Witaj,
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t312-misty-presswood-budowa#911
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t382-misty-presswood#1190
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t383-poczta-misty-presswood#1191
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f139-gospodarstwo-presswoodow
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1071-rachunek-misty-presswood#9252
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t312-misty-presswood-budowa#911
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t382-misty-presswood#1190
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t383-poczta-misty-presswood#1191
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f139-gospodarstwo-presswoodow
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1071-rachunek-misty-presswood#9252

Misty Presswood

fc. Mia Goth





 
nazwisko matki Presswood (oficjalnie Sharpe)
data urodzenia 31 I 1966
miejsce zamieszkania południowa część Wallow
zawód pomoc w rodzinnym gospodarstwie, prace dorywcze w Wallow i w mieście
status majątkowy przeciętny
stan cywilny panna
wzrost 168 centymetrów
waga 52 kilogramy
kolor oczu czekoladowe
kolor włosów brąz naznaczony słonecznym refleksem
odmienność czarownica
stan zdrowia zdrowie fizyczne w normie. zaburzenia psychiczne, w tym silne skłonności kanibalistyczne
znaki szczególne drobne piegi usiane w okolicy nosa i policzków. ledwo zauważalne blizny rozłożone na wewnętrznych częściach przedramion i obszerna, głęboka na boku lewej łydki. Czarodziejskie znamię na karku tuż przy linii włosów, przypominające koślawy krzyż.

magia natury: 3 (I)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 3 (I)
magia wariacyjna: 5 (II)
siła woli: 5 (II)
zatrucie magiczne: 1

sprawność: 7
szybkość: II (6)
udźwig: I (1)
charyzma: 1
kłamstwo: I (1)
wiedza: 7
magicyna: I (1)
botanika: II (6)
język angielski: III (0)
talenty: 19
celność: II (6)
tropienie: II (6)
zręczność dłoni: II (6)
gotowanie : I (1)
reszta: 4 PSo



rozpoznawalność I (anonim)
elementary school nauczanie domowe
high school nauczanie domowe
edukacja wyższa -
moje największe marzenie to wielka miłość przezwyciężająca wszystko, pogodzenie z Harrym
najbardziej boję się odkopania wspomnień i zdarzeń głęboko ukrytych
w wolnym czasie lubię taniec, puzzle, polowanie
znak zodiaku wodnik



JAŁOWA ZIEMIA

Drewniane, bujane krzesło stojące zawsze po lewej stronie drzwi na szerokim ganku domu, było charakterystycznym atrybutem Clifforda Presswooda. Tak samo jak strzelba, oparta o odrapaną ścianę, podrasowana magicznymi specjałami prosto z dobroci serca Carterów i ich zadowolenia z poczciwej zapłaty.
Była przydatna, użyteczna i niezbędna - choć w Wallow rzadko zdarzały się sytuacje faktycznie wymagające interwencji z użyciem broni (nie licząc dzikich zwierząt niepotrafiących odnaleźć drogi powrotnej do lasu), Clifford nie lubił się z nią rozstawać. Nie lubił też rozstawać się z żoną, dotrzymując jej kroku niemal w każdym aspekcie życia, które upływało im głównie na pracy. Zaaferowany pośpiech wystukiwał godziny i pory dnia, podzielone skrupulatnie na pracę w polu, pracę w stajni, przygotowywanie posiłku i wieczorne modlitwy.
Mary była urodziwą kobietą, a urodziwość łatwo prowadziła na manowce zazdrości, absurdalne i restrykcyjne, prędko zadomawiające się w umyśle Clifforda na stałe. Zwłaszcza kiedy Mary szczodrze odsłaniała smukłe nogi, wydymała usta i pokazywała dziewczęce dołeczki, by zaraz potem furkotać folklorystyczną spódnicą w najbardziej oklepany sposób, jaki można było sobie to wyobrazić. Podejrzała to w kinie, był tego niemal pewien, i naśladownictwo wzięła sobie za punkt honoru w drodze o zadowolenie męża. Mimo tego, nie znał bardziej uduchowionej osoby, która wizytę w kościele przekładała ponad troskę o samą siebie, swoje gospodarstwo i nawet jego. I to imponowało mu najbardziej.
Z tej samej ziemi i z tych samych pragnień – wspólna, wiejska sielanka kwitła urokliwie, a rodzinne koneksje obojga rodzin połączonych w jedno owocowało w spore tereny własności, rozciągające się niemal na całej południowej części Wallow. Łąki porośnięte kwiatami maku, pola kukurydzy i pszenicy, oferujące schronienie przed słońcem lasy i jeziora, w końcu farma, ranczo, w którego centralnej części stała pokaźna posiadłość, z czerwoną farbą na ścianach i białym płoteczkiem z równych sztachet.
Pierw pojawiła się Jennifer, docelowo nazywana przez wszystkich Jenny - córka, spłodzona tuż po pierwszej nocy spędzonej razem po zaprzysiężeniu małżeństwa przed Lucyferem; ale Mary dowiedziała się o noszeniu w sobie dziecka dopiero w okolicach szóstego miesiąca, kiedy uwypuklony brzuch trudno było zrzucić na niestrawności, a praca przy zwierzętach stawała się coraz cięższa.
Rok po porodzie Mary znów była w ciąży, z chłopcem – a kiedy ten miał trzy latka, brzuch znów zaczął rosnąć.
Farma prosperowała – dystrybucja zboża i kukurydzy, dostarczanie jakościowego mięsa na specjalne zamówienie – wszystko to złączone razem ze złożonymi dłońmi w Kościele podczas mszy, zapewniało Presswoodom przyjemne miejsce w społecznej drabinie korzyści i szacunku. Miejsce, z którego niechętnie korzystali, schowani na południu wsi i dobrowolnie skazani na swoje towarzystwo.
Rzadko bywali w mieście, a gdy to się działo, zwykle Mary odziana w ciemną chustę na głowie załatwiała rutynowe sprawunki, ograniczając rozmowy z innymi do minimum. Mieli w sobie jakąś frenetyczną potrzebę spokoju i niezrozumiałą niechęć do wszystkiego – i niemal wszystkich – wywodzących się spoza ich specyficznej, wiejskiej oazy.
Dzieci rosły – szczęśliwe, zdrowe dzieci w promiennym świecie polnych kwiatów, książek z obrazkami, zapachu świeżego siana, drzew jabłoni, bezpańskich psów i zamkniętej idylli, do której obce dewiacje nie miały wstępu. Uczone szacunku i pracy, prostoty i pokory, modlitw i pieśni, które niosły się śpiewnym głosikiem w skromnych progach wiejskiego kościółka.
W wieku lat czternastu Jenny zaczęła przypominać swoją matkę; uśmiechała się w ten sam sposób, w ten sam sposób nakręcała blond lok na palec, a w przyszłości chciała zostać pielęgniarką w jakimś głodującym kraju. Uczęszczała do malutkiej szkoły we wsi, gdzie poznała chłopca i za namową utkaną z wzniosłych słów mówiących o zjednoczeniu się z Lucyferem, uległa, cztery miesiące później przyłapana przez matkę wobec faktu, który jasno wskazywał na to, że nosiła w sobie dziecko.
Od tego momentu zapuszczanie się poza rodzinne tereny, a nawet uczęszczanie do szkoły stało się niemożliwe; pomagała w rodzinnym gospodarstwie, skazana na niełaskę ukrywania się – siebie i życia, które w niej rosło, i które niecierpliwie pojawiło się na świecie dwa miesiące przed czasem.
Jenny nie zdążyła przywitać się z córką, umierając przy porodzie, choć oficjalnie na wskutek nieszczęśliwego wypadku przy pracy.
Clifford i Mary po raz kolejny zostali rodzicami, przedstawiając dziecko jako własne i jeszcze ciaśniej bunkrując rodzinę wobec całego świata.

ZWIERZYNA

Ojcowskie dłonie były szorstkie i pozbawione troskliwości. Kubek z kawą trzymał równie nieugięcie co strzelbę, sierść psa obdarzał tym samym dotykiem co widły i grabie. Zwierzęcą krew zmywał zimną wodą, a później z dominującą duchowością ujmował święte księgi, zanurzając się w głębokiej modlitwie, kiedy ona spuszczała wzrok na własne kolana i powtarzała jego słowa.
Mówiła tak jak on i milczała, kiedy on milczał – sprzymierzyli się niemal od razu, zawierając nieopisaną umowę mistrza i ucznia w codzienności.
Miała ogrom czasu, na wszystko, czego chciał jej nauczyć – tydzień wypełniała praca, weekendy nauka; porządek świata zupełnie zaburzony w porównaniu z innymi podlotkami z wioski i z miasta. Ale Mary upierała się nadmiernie, by zrezygnować z edukacji w szkole podstawowej; nawiedzana koszmarami o Jenny otaczała najmłodszą córkę despotycznością, stworzoną ze wstydu, zawiedzionych ambicji i grzechu, który trzymała w sercu nieugięcie. Misty nie mogła tego wiedzieć – i po kilkunastu pytaniach ucinanych ostrym słowem sprzeciwu i kilkoma ostatecznymi policzkami, przestała pytać.
Z czasem nawet przestało ją ciągnąć do szkoły – widywała dzieci z miasta bardzo rzadko i jeszcze rzadziej im zazdrościła, wykształcając w sobie coś na kształt poczucia wyższości. Oni nie wiedzieli o wszystkim tym, co pokazywał jej ojciec. Nie wiedzieli i nigdy mieli nie poznać, bo nie znali pracy i poświęcenia, a ich umysły były skażone postępującą dewiacją, która zalewała świat zewsząd.
To, czego dzieci uczyły się w wiejskiej szkółce podstawowej, ona przyswajała w domu – matka była wymagającą nauczycielką, błędy piętnując odpowiednio, by nie przyszło jej na myśl znów ich popełniać. Do szkółki kościelnej uczęszczała jednak wraz z rówieśnikami – Mary nie przyszło na myśl sprzeciwiać się woli samego Kościoła, i z trudem przełykając gorycz, posyłała córkę na wieczorowe zajęcia. Zajęcia, które zaczęły odpowiadać na dotychczasowe pytania. Magia przebudziła się w niej stosunkowo późno, dużo później niż w rodzinie (co matka lubiła nadmiernie wypominać) i wśród rówieśników. Moc była dziwacznym tworem, który rodzice tłumaczyli składnie, a którego wciąż nie potrafiła zrozumieć - i okiełznać, co skończyło się kilkoma wypadkami i wpadkami podczas pracy. Dopiero stopniowe ujarzmianie tego, co czyniło ją wyjątkową, zaczęło sprowadzać spokój.
Nauka przychodziła jej z łatwością, nauczona skupienia i zadaniowości nie cierpiała na uległość wobec wszelakich rozpraszaczy; nie była jednak uczennicą wybitną, a kontakty towarzyskie ograniczała do pozwalającego na funkcjonowanie w niedużej społeczności minimum.
I choć jej więź z Lucyferem była szczera i silna, tak nic nie pochłaniało tak bardzo jak czas spędzany pierw z ojcem, później ze starszym bratem. Praca w polu była nużąca, choć hartowała ducha, stajnia uczyła pokory, a wyprawy dudniły podekscytowaniem w dole brzucha. Wyprawy, polowania, odkrywanie ziemi, którą kiedyś miała się opiekować. Farma stała tu od pokoleń, spełniając amerykański sen poczciwych ludzi, obradzając w życiodajne plony i dobrobyt – odpowiednie respektowanie praw natury, łańcucha przyrody, dostosowanie swojego ciała i ducha do tego, jak żyły inne stworzenia – to wszystko sprawiało wrażenie, że jakoby wychodziła naprzeciw swojemu przeznaczeniu i dokonywała dzieła, które zostało jej napisane.
Obserwowała i stąpała cicho, kucała i mrużyła spojrzenie, kładła palec wskazujący na spuście i mrugała specyficznie, kiedy broń wystrzeliwała. Była szybka i zwinna, skupiona na celu, co ojciec przyjmował z entuzjazmem; cicha podczas tropienia, rozradowana w momencie uchwycenia celu, ucząca się z lekcji na lekcję o tym, gdzie leżała wątroba, które miejsce zapewnia najlepsze w smaku mięso, gdzie żyła puści się wartkim strumieniem krwi, który poplami jej jeansowe ogrodniczki.
Brakowało jej dekad doświadczenia ojca, ale w ekscytacji przewyższała go o lata świetlne, z błyszczącym okiem przyglądając się oprawianiu zwierzyny, balansując na krawędzi westchnięcia i naukowego podziwu. Z czasem założyła sobie nieduży zeszycik, podzielony na pół – z przodu zwierzęta, z tyłu rośliny, których właściwości spisywała po każdej wyprawie i zapuszczaniu się w nowe miejsce. Z Cliffordem i z Cliffem – senior i junior Presswood byli nieodłącznymi elementami jej poznawania świata ze strony czysto naturalistycznej.
Pierwsza własna zdobycz – sarna, upolowana, oprawiona, poćwiartowana na odpowiednie partie cieszyła niemal tak bardzo jak pentakl, oznaczający przypieczętowanie jej dorosłości. Zjedli ją na kolację, uroczystą, z sojowymi świecami i kwiatowym wiankiem na środku stołu, w modlitwie dziękując Lucyferowi, że oddalił od nich widmo grzechu na dobre.

ŻĄDZA

Harry Padmore wyglądał jak chłopiec z plakatów wiszących w mieście, w sklepie z analogowymi płytami – nie miał ubrań żurnalowych celebrytów, ale coś w jego jasnych oczach i długich, trzepoczących rzęsach mówiło o wielkim potencjalne na wystawne życie. Pierw karciła samą siebie za cień zainteresowania czymś tak prozaicznym – ale ilekroć przemykał przed jej oczami, w aptece lub warzywniaku, do którego zawoziła skrzynki z kukurydzą, chciała widywać go więcej. I więcej, i jeszcze więcej – na tyle zachłannie, że wbrew swoim zwyczajowym zachowaniom i pielęgnowanym nawykom, zmieniła ławkę w szkółce kościelnej na tą ułożoną na skos od padmorowej.
Miał ładne palce – długie i smukłe, trzymające drogie pióro sprawnie i kreślące ładne litery w zeszycie. Przyglądała mu się długo, intensywnie i ostrożnie, doskonale pamiętając nauki ojca, obracając w myślach to, jak podchodziło się do bażantów, a jak do dzików. Harry Padmore nie był ani bażantem, ani dzikiem – bliżej było mu do młodego jelenia, choć to chłopięca lekkość fascynowała ją w nim najbardziej. Pachniał świeżymi ziołami i kadzidłem; czuła to kiedy przechodził obok w drzwiach, i kiedy ten zapach pierwszy raz uderzył w jej nozdrza, wychodziła z nim ramię w ramię już zawsze, pociągając nozdrzami jak spec od pachnideł, czując jak zmysły wzbierają po brzegi.
Kiedyś coś do niej powiedział, więc słowa wyryła wewnątrz własnej głowy – a te z czasem zmieniły się na wspólnie pokonywaną trasę do domu – na jej rozwidleniu podążał w lewo, kiedy ona kierowała się na prawo, z niemal żałobnym speszeniem nie zerkając w jego kierunku po słowach pożegnania.
Ich ostatnia wędrówka była majowym wieczorem; poprzez mrok i wysokie drzewa obserwowali arabeski rozświetlonych okien centralnej części Wallow, później przechodząc przez dróżkę obok sadu. Kwiaty jabłoni były intensywne, choć jego skóra żyła własnym życiem, skąpana w chłopięcym zapachu, subtelnych gestach i w końcu dotyku, którym musnął jej ramię. Dopiero, kiedy ją dotknął odkryła dziwną zbieżność – zbieżność i bliskość, poczucie głodu innego od kiszek wygrywających marsza w brzuchu.
Chciała go – konkretnego, nieco topornego, o zmysłach wedle szablonu, który dawno rozpracowała. Kiedy jego dłoń pogładziła jej ramię, pochwyciła ją swoją – pochwyciła i uniosła do ust, zatapiając zęby w skórze otulonej blado-niebieską łuną księżyca w pełni.
Harry Padmore i jego rozszarpana, lewa dłoń. Harry Padmore i jego niezrozumienie w tak nieomylnie mądrych oczach. Harry Padmore i jej starszy brat, debatujący z sąsiadami przez długie wieczory.
Wybaczyli, choć nie rozumiała jak i dlaczego – jej zachowanie zrzucono na chwilowe zaćmienie, otumanienie, zmęczenie i chwilowy obłęd, który rodzice prędko mieli wyplenić. Wybaczono i zapomniano, zawarto zmowę milczenia, zapłacono odpowiednią sumę i przypieczętowano karą.
Rozeszło się po kościach.
A ona wciąż marzyła o tych, które budowały Harry'ego.

Colin Smith nie był tak ciekawy. Nie miał niebieskich oczu, a piwne, zmieszaną zieleń z brzydkim brązem. Kręcone włosy, na karku uklejone i mokre od potu. Pachniał stajnią, choć nieprzyjemnie, i nosił kraciaste koszule spryskane wodą kolońską ojca. Miał papierosa w ustach i stary pierścionek na małym palcu prawej dłoni. Miał samochód, głupi uśmieszek, i zero pojęcia o Kościele i Lucyferze. Nosił krzyż na szyi – srebrny i porysowany; monotonny tuman tego, o czym mówili jej rodzice i czego doświadczała od czasu do czasu, drepcząc po miejskich uliczkach i mijając tych innych ludzi. Był prostolinijny, i chyba to podobało się w nim najbardziej – zupełnie inny od Harrego, który nie pojawiał się w jej życiu od momentu ich ostatniego spotkania.
Lubił ją – tak odbierała jego uśmiechy i żarty, propozycje przejażdżki i zakręcanie kosmyka włosów na swoim palcu, zaproszenia do kina i dedykowanie piosenek nawleczonych na taśmę. Zbierała je – składanki jako definicje jego uczuć, nigdy nie odtwarzając zaklętych w dźwiękach miłostek. Spoczywały na dnie metalowej puszki – zajrzała do niej na samym końcu, później wrzucając zawartość w palenisko kamiennego pieca w kuchni.
Na samym końcu, po wszystkim – po romantycznym seansie na obrzeżach miasta odwiózł ją do domu, skrzypiącym samochodem, który oblepił jej ubranie zapachem ropy. W zamian zabrała go nad jezioro, za dom. Tam, gdzie stała ławka, świetliki osiadały na liliach i słychać było rechoczące żaby.
Jego woda kolońska drażniła nozdrza – ciarki, płomień, rosa, ból; zostały razem z nią, kiedy zabrana z tylnego siedzenia samochodu siekiera (athame uznała za zbyt wyrafinowane i wzniosłe) wbiła się w plecy Colina. Miał ją od ojca, opowiadał o zmarłym tacie z pożałowaniem i władczym instynktem, a jej myśli już wtedy szybowały wokół smaku, który mógł w sobie mieć. Tylko dlatego sięgnęła po ostre narzędzie; ciężko byłoby go spróbować nie powalając go uprzednio. Nie chciała popełnić błędu, jakiego dopuściła się będąc z Harrym. Nie chciała żeby uciekł. Nie chciała, żeby ją zostawił.
Prostotę, rozżaloną wściekłość, cierpką pewność siebie – smakował tym wszystkim, kiedy jeszcze dławił słowa spomiędzy ust, choć lewe udo wybijało się gorzkim posmakiem spalonego rozmarynu.

Ojciec nie zdążył wspomnieć o grzechu; po jego śmierci, spowodowanej gwałtowną chorobą uderzającą w starzejące się ciało, o piekielnej karze nie mówiła też matka - nie miała pojęcia o niczym. Incydent skazano na zapomnienie; Clifford junior pozbył się ciała niemagicznego chłopaka z przedmieść, kiedy ona stała z buzią umorusaną czerwienią, jak gdyby chwilę temu zanurzyła zęby w poziomkowym placku.
Żrące żądze i bezsenności stały się stałymi gośćmi farmy, splecione tajemnicą przekazywaną spojrzeniami starszego brata i Misty – Misty, która ilekroć próbowała analizować własne apetyty, motywy, czyny i tym podobne, przyłapywała samą siebie na niebanalnej tęsknocie za czyjąś kojącą obecnością, pęczniejącą troską w jej wnętrzu.

Misty Presswood
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek



Aktualizacje


06.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
21.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
11.04.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
13.05.23 Aktualizacja postaci o ego
17.05.23 Zakupy (-190 PD)
18.07.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+140 PD)
24.07.23 Zakupy (-30 PD)
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+80 PD, +3 PSo)
18.03.24 Aktualizacja postaci (zmiana nazw)
08.04.24 Osiągnięcie: Jubilat (+150 PD)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+30PD, +1PSo)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej