coś ciemnego, sukienka, choć rozpięta, wydaje się nagle absurdalnie ciasna, jakby żłobiony kunsztem dekolt zdążył zmienić się w szesnastowieczny gorset; pod gorsetem zaszyte diamenty, blisko serca, tam gdzie ich miejsce.
Lustro wciąż pokazuje tylko słodycz różu; miękki tiul, który z odległości prawie imitował watę cukrową, gdyby nie to, że każdy metr tej finezyjnej precyzji w kolorze baby pink, mógł kosztować tyle, co pół fabryki ów dziecięcego przysmaku. Lustro wciąż ma nas — nas i tylko nas, kunsztowna pracownia mieszcząca tylko dwie sylwetki, nie mniej i więcej. Lustro i spojrzenie, spojrzenie i szept, szept i dotyk. Kość obojczykowa jak wyżłobienie podczas górskiej wędrówki; przez milisekundy patrzę półprzytomnie, na to co w lustrze — cały czas tafla — nim sceneria się nie zmienia, półobrót to moje westchnienie, to jego sprawny gest, to serce na moment zatrzymane w żebrowej klatce. Czas antenowy nie przewiduje dodatkowych pytań; miejsce tylko na wyobrażenie, które klaruje wizje w jego prostych słowach.
Sukienka kapituluje, nim jeszcze zauważę dziwne cechy wspólne między nami (mną i kreacją), materiał miękko płynie niżej, aż w końcu osiada na biodrach, gotów ustąpić miejsca — jemu, mnie, nam; absurdalność tej wizji uderza we mnie na moment, chwilowo, to ledwie ukłucie szpilki w okolicach lędźwi, bo domniemany ból to impuls skazany na porażkę, kiedy odrętwienie płynie wzdłuż ciała, a moja ręka odruchowo łagodnie szuka podporu w okolicach jego torsu.
Jego usta to gorycz i miękkość, która mnie dziwi. To miraż, który trwa wielobarwną farsą pod na wpół przymkniętymi powiekami. To w końcu słodkie westchnienie, warga przy wardze — to zagubienie, to chłód na odsłoniętych ramionach, to skostnienie w stopach, które skamieniały na butikowym podwyższeniu. To fantomowe wrażenie jakbym spadała, a jednak wciąż trzymam się w pionie i odsuwam — po chwili, długiej w mojej własnej głowie — zatrważająco niechętnie, kiedy światło eleganckich kinkietów lamp przywraca mnie do rzeczywistości.
— Pan Fiandaca ma wszystko, czego mu potrzeba — kiedy dociera do mnie mój własny głos, brzmi inaczej; jest niższy i cięższy, jakbym właśnie przebiegła długi dystans lub wciągnęła drugą kreskę, z prawdopodobieństwem drugiej opcji.
Później dociera — do nas, do pomieszczenia — asystentka, a nieznaczące ułamki chwil później pozbywam się sukienki i z pomocą wracam do poprzedniej, tej bardziej codziennej, która pamięta nieznośny moment, w którym jego palce zachłannie podwijały miękki materiał.
— Nie mogę się doczekać — sukienki, tego co później, jego; obiekt niezidentyfikowany, szampan w dwóch haustach wita się z gardłem, a mnie w niecierpliwości — bo ta znów nas wita — błyszczą oczy.
Valentina Hudson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Jednonocne przygody były tak mdłe i liche, że porzucił je kilka lat temu. Cztery. Pięć? Umysł nie potrafił doliczyć się złych i ciepłych chwil, gdy obraz jasnowłosej kobiety odbity w wysokim lustrze stanowił tak wielkie wyzwanie. To nie z powodu miłości, nie kosztem braku idealności tamtych kobiet — każda była taka sama. Każda miała w sobie coś z młodej trzpiotki, coś z rozwiązłej kurwy i coś z zakochanej cizi. Niezależnie od koloru włosów, oczu, albo i skóry, jeśli akurat finezyjna potrzeba gościła w Benjaminie, były takie same; bliźniacze twory znaczące tyle, co cztery godziny jednej nocy. Najpierw deklarował oddanie, potem odpalał papierosa i wychodził bez pożegnania. Jednaka masa obwiązana czerwoną jak stanik prostytutki wstążką była już tylko przeszłością. Musiał stać się silniejszy, poświęcić lata na czystość, na dążenie do jednego celu i jednego priorytetu. Złotego trofeum na półce nad kominkiem, a którym wprawny rytownik wygrawerowałby napis „Benjamin Verity, zawsze pierwszy”. Słowa były jedynym celem, jedyną potrzebą, aż nieszczęście stało się dziennym porządkiem, wpisało się w miary małżeństwa z miłości, a potem odeszło razem z czerwoną krwią Valerio na śnieżnobiałej koszuli. Dzisiaj Valetnina nie była jednaką masą, nikt nie obwiązał jej czerwoną wstążką i nie wepchnął pomiędzy podobne i nijakie. Łączyła w sobie dokładnie to, czego potrzebował, będąc taką, jakiej jej pragnął. Jasne lekkie włosy, uginające się pod palcami i odbijające sztuczne światło pracowni krawieckiej. Tak przyjemnie było je gładzić i czuć na własnej skórze, jakby ten moment właśnie był odbiciem od dna — miewał ich w ostatnich tygodniach zbyt wiele.
Wyrzuty sumienia? Nie stwierdzono. Po co odbierać sobie wspomnienia, które są dopiero w zarysie?
Ciepło jej ust rozchodziło się po całym ciele. Zaczęło od twarzy, gdy lepkie wargi i mokre policzki stopniowo zanurzały się w toni męskiego oddechu. Odwrotnie: oddech czerpał już tylko z jej smaku, który był niczym twarda glazura, jak słodki syrop oblewający włoskie kruche ciastko, jak wytrawne białe wino, jak pierwszy krzyk, jak-.
Oderwał się niechętnie od jej sylwetki, wpuszczając w oblicze uśmiech. Ten frywolny, ten zachwycony stanem rzeczy, z którym komponowały się rozmarzone i lepkie oczy, niemogące przestać patrzeć na każdą reakcję. Uszy nasłuchiwały sylab drżącego głosu i tej dziwnej zawiesiny w gardle, która nie była już niczym więcej niż potwierdzeniem przemiany.
Miała w sobie coś więcej niż ładne rysy twarzy niż duże oczy czy usta. Nie miał znaczenia jej makijaż, jej bielizna, jej obrys piersi, który przyległ do męskiej klatki piersiowej. Była deja vu. Boi się zasnąć tylko ten, co boi się snów.
Pan Fiandaca miał wszystko, czego mu potrzeba.
Ja też — tak myślę?
Mam wszystko, czego mi potrzeba. Dzisiaj.
Dzisiaj, na tę jedną noc i każdą kolejną miał mieć wszystko to, czego mu potrzeba, co łączyło się z pragnieniami, potrzebami i należnościami — kto śmiałby twierdzić, że człowiek tak roztropny i wyniosły, nie zasługiwałby na pannę Hudson w całej swej okazałości? Nie jedną. Jedna to mało. Ta jedna — jedyna — miała toskańską krew, a Verity niczego nie ukochał sobie równie mocno, co ich szaleństwa. Widać obydwoje mieli specyficzny gust.
Jestem cierpliwym człowiekiem, a cierpliwość właśnie mi się skończyła. Chodźmy stąd. Teraz.
Reszta jest milczeniem.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Zamknięte w czterech ściankach łagodnego kartonu dzieło nie może się już doczekać ostatnich szlifów i rozpoczęcia swojej wędrówki; do firmy kurierskiej krótka droga, do Noarth Hoatlilp nieco dłuższa, ale ponoć to, co smakuje najlepiej, warte jest czekania; to jakiś zapomniany przez Amerykanów Szekspir czy moja własna dociekliwość wobec zbiegów okoliczności w tej dusznej chwili — nie wiem.
Wyboisty zygzak niespodziewanych reakcji — niespodziewanych, kogo próbujesz oszukać? — i naglących odpowiedzi, bo nim jeszcze sukienka kapituluje na wyłożoną miękkim dywanem podłogę, prawie wlewam się w jego sylwetkę, w niego, subtelnie, jakbym miała za moment stracić rezon i równowagę, poddać się tej niespodziewanej miękkości i przez siedem kolejnych sekund żyć przekonaniem, że butik pana Fiandaci nie istnieje, że Boston nie istnieje, że Stany Zjednoczonej Ame—
Mrugnięcie rzęsami przypomina ciemny trzepot, i nim jeszcze uśmiech dosięgnie ust, wyprzedza go smuga rumieńca na kości jarzmowej.
— Dziękuję — za podróż i jej finał, choć w wibrującym we własnej głowie pytaniu spodziewam się odpowiedzi; wcale nie wracamy do Saint Fall, a dzwonek przy szklanych drzwiach nie będzie prologiem pożegnania.
Popołudnie zatytułowane igraszką, wizyta w luksusowym sklepie niespodzianką, dalsza podróż wzniosłym hasłem nie powinniśmy — być może po francusku brzmiałoby ciekawiej — i nim jeszcze zacznę pleść głupstwa, czuję ten dziwaczny uścisk w dole krtani, który nie znika nawet wtedy, gdy do pomieszczenia wraca asystentka.
Ubrania przestają mieć znaczenie — dopuszczam się bluźnierstwa w prawdziwej światynii — na tyle, że zapominam momentu, w którym wracam do poprzedniego odzienia, kieliszek w dłoni finiszuje złotawy alkohol, a później chłodne palce w instynktownym geście splatam z tymi należącymi do niego.
Kurtuazja, którą wymieniamy przy marmurowym blaciku z nieużywanym dzwoneczkiem to coś w stylu szumu fal; do barowego nie śmiałabym go przyrównać, rzeczywistość wciąż tętni słodkim elitaryzmem. Umalowana czerwoną szminką asystentka prosi Benjamina o podpis, a ja przyłapuję samą siebie na przyglądaniu się temu, w jaki sposób kreśli litery na śliczniutkiej papeterii, uderzająco orientując się, że nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, jak układają się jego palce na wypolerowanej powierzchni eleganckiego pióra.
Nim jeszcze padnę pastwą najrozmaitszych wątpliwości i obaw natury czysto etycznej, znów sięgam po jego dłoń, wtedy gdy wychodzimy z butiku, a łagodny stukot butów o kamienną podłogę staje się odą do naszej niecierpliwości.
Nie potrafię zdecydować, czy melodia niesie tylko rozkoszne wyczekiwanie czy drga namiastką bolesnej obłudy.

zt x2 <3
Valentina Hudson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka