Witaj,
Jacqueline Lanthier
ANATOMICZNA : 21
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2182-jacqueline-lanthier
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2185-jacqueline-lanthier#28532
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2184-poczta-jacqueline-lanthier#28531
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f249-starlight-place
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2186-rachunek-bankowy-jacqueline-lanthier#28534
ANATOMICZNA : 21
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2182-jacqueline-lanthier
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2185-jacqueline-lanthier#28532
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2184-poczta-jacqueline-lanthier#28531
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f249-starlight-place
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2186-rachunek-bankowy-jacqueline-lanthier#28534

Jacqueline Lanthier née Devall

fc. Vanessa Kirby





 
nazwisko matki O'Ridley
data urodzenia 29 | VIII | 1954
miejsce zamieszkania Starlight Place, Cripple Rock
zawód specjalista chirurgii, magiczny genetyk
status majątkowy zamożny
stan cywilny mężatka
wzrost 168 centymetrów
waga 57 kilogramów
kolor oczu błękitny
kolor włosów blond
odmienność rozszczepieniec
umiejętność
stan zdrowia zdrowa
znaki szczególne znamię w kształcie złamanej łodygi róży na prawym biodrze; dwie wyblakłe, poziome blizny tuż pod linią lewego obojczyka


magia natury: 0 (POZIOM I)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 5 (POZIOM II)
magia odpychania: 0 (POZIOM I)
magia anatomiczna: 21 (POZIOM III)
magia wariacyjna: 0 (POZIOM I)
siła woli: 7 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 3
szybkość: POZIOM I (1)
pływanie: POZIOM I (1)
taniec towarzyski: POZIOM I (1)
charyzma: 3
perswazja: POZIOM I (1)
savoir—vivre: POZIOM I (1)
kłamstwo: POZIOM I (1)
wiedza: 18
magicyna: POZIOM III (15)
teoria magii: POZIOM I (1)
botanika: POZIOM I (1)
religioznawstwo: POZIOM I (1)

talenty: 15 (13+2)
zręczność dłoni: POZIOM II (6)
kadzielnictwo: POZIOM II (6)
percepcja: POZIOM I (1)
gotowanie: POZIOM I (1)
prawo jazdy: POZIOM I (1)
reszta: 0



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary schoolSunset
high school Paradise High
edukacja wyższa Saint Fall University — BA medycyny, specjalizacja chirurgia ogólna | Tajne Komplety — stopień biegły magicyny
moje największe marzenie to zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie; sprawiedliwość dla ofiar przemocy; zmiana zatrutego systemu Kościoła
najbardziej boję się śmierci męża i narażenia synów na bezpośrednie niebezpieczeństwo; konfrontacji z oprawcą z przeszłości
w wolnym czasie lubię wyrabiać kadzidła, próbować sił w kuchni i poświęcać każdą wolną minutę rodzinie
mój znak zodiaku to panna


Mother, tell your children to walk my way


Serce dorosłego człowieka waży niespełna pół kilograma; w ciągu przeciętnego życia uderzy dwa i pół miliarda razy.
(Ile bólu może znieść, zanim pęknie?)

Świat ma ostrość skalpela.
Tylko ostrożność mnie uratuje; mogę owinąć stal chirurgiczną w błękitno–zieloną pościel, tę z delikatnym haftem winorośli wyszytym przez mamę. Jej ulubiona; zawsze powlekam nią poduszki, gdy gęstość rzeczywistości przekracza gęstość powietrza (optymalna wartość to 1.1225 kilograma na metr sześcienny — przeczytałam to w podręczniku starszego brata; on chodził do liceum, ja kończyłam podstawówkę, dwie dekady później uśmiecham się z żalem do tamtej dziewczynki. Do tamtej siebie). Śpię w tej pościeli przez tylko jedną noc — potem piorę i ukrywam na dnie szafy. Gdy byłam nastolatką, myślałam: kiedyś znajdę kogoś, kogo pokocham. Kogoś wartego uczucia; pościelę łóżko dla nas obojga i opowiem mu historię, która zacznie się od—

Od dziecka uczyłam się odtwarzania obecności matki — klątwa rodziny Devall z mistycyzmu przesiąknęła w realizm, kiedy Shiobhan zmarła po porodzie. Ojciec do samego końca wierzył, że znów oszuka śmierć — cztery lata po narodzinach pierworodnego, jego żona wciąż żyła. Dwadzieścia minut po przyjściu na świat bliźniaczek — Melanie i Jaqueline, Jaqueline i Melanie; która pojawiła się pierwsza, która pierwsza umrze?  — była tylko wspomnieniem.
Dzieciństwo nagrałyśmy na kasetę wspomnień; mama zmieniona została w mauzoleum pamiątek. Pierwszy album ziół, na którym położyłam dłonie, należał do niej — dawno temu zerwała i opisała je sama, zatrzaskując między kartkami zielnika serca roślin. Drobnym pismem opisywała każde z nich; palcem śledziłam pochyłe litery, opuszkiem palca zapamiętywałam słowa. Liście świętego bzu, wanilia łaskotliwa, gwiaździsty jałowiec; wiedziały, że przeżyją kobietę, która je odnalazła?
Śmierć mamy była jedyną prawdziwą przemocą; w radio mówiono o wojnie, w książkach opisywano rzezie, ale ojciec trzymał nas pod sterylnie—lekarskim kloszem. Nie potrafiliśmy — nie ja, nie Melanie, nawet nie nasz brat — wyobrazić sobie, czym może być przemoc; gdzie kończy się pokój, gdzie zaczyna wojna? W Sunset i Paradise High — pierwsze wyjście spod klosza, pierwsze zderzenia z rzeczywistością, pierwsze zrozumienie, że świat nie ma w sobie za cent sterylności — nauczyciele mieli instrukcje okiełznywania rzeczywistości. Rozłożone przede mną podręczniki grzmiały biologia dla zaawansowanych, chemia organizmu, anatomia chirurgiczna i technika zabiegów operacyjnych — pochylone głowy nauczycieli mówiły wykorzystaj swój potencjał, posłuchaj, pomyśl o tym. Podsycali technicolor ułudy — życie mogło być wielkie i dźwięczne, przyszłość miała lekarską barwę czystych kitli i jaskrawych jarzeniówek. Każde marzenie zamykało się na sali operacyjnej; Melanie chciała operować serca.
Ja uwierzyłam, że mogę zoperować dusze.

Mother, tell your children to hear my words.


Średnia waga układu kostnego człowieka to średnio dziesięć kilogramów u kobiet i dwanaście u mężczyzn; składa się z około dwustu sześciu kości, których liczba z wiekiem maleje.
(W układ wiary wchodzi tylko jedna dusza; podobno waży dwadzieścia jeden gram — bez uwzględnienia obciążnika grzechu).

Odpowiedzialność bierze się za błędy.
Tylko szczerość mnie uratuje; okręcam ją wokół palca razem ze złotym krążkiem obrączki i myślę o jego twarzy na niebiesko—zielonej poszewce. Pokochałam go za oczy; za to, jak łagodniały, kiedy na mnie patrzył i że nie straciły tej łagodności nawet, gdy powiedziałam, że—

Zaczął od: duszę można przełamać.
We wnętrzu kościelnego gmachu dźwięki zmieniały jego głos w szelest; delikatne poruszenie kurtyny pomiędzy życiem i śmiercią, ziemią i Piekłem. Mówił — czy diakonom Kościoła nie płacą za mówienie? — że duszę można naginać, ale tylko do określonego momentu. Trzeba robić to ostrożnie, w przeciwnym razie pęknie i złamie się w pół jak kość (odpowiadałam, że organizm ludzki ma około dwustu set sześciu kości, ale duszę tylko jedną; moralny wybór przyszłego chirurga — co ratować?).
Ojciec nigdy nie naciskał na wiarę. Odwiedzaliśmy czarne msze i najważniejsze, kościelne święta, ale samotne wyprawy nie były zewem duszy; dla mnie spełniały rolę zewu ambicji. Zdecydowałam sama (czy byłoby inaczej, gdyby ktoś mnie zmusił; czy wina ważyłaby wtedy mniej?) — co tydzień po kościelnej szkółce poświęcał mi godzinę. Lubiłam myśl, że on lubi mnie; doceniał doskonałe wyniki z magii anatomicznej, wskazywał potencjał w zgłębieniu magii powstania, słuchał, kiedy mówiłam o magicynie i teorii magii. Był cierpliwy, gdy próbowałam udowodnić — co mogłaby udowodnić czarownica, którą od otrzymania pentakla oddziela rok? — wyższość nauki nad religią; odpowiadał, że nie ma siły wyższej niż Lucyfer. Zawsze mówił o nim, gładząc dwie krótkie, ciemne linie chropowatych wgłębień, które czas zostawił na kościelnej ławce.
Były jak dwie blizny po cięciach; czasem myślę, że Matka próbowała mnie w ten sposób ostrzec.
Piętnaście lat później wciąż noszę wyblakłe ślady na szyi, tuż pod linią obojczyka; to tam przyłożył athame i powiedział, że jeśli zacznę krzyczeć, nie będzie się wahał.
Staram się za wszelką cenę nad tym nie zastanawiać, a ilekroć to robię, próbuję odwrócić własną uwagę, skoncentrować się na czymś innym, tak jakbym chciała, żeby z tego wszystkiego, co mi odebrał, przynajmniej to — motywację do odnalezienia Matki — mi zostawił. Próbuję sobie wmówić, że miłość do Lilith pokrewna jest zemście lub — jeśli to zbyt mocno powiedziane — władzy nad nim wynikającej bezpośrednio z wiary. Nie chcę czuć, że przegrałam na każdym polu, kiedy powiedział—

Nie zawaham się; smród potu, ciężki dym kadzideł, zimny mur Kościoła i ostrze przy gardle. Czasem pozostawione przez nie blizny swędzą; dwie blade linie, które wciąż wyznaczają ścieżkę dla nawracających wspomnień. Czasem czuję, jak te nadchodzą — wielka fala, taka, co wchłania linię brzegową i piach na niej, i nitki wodorostów, i kamienie, i odciski stóp po porannym spacerze.
Wielka fala przerażenia.
Tamtego dnia zapytał, czy zostanę dłużej; miał Księgę Bestii w dłoni, spokojny uśmiech i klucze do sali prób chóru. Wiedział, że się zgodzę; byłoby łatwiej (byłoby?), gdyby zrobił to pod wpływem tępej, samczej potrzeby — znam chemię mózgu, mogłabym to wyjaśnić przed samą sobą, wpadając w paradoks usprawiedliwiania jego samego; syndrom ofiary tłumaczącej kata — ale musiał to zaplanować.
Czasem materiał kitla, swetra, sukienki dotyka tego miejsca; te blizny wtedy parzą. Przerażają. Przypominają, że chciałam krzyczeć, ale wtedy  
(nie zawaham się)
zimna stal na szyi.
W tamtej chwili nie widział żadnej różnicy między zgodą i grzechem, kobietą i dzieckiem, niemagiczną i czarownicą; był kapłanem, był Kościołem, był przekonany, był bezkarny
(jeśli krzykniesz, poderżnę ci gardło)
i ślepy; był ślepy, nie dostrzegając momentu, w którym moje ciało i moja dusza (przez dwa miesiące rozmawialiśmy o ich pękaniu — krwawy paradoks sprawił, że po raz pierwszy rozszczepiłam się przez niego; może tak naprawdę to on rozpękł mnie w pół?) przestały być spójnym bytem.
Spoza ciała — było obok i nie potrafiłam na nie patrzeć; to byłam ja, ale też nie ja, bo prawdziwa ja tkwiłam poza tą zepsutą, zbrukaną skorupą — słuchałam jego głosu. Powiedział, że na moim miejscu nie próbowałby żalić się nikomu, bo nikt nie uwierzy — a nawet gdyby wezwano gwardię do sprawdzenia mojej bajki (powiedział to, jakby wiedział; jakby to nie był pierwszy raz), spowodowałoby to skandal, szepty, insynuacje — gdyby plotki zaczęto powtarzać coraz częściej, zrujnowałoby to na zawsze, na zawsze reputację rodziny.
Tamtego dnia świat się skurczył, zgasł. Dźwięk stał się płaski i fałszywy.
Życie zaczęło być tym, czym jest w istocie — przetrwaniem.

Mother, tell your children to hold my hand.


Szkielet kości ręki to dokładnie dwadzieścia siedem misternie złączonych z sobą elementów; palce składają się z czternastu paliczków, przy czym kciuk posiada dwa, z kolei pozostałe po trzy.
(Wystarczy nieostrożne nacięcie w gałęzi powierzchownej nerwu promieniowego, by na zawsze pozbawić kogoś możliwości unoszenia kciuka).

Wszystko dobrze, Jackie.
Babka Sloane twierdziła, że rozmowa z samą sobą pomaga — oczy są zwierciadłem duszy, Jacqueline, a stamtąd prosta droga do Piekła. Do dialogu z własnym id używała naturalnych zbiorników wodnych — stawów latem, kałuż wiosną, zamarzniętych oczek wodnych zimą, za to na jesień nie rozmawiała z sobą wcale. Chandra i histeria to dwie przypadłości przypisywane kobietom, Jackie; mężczyźni próbowali ustalić, którym h zacząć każde z tych słów, ale pokłócili się nawet o to.
Babka Sloane miała sześćdziesiąt cztery lata, od trzydziestu była wdową, od dwudziestu miała partnera okołorzyciowego (sama rozumiesz, wnusiu, nie o życie zawsze chodzi). O kadzielnictwie wiedziała wszystko; o rozszczepieńcach równie wiele.
Tamto lato — lato po, gdy nie czułam niczego, poza bólem i wstydem — upływało w cieniu drzew Cripple Rock, z dala od szumu miasta i milczącego ojca. Wiem, że uwierzył w każde słowo; wiem, że gdyby żyła mama, miałby siłę na wypowiedzenie wojny; wiem, że próbował mi pomóc — wiem, że pierwszego wieczora po dotarciu do babki Sloane, to nie herbatę wlał do filiżanki.
Wiem, tato.
Melanie nie mogła się dowiedzieć; nasze ciała, chociaż różne, dzieliły przez dziewięć miesięcy tę samą przestrzeń. Przemoc na jednej zawsze była przemocą na drugiej — gdyby wiedziała, skrzywdziłby nie jedną, ale dwie. To tamtego lata zaczęłyśmy się od siebie separować; rozszczepienie duszy, rozszczepienie serc, tajemnica zamiast skalpela. Ból w obu przypadkach był nie do wytrzymania — babka Sloane pomogła mi w jego zrozumieniu, rozkrojeniu na stole chirurgicznym. Po jakimś czasie nauczyłam się wkładać w niego dłoń; ból był pierwszą operacją, którą wykonałam i jedyną, kiedy nie chciałam uratować pacjenta.
Czasami — z dłońmi plotącymi kadzidło i kalejdoskopem serc, ziół oraz gałązek zapamiętywanych po nazwach i właściwościach; większość z nich znałam od dziecka, za opus magnum uważając zielnik matki — zastanawiam się, jakim cudem moje ciało wciąż działa. Serce bije, układ pokarmowy trawi, płuca pobierają tlen. Jakim cudem to ciało nadal chce różnych rzeczy. Pić, jeść, dotykać się, rozszczepiać, trwać.
Byłoby łatwiej, gdyby przestało istnieć; przez wiele miesięcy próbowałam sprawić, żeby przestało działać. Nie miałam dla niego odrobiny litości — było jak stary samochód, maszyna, która ma służyć na przekór wszystkiemu. Woda powinna pokryć je rdzą, ale nauczyło się pływać; taniec powinien poluzować śrubki machiny, ale zamiast tego zaczął przynosić drobną radość. Rozszczepianie — nieregularne, niechętne; nie potrafię myśleć o własnej odmienności, bez myślenia o tamtym dniu — powinno pozbawić je duszy; w zamian ta nauczyła się istnieć poza ciałem przez kilka sekund.
Eksterioryzacja miała wiele wad i dwukrotnie więcej zagrożeń, ale za jej sprawą przez kilka sekund mogłam zapomnieć; znaleźć się w stanie, w którym nie wiem, gdzie i kim jestem. Z czasem zaczął się wydłużać. Najpierw rozciągał się do minuty, potem do pięciu, w końcu do kwadransa, godziny, dnia, reszty istnienia.
Pokochałam Cripple Rock, Cripple Rock polubiło mnie; pod szemrzącym pomostem drzew zrozumiałam, że na najprostszym poziomie uratować swoje życie oznacza mieć coś do zrobienia. Coś zgodnego ze sobą — wpisanego w genotyp razem z odmiennością, barwą tęczówek i skłonnością do czkawki po chmielu.
Z pentaklem na szyi i athame w dłoni świat znów stał otworem, ale nie potrzebowałam całego świata; wystarczył uniwersytet w Saint Fall i Tajne Komplety, jedno uzupełniające drugie, drugie zależne od pierwszego. Studia medycyny ubogacone zgłębianiem wiedzy z magicyny były silnikiem pod obitą karoserią ciała — nawet Melanie znów stała się bliższa. Przed egzaminami spałyśmy po trzy godziny na dobę, za poduszki uznając podręczniki. Kofeina przestawała działać, powietrze ze zmęczenia zmieniało się w szkło, życie zaczęło przypominać wydrapywanie przejścia w litej skale samymi dłońmi; wysiłek był lakiem, którym zalewałam pęknięcia. Specjalizacja genetyka na Tajnych Kompletach była krzywą wypadkową przeszłości, teraźniejszości i przyszłości — próbując zgłębić własną odmienność, nurzałam się w niuansach kierujących innymi. Rozszczepieńcy — przypadek w genotypie — kontra dziedzictwo syren i medium; magia w dniu narodzin decydowała za naszą przyszłość, z kolei ja próbowałam zgłębić wiedzę na temat tego, czy my możemy decydować za magię.
Gdzie kończy się czarownik; gdzie zaczyna słuchacz? Czy zwierzęcopodobni mogą przerwać łączącą ich z naturą więź? Dlaczego dusze rozszczepieńców pękają w pół? Genetyka znała te sekrety; ja zamierzałam wsunąć je pod mikroskop i rozłożyć na czynniki pierwsze. Wtedy wydawało się, że wszystko znów zaczyna się układać — zdany kolejny rok, rezydentura w szpitalu Sary Madigan, duma rozpierająca ojca, szczęście zakradające się nawet we mnie — ale wtedy ona—

Mother, tell your children to understand.


Zgłębnik rowkowy ma długość około stu piętnastu milimetrów i jest wykonany ze stali nierdzewnej; przytwierdzona do końcówki sonda ma unikalny numer.
(Ta, którą próbowano ratować moją siostrę, nosiła znacznik 9912830112.)

Lekarze na ogół nie znają ciągu tego cyfr — różnica między pełnoprawnym chirurgiem i rezydentem zaczęła się dokładnie w tym momencie: lekarz prowadzący operację widział tylko pacjenta i narzędzie. Cztery godziny po rozpoczęciu zabiegu, sala operacyjna opustoszała; po Melanie zostały wspomnienia i sto piętnaście milimetrów zakrwawionego kawałka stali.
Wypadek samochodowy wymazał z tego świata część mnie; Melanie zginęła i coś znów wyrwano z piersi Jackie. Oskarżenie  narzeczonego mojej siostry za jej śmierć byłoby bezcelowe (trafne?) — ucieczkę znów odnalazłam w zakurzonym zielniku matki. Powrót do nastoletnich nawyków nie był trudny; zwinnie dłonie odtwarzały znajome sploty serc i ziół, a kadzidła pomagały zapomnieć o bólu. Niektóre plotłam dla siebie, inne dla magicznych studentów z roku, poczta pantoflowa zaczęła zataczać szersze kręgi i o kadzidła prosiły starsze roczniki; lata temu poznałam tajniki serc, teraz wystarczyło odtworzyć je i zapleść. Ekstatyczna estryka na rozluźnienie, kadzidło iluzji nirwany na lepszą naukę, kadzidło kusiciela dla nieposłusznych serc; nie chciałam pieniędzy — to była forma ucieczki. Przez długie tygodnie kręciłam się w kółko w ciemności, ślepa i zmęczona, każdego dnia myśląc — to ten jest ostatni. Dziś się przewracam. Koniec. Dość. Zwyczajnie nie mogę dalej.
Ale ciało dalej się kręciło, wprawione w ruch przez głupią i ślepą siłę, aż odnalazłam jej źródło.
Albo to ono odnalazło mnie?
Podświadomie szukałam opieki Lilith od dnia, w którym sprowadziłam Lucyfera do symbolu przeszłości; był Kościołem i swoim diakonem, był tamtym dniem i wstydem. Był brutalną obecnością i nienawiścią skapującą z wosku przed jego ołtarzem; był wszystkim, czym nie była Matka. Ciche modlitwy zostały wysłuchane — bilet wstępu do Kowenu otrzymałam od kuzynki; nie znała historii tamtego dnia — babka Sloane zabrała ją do grobu — ale kobiety nie muszą wiedzieć, żeby rozumieć. Budowane przez pokrewieństwo zaufanie ukierunkowało rozlewaną od lat wiarę; modlitwy odnalazły nurt, którym mogły podążyć prosto do Lilith.
Próba naprawienia świata była próbą naprawienia samej siebie — wszystko, co robiłam (robię i będę robić), było pomaganiem w imię i dla Matki. Dla Jacqueline Devall sens istniał tylko w innych ludziach — próbowałam budować wokół siebie stada, organizować je, opiekować się nimi, dbać, leczyć. Plotłam kadzidła za darmo, za przysługę, za dobre słowo, za obietnicę; Kowenowi bracia i siostry mogli liczyć na pomoc medyczną, ciepły posiłek i drobną pożyczkę na zerowy procent. Pustkę, którą wybito we mnie siłą, zapełniałam empatią, wiedzą i pracą; dodatkowe zajęcia z magicznej genetyki na Tajnych Kompletach, walka o specjalizację w szpitalu Sary Madigan, zmęczenie i ta przelotna, smutna myśl — chcę wrócić do domu i przytulić się do czyjegoś współczucia.
Mieszkanie było jednak puste; zresztą gdyby nawet ktoś był, to nie sądzę, by miał dla mnie współczucie. Żeby komuś współczuć, trzeba nauczyć się współczucia samej sobie; nie potrafiłam zdobyć się na nawet mglistą kopię.
Wtedy Cripple Rock znów podjęło trud nauki.

Jego śmiech zaczynał się od oczu — miłość? pytał, kiedy próbowałam wytłumaczyć mu, że za ewolucję uczuć w organizmie odpowiada oksytocyna, dopamina i fenyloetyloamina, ta od trzymania się za ręce?
Gdybym musiała wskazać moment, w którym go pokochałam, to stało się tamtego popołudnia — odparłam, że nie można przez całe życie trzymać się za ręce, bo w pewnym momencie zaczynają drętwieć dłonie.
Powiedział: zakład.
Cztery miesiące później ja mówiłam: tak.
Tylko Ronan miał cierpliwość do odkrycia tego, co ukrywałam pod sterylną warstwą ulepioną z nauki, skupienia i precyzji; tylko jemu nie bałam się pozwolić, by dotykał każdego centymetra skóry, aż odnalazł miejsce, które otworzyło mnie przed nim jak po naciśnięciu magicznej klamki. Tylko dzięki niemu byłam w stanie ukończyć magicynę na Tajnych Kompletach i osiągnąć tytuł biegłego w magicynie oraz specjalizację genetyka; to on upewniał się, że zabiorę termos (wielki; do dziś nie wiem, skąd go wziął) z kawą do szpitala, gdzie zawód niemagicznego chirurga łączyłam z badaniami genytycznymi na magicznym oddziale. To dzięki niemu dyżury nie były udręką strachu — moi synowie rośli, z dwulatków zmieniając się w trzy— i czteroletnie diabły, za które oddałabym własną, nierozszczepioną duszę, a przez cały ten czas mój umysł nie zdobył się nawet na krótki powiew zwątpienia; Ronan zapewniał im bezpieczeństwo, ja każdą wolną chwilę poza dyżurami na chirurgii i badaniami na magicznym oddziale. Magia rytualna zawsze odgrywała istotny element tego procesu, choć dla rozszczepieńców wiązała się z ryzykiem.
W gabinecie magicznego oddziału odmieńcy mogli liczyć na pomoc medyczną i dobrowolnie poddać się badaniom — nigdy nie nazywałam ich obiektami. Byli ludźmi, takimi jak ja, którym magia oferowała wielką szansę lub wielkie przekleństwo; odpowiedzi, których szukałam, nosili we krwi, w funkcjach organizmów, w skłonności do chorób. Badając genotyp odmieńców i jego potencjalne po regularnym rozpalaniu kadzideł, które sama plotłam, zawsze byłam pacjentem zero; egoizm przebrany za chęć pomocy nie opuszczał mnie na krok, gdy próbowałam udowodnić, że to nie nazwisko Devall zapewniło mi miejsce w szpitalu (argument, który utracili w dniu, w którym na sali pojawiła się doktor Lanthier).
Ronan zapewnił mi w Cripple Rock dom i bezpieczeństwo — nigdy nie pytał, dlaczego jeden z pokojów przekształciłam w gabinet i dlaczego przyjmuję w nim tylko kobiety, którym strach, wstyd (lub jedno i drugie; znałam to uczucie aż za dobrze) odbierają możliwość wizyty w szpitalu bądź klinice. Tylko on jeden wiedział, że każdego tygodnia znikam bez słowa na spotkaniach, gdzie słowa Matka, zmiana, jedność, nowa rzeczywistość wytapiały ze mnie zastygły od lat strach. Zanim przedstawiłam go Kowenowi Nocy, musiałam mieć pewność; nie wobec niego, ale wobec siebie — musiałam mieć pewność, że jest tym jedynym, zanim uchylę przed nim usłaną gwiazdami kotarę do świata, który rozumiał mój ból.
Przeszłość zostawiła we mnie małe dziurki ze wspomnień i słów, ślepe plamki w oczach, awarie strachu i świadomości, że każdy dzień to ryzyko nie dla mnie — Sprzymierzeńca, który wybrał rodzinę — ani nawet dla Ronana — Eklezjasty, który wybrał chrzest w imieniu naszej rodziny. Każdy dzień to ryzyko dla każdego z dzieci (moich i Lilith; moje dzieci są jej dziećmi); jesteśmy wyznawcami kultu śmierci, wiemy, że wszyscy umrzemy, może nie teraz, ale i tak zbyt młodo i zbyt szybko. Nigdy nie wątpię, czy wybrałam słusznie; czy życie, w którym poświęcam się dla obcych ludzi tak, jak dla najbliższych, jest właściwe. Robię to, bo w głębi popękanego serca jestem egoistką — bo chcę ocalić siebie.
Matka nauczyła mnie wytrwałości, kiedy rok po rozpoczęciu rezydentury musiałam wybrać (dziecko czy kariera? nie zdecydował nigdy żaden mężczyzna) i to dzięki niej wybrałam słusznie. Szpital nie uciekł; wróciłam półtorej roku później, kiedy bliźniaki miały niespełna kilka miesięcy — świat lubi osądzać matki, które rezygnują z obecności dzieci, próbując pomagać innym. Świat nie rozumie, że każdy dyżur, każda godzina, każda minuta poza domem była nowym rodzajem piekła.
Matka nauczyła mnie, że zwątpienie to zbrodnia. Jeszcze raz, Jackie powtórz, powoli, przemedytuj te dwa wyrazy.
Zwątpienie. Zbrodnia.
Matka nauczyła mnie, że zwątpienie wypiera miłość; i ja kocham ich wszystkich, każde z dzieci Lilith, każdego z osobna i wszystkich razem. Może do tego potrzebowała mnie Matka — innej matki, która dostrzega, że wszystkie z potomków Nocy szukają ciepła, zrozumienia i bezpieczeństwa.
Tylko miłość może pomóc im w nabraniu siły i odporności; tylko matka sprawi, że ból zgaśnie, by mógł zacząć się długi i kosztowny proces leczenia.
Jacqueline Lanthier
Wiek : 31
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : specjalistka chirurgii, magiczny genetyk
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


08.05.24 Zakupy początkowe (+100 PD)

Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej