Witaj,
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
WARSZTAT
Niezależnie jak wiele razy pani domu próbuje coś z tym zrobić - w warsztacie panuje wieczny bajzel. Cztery stare radia, pięć zestawów kluczy francuskich (każdy wybrakowany) oraz niezliczona ilość zapisków znajdujących się na każdym skrawku papieru. To wszystko czyni z tego miejsca królestwo Franka Marwooda. Mała przestrzeń mieszcząca się w szopie obok domu już dawno powinna zostać rozebrana albo chociaż naprawiona, ale gospodarz wydaje się tym niespecjalnie przejmować, chętnie zamykając się w swojej pracowni na długie godziny, w których trakcie dłubie w sprzętach i naprawia, co tylko wpadnie mu w ręce (nierzadko porzucając swoją pracę w połowie, by zająć się czymś zupełnie innym). Oprócz krzesła i znajdującej się w rogu głównego pomieszczenia małej kanapy można tu znaleźć stół, biurko oraz pięć nieumytych kubków po kawie.

Rytuały w lokacji:
łatwej przewagi [moc: 81]
zatkanego ucha [moc: 52]
zamkniętego domu [moc: 52]
pułapka grawitacyjna [moc: 103]
wykluczenia [moc: 35]
dobranocka [moc: 96]
[ukryjedycje]
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
21 stycznia 1985

Coś syknęło, jakby gwizdek czajnika gdzieś w tle rozpoczynał właśnie wojnę o przetrwanie. Uleciał dym taki jak z odpalonego papierosa. Jedna nitka ledwo, szaroniebieska z migoczącymi w niej iskierkami magii. Krótkie puknięcie, gdy metalowa obręcz uderzała akurat w blat stołu, odbita niewidzialną siłą. I tyle.
Frank siedział zadumany na krześle, mrużąc oczy ukryte pod szerokimi okularami. Wszystko zaczęło się blisko czterdzieści lat temu, ale opowieść o życiu i dokonaniach młodego naukowca, przerabiana po raz kolejny w głowie starego człowieka, nie miała już sensu. Zostanie na inną okazję.
W tym momencie najdotkliwsze były rozważania na temat własnej natury i potrzeb, gonitwy jednej myśli z drugą. Te zachowywały się jak konie na dennym wyścigu, biegnąc przed siebie i kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie, stały się łatwym celem dla sprytniejszego przeciwnika. Ot, podstawić nogę. Ot, ugryźć, albo i gorzej — odgryźć. Do krwi. Magia zbierała żniwo, ale była tego warta.
Kur...rza stopa — zaklął (żeby nie powiedzieć gorzej) pod nosem. Marwoodowi rzadko kiedy eksperymenty nie wychodziły. Wróć. Marwood rzadko kiedy uważał eksperymenty za nieudane, to ich skutek nie miał tutaj akurat nic do rzeczy. Każde fiasko, każdy bubel był kolejnym wnioskiem, z którego mógł czerpać, aby nie popełnić błędu kolejnym razem. Skoro więc nawet z tragedii można było wyciągnąć lekcję — naprawą jej miał zająć się później. Po cichym oznajmieniu przez obrączkę, że choćby bardzo chciała, to nie przyjmie w swoje ramiona zatrzaśniętego czaru „bo nie”, od razu zabrał się do sporządzenia notatek. Spisał parę zdań drobnym drukiem, a potem, zanim się zorientował, siedział już przy stole, jedząc co tam dobrego Esther przygotowała. To nie była kwestia zaników pamięci, a zwykłego rozproszenia myśli, przejścia z jednej strony warsztatu na drugą stronę domu, po drodze wykonują jeszcze piętnaście innych rzeczy, które akurat wymagały uwagi siewcy. I zaalarmował go dopiero błysk ze strony szopy, małe migotanie wyjątkowo jasnego światła, na nieszczęście Franka za cholerę nieprzypominające telewizora.
Nie miał bladego pojęcia ani jak długo obrączka spoczywająca wygodnie na mocarnym warsztatowym stole świeciła się, ani co takiego rozproszyło jego uwagę na tyle, żeby nie spojrzeć nawet w stronę warsztatu przez kolejne godziny. Gdyby to był środek miasta, zapewne już miałby na swoim karku Czarną Gwardię (chociaż mieszkanie na końcu świata wcale nie zniechęcało funkcjonariuszy do odwiedzania Marwoodów w podobnych przypadkach). Wallow rządziło się swoimi prawami. Parę domów w okolicy nie było zbite w jedną masę, ale sąsiedzi mogli coś zauważyć. Sąsiedzi, którzy nie powinni mieć pojęcia o magii. Biegiem więc poleciał do szopy. Jeszcze w kapciach, w lekko rozpiętej pod szyją koszuli i w tych samych co zawsze okularach na nosie. Zdążył dopaść kawałek zaklętej biżuterii i uporać się z jego światłem, naiwnie licząc, że to wystarczy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Znał sposób stukania Esther, był o wiele delikatniejszy. Dzieci często nawet nie próbowały zaanonsować swojej obecności, wchodząc do pomieszczenia bez skrupułów, niezależnie od pracy, jaką Frank w nim wykonywał i ewentualnego zagrożenia. To pukanie było mu obce.
Przysięgam jak to... — wysapał tylko pod nosem, wzdychając ciężko z myślą, że to sąsiad, który zauważył błysk i przyszedł dopytać o nowy model telewizora. Pomylił się. — Tak? — powitał krótkim pytaniem nieoczekiwanego gościa.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Przed chłodem wiejskiej zimy nie było ratunku.
Płaszcz — zapięty pod szyję, czarny, wełniany i nijaki tak, jak potrafią być wyłącznie czarne płaszcze zimą — gwarantował marną imitację ciepła, które jeszcze dwie godziny temu wypełniało wnętrze mieszkania na Starym Mieście. Po tamtym ukropie — rozsiewanym przez rozgrzane do czerwoności grzejniki, jakby ich obecnością próbował imitować obecność drugiego człowieka — nie było śladu; w kościach znów zalągł się ziąb, który ciało doskonale zapamiętało z nocnej zmiany na komisariacie.
Notatka w magicznej skrzynce objawiła się o piętnastej siedemnaście; lakoniczne, nakreślone pospieszną dłonią zdanie zdradzało niezbędne minimum — adres, nazwisko, przyczyna, zalecenie. Rzecznicy w Czarnej Gwardii nie należeli do szczególnie wylewnych; w mowie, piśmie i przekazach podprogowych.
Adres — wieś Wallow, Gniazdko, szopa na obrzeżach.  
Nazwisko — główni podejrzani: F. Marwood, E. Marwood. Niewykluczone zaangażowanie dzieci (ilość, daty urodzeń, imiona: patrz spis mieszkańców wsi Wallow; strona 76, akapit II).
Przyczyna — światło, kolor niebieski z przebłyskami bieli. Możliwe źródła: magia wariacyjna, zaklęcie: brak danych. Rytuał wariacyjny, inkantacja: brak danych.
Zalecenie — obiekt odnaleźć, zlikwidować. Sprawcę znaleźć, przesłuchać. Niemagiczych postronnych znaleźć, oczyścić, w razie konieczności — zlikwidować.
O szesnastej dwadzieścia nieskazitelną pościel śniegu zmąciły odciski butów; lakoniczne zawiadomienia spływająca z trzewi Czarnej Gwardii wygodnie pomijały wszystko, co musiało wydarzyć się pomiędzy znaleźć — przesłuchać — zlikwidować. Krótkie notatki — palone od razu po przeczytaniu; wciąż miał na opuszkach smugi sadzy — nie wspominały o utartej procedurze: zabezpieczyć teren, przeprowadzić obserwację, wykluczyć udział osób trzecich — odmieńców — opętań. Pomiędzy przybyciem na miejsce zbrodni — po blasku nie było już śladu; okolica świeciła wyłącznie bielą i pustką — a zapukaniem do drzwi warsztatu rozciągnięto sznur przyczyn, skutków, przygotowań, analizy, taktyki i planowania.
Osiemdziesiąt procent tej roboty to czekanie; piętnaście — przesłuchania.
O pozostałych pięciu nie powinno mówić się na głos.  
Dłoń Williamsona — i jej zmarznięte knykcie — nadal wisiała w powietrzu, gdy rozległo się skrzypnięcie drzwi, zza których wyjrzała para zaskoczonych oczu; zaskakujące, jak wiele podobnych scen Barnaby odegrał podczas służby.
Dzień dobry, panie Marwood — żadnych potknięć, żadnego krzyku, żadnej chropowatości przekleństw poza tą, która pobrzmiewała w spokojnym głosie — gdyby tej scenie przyjrzał się postronny, mógłby uznać ją za przyjacielską, sąsiedzką, nieszkodliwą wizytę; a wszystko po to, by miraż runął pod ciężarem kolejnego zdania. — Gwardia ma do pana kilka pytań.
Słowa należące do tej samej kategorii obwieszczeń, co: twoją żonę potrącił samochód, córka uciekła z chorwackim kochankiem do Boliwii, a ukochany pies oślepł na lewe oko.
Konotacje przyjemne jak kaszel w środku nocy — choć zwykle boleśniejsze w skutkach.
Zajmę nie więcej niż kwadrans. Mogę wejść? — w uprzejmym pytaniu wybrzmiewało echo tysięcy wypalonych papierosów, setek bezsennych nocy i dziesiątków podobnych scenariuszy — prawdziwe różnice w tej odtwarzanej regularnie scenie rozpoczynały się w teraz; kiedy głos gwardzisty wciąż wisiał w powietrzu, wyostrzone zmysły buzowały pod skórą, a spojrzenie odbijało w lśniącym szkle okularów gospodarza domu.  
Niektórzy — głupcy — w tym fragmencie sceny rzucali się do ucieczki.
Niektórzy — sprytni głupcy — najpierw sięgali po rytualne pułapki i dopiero wtedy podejmowali próbę odwrotu.
Nieliczni — samobójcy — przechodzili do bezpośredniego ataku.
Większość — godni pochwały obywatele — otwierała drzwi szerzej; najczęściej już po zauważeniu, że pomiędzy własnym zaskoczeniem i uprzejmym pytaniem ciężki but gwardzisty wsunął się w rozwartą gardziel uchylonego wejścia.
Obiecuję niczego nie dotykać.
Obietnice Czyścicieli są wiążące — dlatego ważna jest ich formuła, treść i niedopowiedzenie; woal uprzejmości narzucany przez nich na słowa bywał pogrzebowym całunem.
Niczego nie wykluczało nikogo — Frank Marwood mógł poszczycić się tytułem jednego z najprzenikliwszych ludzi w Hellridge i zasady tej gry znał zanim odwiedzający go gwardzista przyszedł na świat. Być może dlatego drzwi do jego warsztatu nadal tkwiły w futrynie — Williamson szacunek do starszych wyniósł z rodzinnego domu.
Podobnie jak absolutny brak skrupułów, by — sprowokowany — tego szacunku się wyrzec.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Nie był umówiony z nikim, a sąsiedzi o tej porze najczęściej już spali, albo zajmowali się swoimi własnymi sprawunkami. Kury nakarmić, świniom wysypać do koryta, ot takie błahostki, które jawiły się w głowach przeciętnego człowieka.
Nie był umówiony z nikim i nie spodziewał się o tej porze żadnego niespodziewanego gościa, ale mało to razy któremuś z sąsiadów popsuła się lodówka i wywaliło korki? Głęboko liczył, że i tym razem chodziło o podobną błahostkę. Widok mężczyzny, którego jeśli widział na oczy to albo dawno temu, albo na bardzo krótko, nie był tym, czego oczekiwałby o tej porze Marwood, ale natychmiast wyjaśniona profesja jasno przedstawiła sprawę.
"Gwardia ma kilka pytań". Zawsze mówili to tym samym tonem. Miałkim, bez wyrazu, jakby ktoś pozbawił tych ludzi wszelkich emocji. Przecież to nie było możliwe, żeby nie czuć nic. O ile człowiek niezaznajomiony był z miłością, to znał nienawiść. O ile nie miał poczucia winy, to musiał znać spełnienie. Nie dało się tak po prostu przestać myśleć i odciąć od całego świata, zostawić na brzegu każdą niewypowiedzianą scenę, rozgrywaną milion razy w głowie. Umysł starego siewcy mógł przyjąć wiele, ale to pozostawało niewyobrażalne.
„Gwardia ma kilka pytań”. Zawsze pytali o dokładnie to samo. Chcieli wiedzieć, gdzie był, co robił, jakie zagrożenie stanowi magia, jak gdyby nagle była nie wartością, a przestrogą. Oczywiście, tylko skończony kretyn uznałby, że moc, jaka mieszkała w czarownikach, jest niewyczerpana albo okiełznana. Zbyt wielu danych nie posiadały nawet woluminy Abernathy, żeby można było mówić o poczuciu pełnego zrozumienia tej niezwykłej cząstki, przekazanej im z rąk Lucyfera. Poświecenie Aradii, męczeńska śmierć i potworne zbrodnie, jakie dokonywały się przez lata na ich rodzaju, wynikały z czegoś. O ile świat byłby prostszy, gdyby każdego w nim obowiązywały te same zasady. To nie tyczyło się tylko niemagicznych i magicznych.
Czarnej Gwardii nie obowiązywały ludzkie reguły.
Nie przełknął gorzkiej śliny tak jak za pierwszym, czwartym czy ósmym razem. Do stu diabłów, miał 55 lat i spotkania z tymi ludźmi zaczynały nawet wchodzić mu we wprawę. Frank najlepiej czuł się z rzecznikami. Naukowcami podobnymi jemu samemu, o których zapewne większość tego społeczeństwa nie miała pojęcia. Znali głównie czyścicieli — i Marwood sądził, że to właśnie jeden z nich pojawił się dzisiaj w progu wiejskiego warsztatu. Tylko z sumiennymi nie miał nigdy do czynienia na stopie, można by rzec, zawodowej. Marwoodzi nigdy nie dopuściliby się innowierstwa, razem z Esther słusznie nauczyli tego dzieciaki.
Jeśli więc określić jednym słowem (niewystarczającym zresztą przez wzgląd na jego prozaiczność), w jaki sposób czuł się teraz gospodarz, to byłby to niepokój. Niepokój wynikający z lekkiego zarostu na twarzy gwardzisty, jego przenikliwego spojrzenia i ciszy która zawisła gdzieś pomiędzy. Nie odpowiedział od razu. Co zresztą miałby powiedzieć na pytanie „mogę wejść?”. „Nie”? To nic by nie zmieniło, a co najwyżej wzbudziło niepotrzebne zamieszanie. Jeszcze tego by brakowało, żeby Esther znów zauważyła, że jej mąż pakuje się w kłopoty. Zerknął jeszcze w stronę domu, kupując sobie wymownym ruchem dodatkowe sekundy, kiedy to wracając spojrzeniem, widział już but oficera mieszczący się między drzwiami a progiem.
Otworzył wejście szerzej, wpuszczając swoim bokiem mężczyznę. Kilka kubków po kawie, typowy dla takich miejsc bałagan, dziesiątki śrubek walających się po biurku i ładny pled na kanapie, który położyła tam żona, żeby dodać wnętrzu jakiegokolwiek ciepła.
Panie... — odczekał chwilę, jakby chciał dać mężczyźnie czas na przedstawienie się. Wypadało, chociaż co człowiek to obyczaj, już do tego to Marwood był przyzwyczajony. — Proszę mi wierzyć, nie wydarzyło się tutaj nic, co mogłoby w jakiś sposób, no wie pan...zdradzić nas. Zdradzić mnie.Kryzys zażegnany. Wiem, jak sobie radzić, jestem naukowcem — bezczelne kłamstwo zatrzymało się na ustach „naukowca”, przesuszając wargi. Był ledwie siewcą, nauczycielem w szkółce, a zajęć było tyle, co pół etatu. MÓGŁ być naukowcem. Co z tego, że papier doktorancki i certyfikat II stopnia wisiał dumnie nad biurkiem w gabinecie w domu. Pojawiła się najstarsza córka, a on przerwał naukę. Dzisiaj był ledwie człowiekiem, który kiedyś miał marzenia i wierzył, że może zmienić świat. — Więc jeśli mogę coś doprecyzować, to proszę, ale nie będę marnować pana czasu — Esther znowu ususzy mu głowę.
Stał wyprostowany i nie zamierzał kajać się przed młodzieńcem. W końcu nic się nie stało...
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie.
Nawet oni mieli kodeks; wytyczne, wskazówki, listy można—nie—można—dyskusyjne.
Wysłuchaj argumentów, nie przerywaj zeznań.
Szorstki zarost na twarzy odpowiada szorstkiemu spojrzeniu — gdyby na białej kartce wypisać emocje Czyściciela, otrzymałoby się dwie rubryki: plus i minus. Obie puste.
I przedstaw się, na Lucyfera. O ile jest okazja.
Pierwszym ludzkim ruchem w jego wykonaniu było wyciągnięcie dłoni — ręka gotowa do uścisku to zwykle dobry znak; przejaw tego, że są przecież kulturalnymi, dorosłymi ludźmi i nikt nie zjawił się tu po to, by siać chaos i zbierać krew.
Przynajmniej chwilowo.
Oficer Williamson.
Żadna lista, księga i notatka — nawet ta sporządzona na serwetce ubabranej ketchupem (oby nim; czerwień to czerwień) nie potwierdziłaby tej wersji. Równie dobrze mógł użyć innego nazwiska — Henry Stalin, do usług — a jedynym dowodem, który posiadłby pan Marwood, byłoby wspomnienie. Dość mierna poszlaka, nieprzekonująca, na dodatek obciążająca; o gwardzistach lepiej zapominać w momencie, w którym znikną z pola widzenia — nie ma powodu, żeby rozpamiętywać ich na jawie.
Przecież i tak znajdą drogę do koszmarów.  
Nie skłamał tylko dlatego, że nie miał powodu, by kłamać; łgarstwa mają krótkie nóżki, które na dodatek bardzo łatwo złamać na krętych schodach skomplikowanych wymówek. Nie skłamał, bo nowo nabyta wiedza na nic się nie przyda — próba nasmarkania na nazwisko Williamson była tylko o poziom mniej groźna od próby nasmarkania na Czyściciela.
Poza tym musiał czymś wypełnić tą nagłą, balansującą zbyt blisko zaskoczenia ciszę. Co miał powiedzieć? Proszę wybaczyć, rzadko oczekują ode mnie nazwiska — chociaż to też byłaby prawda — za to bardzo często słyszę jedno, nawracające pytanie: "dlaczego"?
Nikt nie zarzuca panu niekompetencji, panie Marwood — ktoś inny zdobyłby się w tym momencie na odrobinę sympatii; na ton głosu z pogranicza zrozumienia i pobłażania. Ktoś z takim tonem nie przetrwałby w Gwardii długo; dlatego przecinający ciszę głos jest płaski i bezosobowy, człowiek z infolinii. — Jedynie nieuwagę.
Oczekiwanie nie przedłużało się w nieskończoność — Williamson przekroczył próg warsztatu, natychmiast kalkulując to, co zastał w środku; przez trzy wypełnione ciszą sekundy odhaczał kolejne punkty na liście.
Osoby trzecie? Brak. Pułapki rytualne? Nie stwierdzono. Próba gwałtownych ruchów ze strony podejrzanego? Zaniechana.
Dłoń gwardzisty niespiesznie zniknęła w kieszeni płaszcza, wyłaniając na świat raz jeszcze; tym razem z zapisaną drobnym pismem kartą między palcami.
Zgodnie z otrzymanym przez nas zgłoszeniem — zawieszone w połowie zdanie utknęło nad ich głowami — jak gilotyna, której mechanizm zaciął się w kluczowym momencie, aż tłum gapiów zaczął czuć, że powietrze, wciągnięte w płuca w kulminacyjnym punkcie, pali żywym ogniem. — O dwunastej siedemnaście anonimowy obserwator dostrzegł błysk światła o wyraźnie magicznym pochodzeniu, którego barwa, intensywność oraz długość trwania...
To był teatr — przedstawienie na poczet idei. Świat nie mógł się dowiedzieć, jak wyglądają prawdziwe procedury Gwardii; nawet, kiedy w grę wchodziło prozaiczne przesłuchanie w szopie. Ożywianie etosu — Czyściciel—machina, który w dłoni zaciska historię twojego życia i dokładny zapis ostatnich win — zawsze zaczynali od sztuczki; odczytywanie przewin z listy, która nie istniała poza zakopanym w niebycie archiwum, sprawdzało się najlepiej.  
Wskazywały na użycie nieokreślonego zaklęcia z dziedziny magii powstania i, lub, wariacyjnej. Zgodnie z przekazanym raportem, efekt utrzymywał się przez co najmniej dwie i pół godziny.
Złożona na pół kartka nie była dokumentem, który świadczył o grzechu i wyroku — w zupełności wystarczyło, że inni tak myśleli; człowiek winny w tym momencie zacząłby przejawiać pierwsze oznaki nerwowości — dobitny dowód dla gwardzisty, że jest o krok bliżej prawdy. I gdyby zdesperowany albo szalony przeciwnik Kościoła zechciał porwać się na kradzież bezcennego dokumentu mogącego doprowadzić do odkrycia najpilniej strzeżonych tajemnic Gwardii, napotkałby nieoczekiwaną przeszkodę.
W przypadku Williamsona — listę zakupów, której treść przed momentem przekuł w żargon służbisty.  
Zupa w puszce (trzy cztery; pomidorową rzuciłeś zeszłej nocy w oposa)
Makaron (chyba z jajek (?))
Owoc (w liczbie pojedynczej)
Warzyw (jest liczba pojedyncza? Zapytaj sąsiadki)
Piwo zgrzewkę dwie trzy zgrzewki
Dżem chleb bułkę (dyskusyjne)
Jeszcze jeden warzyw
Niepewność była ich najlepszym sprzymierzeńcem; nawet jeśli czujny wzrok przesłuchiwanego uchwyciłby zupy w puszce, niedorzeczność tych słów budziła wątpliwości — co, jeśli to kod gwardii? Co, jeśli warzyw to ich tajna broń? Kiedy słowa płynęły przez powietrze, Frank Marwood widział Czyściciela dzierżącego pisemny dowód na przebieg dzisiejszych wydarzeń — to, czego nie mógł dostrzec, a co paliło dłoń gwardzisty bagnem obowiązków, niewiele miało wspólnego z raportem win.
Chyba, że liczyć wino butelkowane; najlepiej Petrus, rocznik 1970.
Jest pan w stanie wskazać źródło rozbłysku i jego dokładną przyczynę? — w chaosie śrubek, narzędzi i kubków podejrzany mógł być każdy element. — W przypadku udzielenia niejednoznacznej, wymijającej lub nieprecyzyjnej odpowiedzi...
Znów ten ton — recytowanie przysługujących praw i obowiązujących regulaminów nie miało prawa budzić emocji, a Williamson za punkt honoru obrał sobie obdarcie ich z jakichkolwiek oznak wyrozumiałości.  
Gwardia upoważniona jest do zarekwirowania wszystkich przedmiotów, które uzna za podejrzane, jak i przeprowadzenia śledztwa na miejscu zdarzenia.
Spojrzenie Czyściciela zastygło na biurku; w pierwszym odruchu chciał sięgnąć po jedną z rozsypanych na nim kartek, ale smak złożonej obietnicy był zbyt świeży — zamiast jej złamania, wybrał przeniesienie wzroku na gospodarza.
Mówiąc kolokwialnie, panie Marwood — spokojny głos, w którym wybrzmiało coś jeszcze — coś wzbijającego się ponad obowiązek służbisty. — Moi kompani wpierdolą się panu na podwórko, zajrzą w każdą dziurę i naniosą błota do domu.
Głos z iskierkami zrozumienia; w cichym wnętrzu warsztatu były słyszalne aż za dobrze, Frank mógł bez trudu uchwycić, jak rozbłyskują w jego głosie. Jak pierwsza gwiazdka na niebie.
A to sprowadzi na pana głowę znacznie poważniejszy problem niż Gwardia.
Pół sekundy ciszy i całe morze męskiej nici porozumienia.
Żonę.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Spodziewał się tutaj wielu nazwisk, ale nie Williamson. Frank zresztą przywykł już do nierówności społecznych, nad którymi zresztą głębiej nie debatował, nawet sam ze sobą. Jedni mieli pieniądze, inni mieli kury na podwórku. Lucyfer nie spoglądał na ziemskie bogactwa, tego mógł być pewien, a jednak wiele oddałby, żeby dzieciom móc dać więcej, żonę odciążyć od podejmowania pracy. Aby w szufladzie było więcej zaskórniaków na czarną godzinę. Spodziewał się, że człowiek pochodzący z takiego rodu jak ten mężczyzna, nie miewał nigdy podobnych problemów. Chyba że to jedynie zbieżność nazwisk, w co Marwood szczerze powątpiewał. Jeśli jednak był to Williamson z tych Williamsonów, to zapewne, zważając na wiek chłopaka, uczęszczał niegdyś do szkółki kościelnej (mało dzieciaków uczyło się w domu). Przyglądał się więc z należytą starannością młodzieńczej twarzy, próbując przypomnieć ją sobie sprzed — na oko — dwudziestu lat, ale bezskutecznie. Minęło zbyt wiele dni i lat, nawet jeśli z pamięci próbował wyciągnąć dawne obrazy klasy lekcyjnej, gdy w majestacie światła czekał na cud. Juniora nie było nawet jeszcze na świecie.
Nie sugerowałem tego — odpowiedział szybko, każdą dostaną wiadomość przetwarzając na ciąg przyczynowoskutkowy, pragmatyczną logikę wypowiedzi, w której oprócz iloczynów zakazów czy implikacji, nie było nitki emocji. — Powiedziałem tylko, że kryzys został zażegnany — być może nierozsądne było używanie słowa „kryzys”. To kojarzyło się z katastrofą, tragedią, armagedonem, a przecież chodziło o zwykły błąd, którego nie zdążył nawet poddać analizie.
Słuchał jednak ze spokojem zgłoszenia, krótkiego raportu. Na każde zasłyszane słowo kiwał głową, jakby wcale nie zamierzał wypierać tego, co się stało. Zwyczajnie, efekt nie był aż tak dominujący na środowisko, żeby, cholera jasna, posyłać tutaj Czarną Gwardię. Błysk światła — tak.  Nieokreślone działanie magii powstania i/lub wariacyjnej — na to twierdzenie uśmiechnął się tylko kącikiem ust. Jakby wszystko był tak proste... Dwunasta siedemnaście - co ja robiłem o dwunastej siedemnaście?
Mniej więcej się zgadza — potwierdził w końcu, gdy mężczyzna podsumował, ile miało trwać zjawisko. Po co miałby cokolwiek ukrywać? Obcowanie z ludźmi takimi jak oficer Williamson nigdy nie weszłoby normalnemu człowiekowi w krew, ale jeśli do jednego na tym świecie Frank mógł być przyzwyczajony, to do przewidywalności zjawisk. Wystarczyło nieodpowiednio rzucić się w wir durnych kłamstw i mogło skończyć się to nieprzyjemnością, a on miał zbyt wiele na głowie.
Pięć córek, syn, wnuczek, szkoła, praca, pieniądze, szkoła, praca, pięć córek, pieniądze, wnuczek, syn, szkoła, praca.
Nie reagował więc na każde kolejne słowo na żadną z gróźb grabieży — bo jak inaczej to nazwać. Nie reagował na żadną z gróźb wtargnięcia do ogródka. Twarz miał spokojną, jakby sądził, że to puste słowa, nawet jeśli z tyłu głowy coś zaszumiało ze stresu. Stałby tak dalej, gdyby pan oficer Williamson nie popełnił jednego szczególnego błędu. Nie użył obecności Esther jako swojego argumentu. Twarz Franka mimowolnie rozluźniła się, otworzył on szerzej oczy i zacisnął usta. Nie był z natury człowiekiem strachliwym, choć skupionym i szanującym przewagi innych, ale kiedy w grę wchodziła jego żona — świat mógłby spalić dla niej.
Moja żona nie jest i nie będzie w to zamieszana — powiedział oschle, głowę unosząc wyżej, żeby pomimo różnicy wzrostu dodać sobie centymetrów. Lata już miał. — A ja nie mam zamiaru niczego ukrywać — dłonią sięgnął za siebie, po metalową obrączkę, kupioną gdzieś na kilogramy na pchlim targu i uniósł ją wyżej, na wysokość własnych ust.
Człowiek ten oczekiwał wyjaśnień i Marwood zamierzał mu je dać:
To źródło rozbłysku. Jak już mówiłem, eksperymentowałem nad stworzeniem niewymagającej zasilania magią lub prądem latarki. W teorii emisja fotonów miała zostać wywołana poprzez absorpcję termiczną z pomocą Palnika Bunsena, ale niespodziewany przeze mnie wzrost współczynnika tarcia spowodowany niekontrolowanym pojawieniem się ziaren najpewniej kwarcu w okolicy zaworu, przerósł moje biomechaniczne zdolności — mówił spokojnie, niezorientowany nawet, że być może słowa, które wypowiadał, bardziej znane były fizykom. To był pierwszy moment, kiedy miał dla siebie te trzy sekundy, żeby zastanowić się nad tym, co wydarzyło się w trakcie eksperymentu. Swoje spojrzenie skupił na obrączce, mierząc jej krzywizny. — Miałem zaprzestać eksperymentu, więc odłożyłem obrączkę pokrytą cienkim filmem bakterii denitryfikacyjnych z kierowaną transkrypcją kodu matrycowego kwasu rybonukleinowego i musiało dojść do... — zmarszczył na krótką chwilę brwi, zdając się zaczynać kompletnie ignorować obecność Williamsona w swojej szopie. — Musiało dojść do reemisji genu — odwrócił się ponownie bokiem do oficera, w stronę biurka, przypatrując stanowisku pracy. — Co doprowadziło, że w bakteriach wzbudzona została bioluminescencja. Luminibacteriaceae candidulus konsumowały cukry proste i powodowały emisję świetlną. Niekontrolowaną. Można uznać, że absorpcja termiczna wynikającego z gwałtownego utleniania węglowodorów nie jest konieczna, jeśli tylko... — narastająca w głosie ekscytacja, jakby zaraz miał krzyknąć Eureka!, znikała w momencie, w którym znów spojrzał na gwardzistę. Marwood uśmiechał się szerzej, wyraźnie z siebie zadowolony — w końcu odkrył, że... — jeśli tylko pobrudzi się przedmiot szarlotką.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Nazwiska i przydomki jak zaschnięta guma przyklejona do podeszwy buta; coś, o czym łatwo zapomnieć, coś, co towarzyszy przez dzień, dwa, miesiąc — jeśli akurat nie potkniesz się o obuwie i nie odkryjesz sekretu na podeszwie — całą rozpiętość życia. Można je zeskrobać, zmyć, odkleić siłą, ale skaza zostanie już na zawsze. Od dnia, w którym do policyjnej odznaki dołączyła trucizna magicznego skażenia — gwardia to hojna kochanka; w ustach zawsze pozostawia posmak jadu i krwi — znał tę prawdę.
Są nazwiska, które nie mówią nic i nazwiska, które mówią wszystko.
W spojrzeniu pana Marwood zawitał ten wymowny, podsycony ciekawością blask świadczący o tym, że on też ją znał; w przytłumionym świetle warsztatu wybrzmiała prawda na temat dziedzictwa, historii, plotek, prawda o pochodzeniu i oczekiwaniach z nim związanych, i nie stało się absolutnie nic.
Ziemia nie rozerwała się w pół, szopa nie stanęła w płomieniach, oficer Williamson nie okazał się zmaterializowanym w trakcie popołudniowej drzemki koszmarem. O tym, że istniał naprawdę — nierozpoznanie wcale nie zaskakiwało; po tamtym chłopcu sprzed dwóch dekad nie zostało wiele, szkółka kościelna i dzieciństwo rozgrywały się w innym, dobrowolnie sprzedanym Czarnej Gwardii życiu — świadczyły tylko strzępki.
Oddech, głos, drgnięcie kącika ust na słowo kryzys i ten nienaturalny, niewzruszony spokój wyrzuconego na brzeg kawałka drewna. Emocjonalność zmieszczona w naparstku; kiedy Frank Marwood cierpliwie tłumił prawdziwe odczucia, każdy przejaw zwątpienia, irytacji, gniewu, troski, ukrywając za maską spokoju, Barnaby Williamson nawet nie musiał się starać.
Panie Marwood, udział osób trzecich został już wykluczony.
To nie nad jego domem zawisła perspektywa przeszukania — to nie pokoje jego córek mogły paść ofiarami nadgorliwości gwardzistów.
To nie jego żony użyto jako argumentu ostatecznego.  
Przesłuchiwany: Frank Marwood, lat pięćdziesiąt pięć. Stłumiona zieleń oczu musnęła zakurzone regały, dziesiątki śrubek, trytytek, kół zębatych, młotków, śrubokrętów. Przebieg wywiadu: podejrzany podjął współpracę, brak przejawów agresji, nie podjęto próby ucieczki. W tej plątaninie najbardziej wyróżniały się kubki, talerze i okruszki; żadnych pojemników z jedzeniem na wynos, plastikowych widelców, papierowych kubków po napoju jedynie udającym kawę.
Punkt zapalny: bezpieczeństwo bliskich. Dzieci. Żona.
Kochająca; to słowo nie mogło pojawić się w raporcie — o tym słowie szeptać będą tylko zgromadzone w warsztacie naczynia, niepodważalny dowód na to, że kilkanaście metrów dalej, w świecie pozbawionym obecności Czarnej Gwardii, istnieje kuchnia, w której każdy element był osobną opowieścią o rodzinnym cieple.
Dziwna, straszna myśl; Barnaby przez lata sądził, że takie kuchnie istnieją tylko w baśniach.  
Teraz prosi—
—łbym o zwięzłe przedstawienie faktów.
Nie zdążył — Frank Marwood, próbując zagłuszyć własne obawy, rozpoczął historię o eksperymencie, stworzeniu i pierwiastku boskości w tym z definicji pozbawionym boga świecie. Pierwsze słowa były zrozumiałe; kolejne zagadkowe. W trakcie trzeciego zdania Williamson przestał patrzeć na półki i zaczął na siewcę — subtelna różnica polegała na tym, że jego spojrzenie zgubiło pierwiastek znużenia; teraz po prostu patrzył z niedowierzaniem.
Naukowy bełkot mógłby równie dobrze rozbrzmieć w narzeczu afrykańskich plemion z Doliny Konga — ktoś gorzej wychowany przerwałby wywód w połowie. Ktoś bardziej inteligentny próbowałby wtrącić kilka słów, które wydawałyby się na miejscu.  
Ktoś pokroju Williamsona po prostu milczał — cierpliwie i do samego końca, nie wykorzystując nawet tego ułamka sekundy, którego Frank Marwood potrzebował, żeby nabrać powietrza w płuca i wrócić do historii o bakteriach (chyba?), cukrze (na pewno; to słowo rozpoznałby wszędzie) oraz...
Przesłyszałeś się, Barnaby.  
Odkaszlnął, kiedy uśmiech na ustach siewcy oznaczał jedno — pan Marwood skończył opowieść, ale rozpoczął zupełnie inny etap tej podróży przez słowa. Z analizy przeszedł do hipotezy; aż nawet ona przerodziła się w efekty, które — o ironio — odkrył za sprawą niespodziewanej wizyty.
Czarna Gwardia służy i pomaga, prawda?  
To była prawdopodobnie najbardziej jednoznaczna i niewymijająca odpowiedź w mojej karierze — ciemna brew — lewa, ta osądzająca — podskoczyła w górę o milimetr. — Co do precyzji, posiadam pewne zastrzeżenia.
Dłoń — nadal w rękawiczce, nadal dotrzymująca obietnicy i nieskora do dotknięcia niczego, co wewnątrz warsztatu — wskazała na trzymaną przez pana Marwood obrączkę.  
Podsumowując, wziął pan ten kawałek metalu i próbował zrobić z niego latarkę — zachowanie neutralnego tonu kosztowało Williamsona dzienny przydział dobrej woli — od teraz będzie korzystał z rezerw na kolejne doby. — Eksperyment, pomimo wielu prób, uznał pan za nieudany i wrócił do domu, tymczasem...
Gdzieś pomiędzy Palnikiem Bunsena i kwasem rybonukleinowym przestał słuchać — odtworzenie słów Marwooda okazało się trudniejsze od przekonania Elsje, żeby zjadła brukselkę. Barnaby zmarszczył brwi — pierwsze pęknięcie w masce gwardzisty — i wykonał dłonią niesprecyzowany ruch.  
To, czym pokryto metal, przez cały ten czas potrzebowało źródła zasilania, którym jest...
Jeśli faktycznie się przesłyszał, wylezie z niego obłęd Czyściciela — ale przecież wszyscy wiedzieli, że służba w Czarnej Gwardii kończy się wyłącznie na dwa sposoby; szaleństwem lub śmiercią.
Szarlotka.
Przecież ja tego, kurwa, nie wpiszę do raportu.  
Nasuwają się tylko dwa, zasadnicze pytania dlaczego? I dlaczego? Nie, zbyt proste. Odpowiedź poznał wkraczając do tej świątyni tysiąca śrub i miliona zapomnianych okruszków wypieków. Są ludzie stworzeni do łamania nosów; są też tacy, których Lucyfer powołał do łamania znanych praw natury.
Są też ludzie pokroju Williamsona — którzy wiedzą, kiedy przestrzegać regulaminu.
I kiedy go złamać.  
Jak blisko rozwiązania pan jest?
Jeśli odpowiedzi tkwiły w metalowej obrączce i to w jego rękach tkwiły jej dalsze losy, musiał zdecydować — to przestała być kwestia obowiązku; nagle stała się kwestią ciekawości, która zbyt jaskrawo rozbłysnęła w spojrzeniu gwardzisty, by Marwood mógł ją przeoczyć.  
I czy w przypadku powodzenia, wynalazek mógłby mieć szersze zastosowanie w, powiedzmy...
Kazamacie; w mózgu eksplodowało wspomnienie długich, ciemnych, ponurych klatek schodowych i korytarzy, które za każdym razem musieli rozświetlać magią — prąd zwykłych śmiertelników odmawiał posłuszeństwa w miejscach takie, jak to.  
Magicznej służbie zdrowia?
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
I mam nadzieję, że tak zostanie — Marwood przyglądał się mężczyźnie, który postanowił zjawić się w Wallow, z należytym spokojem.
Nie był skończonym idiotą, żeby grozić oficerowi Czarnej Gwardii — zbyt wiele mówiło się o nich podszeptami, kiedy pojawiali się znikąd i równie szybko znikali, zostawiając po sobie takie obskurne wręcz uczucie niepokoju. Frank nie był skończonym idiotą, żeby grozić komukolwiek — tak właściwie — ale dzieci i Esther musiały pozostać poza wszelkimi problemami pojawiającymi się skądkolwiek kiedykolwiek gdziekolwiek i przez kogokolwiek — nawet jeśli głównym prowodyrem zamieszania był nie kto inny, jak ich kochający ojciec. W to ostatnie nierzadko wątpił. Były niczym oczko w głowie. Największa pasja i największy cud, jaki Lucyfer zesłał na ten świat, żeby nagrodzić za modlitwy swojego wyznawcę, bo ten nie wierzył, że sam wywalczył sobie szczerością takie szczęście. Byli jak każdy okruch szarlotki, każdy wers w dobrej książce, każda wypielona w ogródku grządka, z której zbierali sałatę. W końcu kto nie lubił kanapek z sałatą i wiejskim twarogiem? Frank pochlastać by się dał, żeby tylko ktoś obiecał mu, że już zawsze będą spokojni, szczęśliwi i zdrowi — nic więcej nie miało znaczenia.
To, w jaki sposób opowiedział o tym nieplanowanym, żeby nie powiedzieć, przypadkowym eksperymencie wydawało mu się zrozumiałe w każdym calu. Fakt faktem — nigdy nie mówił w ten sposób do dzieciaków w szkółce. Te wymagały znacznie prostszego i delikatniejszego języka, który pozwalałby im na bezproblemowe pojęcie wszystkiego, co stworzyła magia. Zwyczajnie siewca czasami zapominał, że dorośli też mogli tego potrzebować. Żaden to wstyd. Każdy miał na tym świecie swoją ścieżkę, aby prawie nią kroczył. Ale za cholerę, nie spodziewał się, że jego wypowiedź zostanie nazwana nieprecyzyjną. Z niedowierzaniem Frank potrząsnął głową, wypychając do przodu brodę i mrużąc oczy, jakby w kompletnym zagubieniu i niezrozumieniu. Panie Williamson, jeśli mógłbym, odpowiedź była bardzo precyzyjna, po prostu jej pan nie zrozumiał. Nie dodał tego. Nie był skończonym idiotą, żeby wypominać gwardziście, że zamiast na studia wyższe z zakresu teorii magicznych albo nauk ścisłych, nauczył się panować nad praktyczną bojową magią. Rzecznik by zrozumiał, panie Williamson. Och, zamknij się, Frank.
Podsumowując, wziął pan ten kawałek metalu i próbował zrobić z niego latarkę.
Tak.
Eksperyment, pomimo wielu prób, uznał pan za nieudany i wrócił do domu.
No... Nie tak wielu znowu. Ledwie zacząłem — wtrącił.
To, czym pokryto metal, przez cały ten czas potrzebowało źródła zasilania, którym jest...
Niemal otwierał usta razem z Williamsonem, jakby upewnić się chciał, że następne słowo będzie poprawnym. Te ledwie drgały pod wąsem, podczas gdy Marwood głęboko kiwał głową, upewniając gwardzistę w jego podsumowaniu, czekając, aż zakończy.
Tak. Szarlotka — uśmiechnął się znacznie szerzej, dumny, jak wtedy gdy młody Perseus przyniósł rozwiązanie jednego z bardziej skomplikowanych wzorów teoretycznych na prędkość pochłaniania przez obiekt iluzji magicznej. — Z kruszonką. Chce pan kawałek? Jeśli pan chwile poczeka, mogę przynieść. I herbaty? — zaproponował lekko, był w końcu gospodarzem. Nie sądził jednak, że ten człowiek się zgodzi. Tego jednak wymagała kultura, a chociaż Frank pojęcia nie miał o srebrnych sztućcach, ani czego używać do homara, a czego do zawijasów ze śledzia — potrafił być zwyczajnie miłym.
No można powiedzieć, że dość blisko... To na razie tylko hipoteza, ale zważając na każdy z czynników, zwłaszcza w kontekście bakterii denitryfikacyjnych względem... — przerwał, niemal gryząc się przy tym w język. — Blisko. Muszę tylko potwierdzić założenia i je przetestować — a to będzie już zabawa w ciepło-zimno, ot co.
Wyraźnie zmieniał się wyraz twarzy Marwooda w miarę rozwijania własnej opowieści na temat luminibacteriaceae candidulus, emisji świetlnej i szarlotki. Przełomy były tym, co napędzały pracę naukowca, nawet jeśli ów naukowiec przez większość czasu twierdził, że ten tytuł mu się nie należy. To takie chwile napędzały człowieka.
Nie jestem pewien, w jaki sposób latarka z obrączki może przydać się w magicznej służbie zdrowia... Swoje lata mam, pewnie nie wiem wszystkiego o świecie, ale ja to bym nie operował z obrączką na palcu — zmarszczył nos, ale w tyle oczu, gdzieś za niebieską spojówką, kryła się odpowiedź. — Ale... Jeśli już musiałbym odpowiedzieć, to myślę, że, że no tak. Światło jest bardzo intensywne, to zależy od filmu bakterii, ale można to kontrolować, jeśli lekarz — ekhem — miałby przy sobie na przykład fiolkę z luminibacteriaceae candidulus, albo wcześniej pokryty nimi przedmiot, to ten mógłby aktywować się w dowolnie wybranym przez niego czasie i miejscu. Wystarczyłoby dać im pożywienie — szarlotkę w sensie. Cukier. W sensie cukier. Źródło światła powinno działać we właściwie każdych warunkach, w jakich przeżyją bakterie, a więc każdych, w których przeżyje człowiek, a jeśli by tak powiązać je z aurą czarownika to, ha... — kolejny taki buntowniczy odruch gdzieś w kąciku ust. Ach. Jak on kochał te odruchy takie młodzieńcze, jakby znów miał trzydzieści pięć lat i dopiero trójkę (dwójkę? Nie, trójkę) dzieci. — Nie będę pana zanudzał. Po prostu następnym razem zabezpieczę wszystkie okna, żeby światło się nie wydostało — nie mógł sobie pozwolić na żadną karę finansową, a sprawa nie wydawała się dostatecznie poważna, aby ktokolwiek ciągał go do Kościoła.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Ma nadzieję.
Odważne słowa z ust człowieka, który po ponad pięciu dekadach życia nie powinien mieć zbyt wielu powodów do jej zachowania. Ma nadzieję; wypowiedziane spokojnie i naturalnie, jakby w tym domu nadzieja była gościem, nie wrogiem. Sprzymierzeńcem, nie oznaką słabości.
Cisza, która nastaje na kilka następnych sekund, jest dobra. Tak dobra, że można ją jeść łyżkami; to cisza w świecie, w którym po jej zapadnięciu nie następuje burza.  
Nie ma żadnych przesłanek do zmiany stanu rzeczy — spokój odpowiedzi dorównał spokojowi nadziei pana Marwood — powody do kłamstwa skończyły się pięć zdań temu. Teraz byli jedynie dwójką mężczyzn, którzy woleliby spędzać to popołudnie w innych okolicznościach; gospodarz nad talerzem legendarnej szarlotki, gwardzista nad szklanką morderczej mieszanki whisky i alprazolamu. Najtrudniejszy etap już za nimi; bańka podejrzeń pękła, prawda ujrzała światło warsztatu, nawet wątpliwości — czy za naukowym bełkotem siewca nie próbuje ukryć niewygodnych faktów? — rozmyły się pod spojrzeniem, które cierpliwie odkrywało tajemnice zagraconego wnętrza.
W tym chaosie tkwiła metoda; brudne kubki, talerze, ślady bytności innych ludzi — na jednym ze śrubokrętów Williamson dostrzegł znajome imię i kolejny element układanki wskoczył na miejsce z cichym trzaskiem — były tylko ozdobą. Prawda kryła się głębiej; tam, gdzie kurz nagromadzony przez lata wskazywał na porzucone projekty, a wytarte rączki najczęściej używanych narzędzi opowiadały historię człowieka, który naprawiał zepsute rzeczy zamiast wyrzucać je i zastępować nowymi.
Odwrotnie niż Arthur; jedynymi zepsutymi rzeczami, których nie zdołał poddać utylizacji, były jego własne dzieci.
Dziękuję, muszę odmówić — metaliczny szczęk sylab skutecznie ukrył przelotną ochotę zaakceptowania uprzejmej propozycji. — Przyjęcie poczęstunku na służbie to forma łapówki.
W drodze do Wallow nie doszło do magicznej metamorfozy, Williamson nie odwrócił się plecami do drobnych rozpust życia doczesnego; w gwardii nawet szarlotka mogła być wykroczeniem.
To nie on się zmienił — to smycz była krótka i mocna.
Cierpliwe tłumaczenie — mniej bądź bardziej; zdecydowanie mniej — trafnych wniosków gwardzisty potwierdzało to, o czym krzyczały zatarte wspomnienia sprzed dwóch dekad i zamieniona w popiół notatka Rzecznika. Frank Marwood był siewcą z gatunku kompetentnych; nasączanie młodych umysłów namiastką posiadanej wiedzy wymagało całego zestawu cech, których Williamson nie posiadał.
Ze zrozumieniem na czele.
Przez kilka sekund znów czuł się, jakby miał czternaście lat i rozgryzał mdłości na zajęciach magii natury — tyle, że tamten terror był uzasadniony. Ten, który właśnie odbił się czkawką przeszłości, miał nieokreślone źródło; może zawiniło zmęczenie, może mentorski ton, może myśl, że gdyby jego ojcem był człowiek pokroju Marwooda, nie musiałby zamykać się po lekcji w pustej sali, byleby tylko ukryć przed innymi drżące dłonie i krew w gardle.
Gdzie byłeś, Williamson; pytał czasami Valerio; ruchałeś?
Tak, Paganini, twoją matkę w damskim.
Dom i szkoła uczyły trudnej sztuki przetrwania na długo przed przyswojeniem nauk Czarnej Gwardii.  
W porządku, panie Marwood, zrozumiałem ogólne założenie — spojrzenie wróciło do powolnej wędrówki przez skarby warsztatu i tylko krótkie skinięcia głową potwierdzały rytm padających słów. Tracili czas; Williamson nie zamierzał tłuc się z Wallow po zmroku.
Powinien uciąć monolog, zabrać dowód, ułożyć w myślach wstępny rys raportu — tyle, że głos przestał go słuchać i właśnie ułożył integralną odpowiedź.  
Nic, co świadczy o intelekcie, nie zasługuje na określenie nudnym. To nie pana wina, że inniekhem mają problem ze zrozumieniem.
Wzrok, zatrzymany na poznaczonej biegiem czasu twarzy gospodarza, obserwował krótką wędrówkę kącika ust. W górę, na dół; przy gwardii nie uśmiechał się nikt, bez względu na posiadany intelekt.
Będzie miał pan coś przeciwko, jeśli złamię dane słowo? — to pytanie nie brzmi jak coś, czego można oczekiwać od Czyściciela; mógł po prostu sięgnąć po wypatrzony wcześniej element i martwić się konsekwencjami później, ale...
Ale.
Są ludzie, którzy zasługują na szacunek nawet od tych, którzy na szacunku żerują.
Obiecałem niczego nie dotykać, ale do raportu powinienem dołączyć dowód rzeczowy — opuszek palca zawisł nad porzuconą nad biurkiem, metalową obręczą — prostokątna nakrętka trapezowa wyglądała jak coś, po co warto fatygować Czarną Gwardię, prawda?
Nakrętka się nada. Dzięki temu zachowa pan udany obiekt badań, a ja zjem kolację o normalnej godzinie. Dochowam poprawności procedur.
Pierwotny obiekt badań został zniszczony na wskutek użytej magii; podejrzany nie brał udziału w procesie dezintegracji.
Pozostaje kwestia aktywatora, panie Marwood. Powinienem przedstawić próbkę w naszym laboratorium — to nie było kłamstwo — niezupełnie. Laboratorium badało wszystko; od próbek krwi, przez zdarte naskórki i tynk ze ścian niemagicznych ofiar, aż po skrawki przepalonych na asfalcie opon.
Zazwyczaj wystarczał im fragment.
Nie pół blachy.  
Gdyby zechciał pan zapakować kawałek szarlotki... właściwie, dwa. Dla pewności — pewności, że kiedy wróci na Stare Miasto i spotka Helen, coś dla niego zostanie; przyjmowanie poczęstunku dla służbie było formą łapówki. Po służbie była to forma nagrody. — Nie będę dłużej zajmował panu czasu.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Co służba to obyczaj — jak to mawia stare porzekadło. A może inaczej to szło? Tak. Służba nie drużba. Chociaż pewnym sensie tak. Drużba na weselu najlepszego przyjaciela nie przepije się alkoholami wyskokowymi, o ile oczywiście jest z niego odpowiedzialny facet, bo tutaj też byłoby pole do dyskusji; drużna nie wskoczy do jeziora w środku imprezy, bo wie, że musi się zająć wydawką bimbru; drużba nie będzie patrzeć w lustro, gdy pan młody na krawat wytytłany w zupie z pomidorów. Drużba najlepszemu przyjacielowi poświęci choćby i miesiąc życia — gwardzista swojej przyjaciółce choćby i całe, wkrótce tracąc je w pies jeden wie, jaki sposób (pies był ciekawą metaforą w tym zdaniu, chociaż lepiej zadziałałby świnia). Wracając do sedna sprawy...
Służba nie drużba, bo przeplata trochę whisky, trochę bata.
Nie naciskam — szarlotka Esther słynna była na co najmniej trzy stany, o ile oczywiście przez to zrozumiemy sześciu członków rodziny, jednego przyjaciela co się przeprowadził do Nowego Jorku lata temu i lisa, który kiedyś zwędził całą tackę, a następnie najpewniej uciekł do Kanady, bo pani Marwood już biegła za nim ze strzelbą. Kruszonkę znał każdy w Wallow, bo przecież dumnie ciasto stawiała na stole w trakcie dożynek, aby każdy się nim częstował. Spód niemal biszkoptowy mógłby zyskać swoje własne powieści biograficzne. Jabłecznik-marzenie. Taki byłby tytuł. Tak wytłumaczył to sobie Frank, bo jak inaczej uznać kawałek ciasta za łapówkę? Przecież to nawet sprzedać ciężko, chociaż pyszny. — Może przy innej okazji... — kulturalnie, jak zawsze zresztą i tylko nicpoń by się spierał z tym stwierdzeniem, dorzucił jeszcze kuriozalny tekst. Wypuścił głośniej powietrze, tj. westchnął. Jakich niby okazji, Frank? Zaprosisz gwardzistę teraz do salonu, żeby sobie razem z Emmą, Aurorą, Winnie i biegającym wokoło stołu z jakiegoś wyjątkowo ważnego powodu Juniorem, pooglądał telewizję? Wtedy to nie będzie łapówka? Czy czas antenowy to łapówka? Czy rodzinna atmosfera przy stole, na którym leży serwetka nieco przedarta po lewej stronie, co akurat przykrywała misa z ciasteczkami i książka z gatunku leżących, byłaby wystarczającą formą łapówki dla gwardzisty?
W pewnym stopniu Franka zawsze przerażała ta myśl — zostawić za sobą wszystko, poświęcić się tylko jednej ścieżce. Chodziły o nich różne plotki. Podobno nie mają dzieci i żon. Podobno w trakcie przechodzenia w aktywną służbę muszą wyrwać serce konia i zjeść je bez smażenia. Podobno przy pasku zawsze noszą czerwony sznurek. Podobno nie wolno im ubierać czapek z pomponem. Podobno komuś podoba się to życie, podobno to nie jest droga ucieczki, podobno to jeszcze ludzie, podobno-.
Miły pan jest — ekhem — i pewnie ma rację. Przywykłem do dzieci, które najdalej to są zainteresowane zamknięciem w pentaklu czaru na... Albo lepiej nie ma co opowiadać. Zdziwiłby się pan, jakie głupoty padają do głów zwłaszcza niektórym chłopcom — z nazwiska ich nie miał zamiaru wymieniać, ale ten Gus z drugiego roku... Ile razu już Frank modlił się do Lucyfera o spokój, żeby smarkacza nie wyrzucić za drzwi? Dużo razy.
Obserwował, jak Williamson rozgląda się po tym miejscu. Historia drzemała w każdym z przedmiotów. Jeśliby wpuścić do szopy słuchacza, to wyszedłby za 100 lat. Siwy i pomarszczony. Albo i 150. Zamilkł, nie przerywał, z szacunku i niepewności co stanie się dalej. A stało się to, co miało się stać — no kurwa mać. Nie winił go nawet, przecież procedury i odpowiednie metody tworzyły ten świat — tworzyły ludzi, a nie zwierzęta. Chociaż Frank stronił od biurokracji w każdym tego słowa rozumieniu, znacznie lepiej radząc sobie ze skakaniem z jednego obiektu na drugi swoją uwagą, tak rozumiał reguły, którymi rządziło się prawo. Prawo, które w ich świecie stanowił Kościół poddany Lucyferowi, nawet jeśli nie znał całej prawdy. Byłby nawet wdzięczny za zabranie stąd tej nakrętki, bo była zupełnie zbędna, a Esther nie lubiła, gdy kolejne bibeloty i graty piętrzyły się, tworząc stosik wysokości Mount Everest. Bakterie obecne były w świecie — nie były wytworem wyobraźni Franka ani pracą jego rąk, chociaż pozyskanie i kupno, p r z e d e w s z y s t k i m zrozumienie ich funkcji i możliwości, należało do trudniejszych zagadnień. Do tego wszystkiego dostęp mieli też rzecznicy. Zwyczajnie z tego nie korzystali. Bo byli idiotami. Nie powinien tak myśleć. Nie byli idiotami. Ograniczała ich wyobraźnia i nie znali się na świecie — o.  A dlaczego ta wcześniejsza "kurwa mać"? Bo Frank Marwood był uczciwy.
Nie ma po co, panie Williamson. Dziękuję, że zwrócił pan uwagę na ewentualne, jakby to powiedzieć, inne możliwości, ale nie ma takiej potrzeby — i bez dodatkowego pytania, jakie zwykle zadaje się w takich okolicznościach, wręczył oficerowi złotą obrączkę. Uśmiechnął się jeszcze na kolejne słowa. Tak jednym kącikiem ust, że aż wąs poleciał do góry. — Z największą przyjemnością.
Już miał łagodnie wskazać drzwi na zewnątrz, żeby samemu też wyjść, schować wizytatora za szopą i przebiegle zakraść się do kuchni, żeby ukroić nie jeden, nie dwa, a trzy (dla pewności) kawałki szarlotki, gdy przez drzwi wleciał Junior. 11-letnie dziecko zazwyczaj miało sporo energii, ale syn państwa Marwood był pomiotem Szatana. Łagodnie mówiąc.
TATO, MAMA MÓWI, ŻE MASZ PRZYJŚĆ, BO- — zauważony obcy jegomość zmarszczył brwi na buzi dziecka. Zatrzymał się w połowie drogi i spoglądał z niepewnością. Tego wujka jeszcze nie męczył.
Idę. Uciekaj do domu i pilnuj, żeby reklamy za szybko nie mijały, bo zaraz Detektyw Hunter będzie leciał. Powiedz telewizorowi, żeby poczekał na mnie — skrzat kiwnął głową i uciekł, zostawiając drzwi otwarte. — To ja może pójdę ukroić aktywator — i gotów był wyjść, zrobić co obiecał i zostawić tę sytuację gdzieś tam w tyle.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Służba nie drużba, Gwardia nie żona; więc dlaczego połączenie jednego z drugim przypomina nigdy nie kończące się wesele, któremu finalnie bliżej do stypy? Drużba zazdrośnie strzeże kawałka tortu — w tym scenariuszu była nim szarlotka — a panna młoda wymusza przysięgę, że już nigdy, przenigdy jej małżonek nie położy ręki — ani jakiejkolwiek części ciała — na innej kobiecie. W podpisanym krwią kontrakcie nie było miejsca na niedomówienia; pod wieloma względami przypominał intercyzę, której zgrabniutką treść sporządził Benjamin Verity Drugi w ramach ślubnego prezentu przyjaciela — nie, żeby Daisy Padmore miała choćby cień szans na rozwód.
Zupełnie jak Barnaby Williamson teraz.
Może przy innej okazji? Nakazało zapytać uprzejme wychowanie, siła nawyku albo wyjątkowo dziwne hobby, którego główną osią są wizyty Czyścicieli w zimowe popołudnia.  
Oby nie, panie Marwood.
W życiu zamkniętym na osi błędnego koła obowiązków zabrakło przestrzeni dla lekko naddartych serwetek, świeżo wykrochmalonego przez panią domu obrusu, na którym pojawił się konfiturowy odcisk palca — nie trzeba było dyplomu ukończenia policyjnej akademii, żeby po kształcie odgadnąć winowajcę — i spokojnych popołudni przed telewizorem. Były za to dwa etaty, puste mieszkanie, dzwoniąca w uszach cisza, zmarszczka w kąciku lewego oka — chociaż przysiągłby, że rok temu skóra w tym miejscu nie nosiła nawet cienia skazy — i osamotniony jogurt w lodówce, który przez tygodniem podjął próbę ucieczki.  
Wallow i Stare Miasto łączyło przynajmniej to: Detektyw Hunter odbierał na tym samym kanale.
Rodzinny czas antenowy nie istniał w Blossomfall Estate (telewizja jest dla ludzi bezmyślnych i leniwych, jesteś bezmyślny i leniwy, synu?); nie było też miejsca na lekko naddarte serwetki, plamy po wiśniowym nadzieniu, bieganie wokół stołu, zbyt głośne wybuchy śmiechu.
Egzotyczny, obcy świat wcale nie zaczynał się na równiku — czasem jego granicę wyznaczały nierówno ułożone sztućce, uszczknięte brzegi kubków i niedopuszczalna dla rodziny Williamson perspektywa zjedzenia deseru rękoma.
Mój ojciec powtarzał, że dziewięćdziesiąt procent niepojętnych uczniów nie ma znaczenia — powtarzał też, że jego syn nie ma znaczenia, nieistotne, w którym pułapie procent aktualnie się mieścił. — O ile pozostałe dziesięć procent warte jest wysiłku.
Drobne zakłamanie dotyczyło nomenklatury; nie uczniowie, ale żołnierze.
Nie niepojętni, ale tępi.
Nie wartych wysiłku, ale godnych munduru.
Pierwsze dźgnięcie metalicznego posmaku w ustach przełknął bez wahania; drugie nie nadeszło. Wystarczyło skupić myśli na czymkolwiek — kimkolwiek — innym. Widmo ojca wyparło wspomnienie szkoły; dwunastoletni, wciąż nieskoordynowani chłopcy — Ben przechodzący mutację nawet dwadzieścia lat później bawił tak samo — byli balsamem na zło domu i skrzętnie ukrywane sińce. Barnaby wątpił, żeby współczesne dzieciaki wpadały na pomysły gorsze od tych, które rozkwitały w głowach nastoletnich czarowników z najznamienitszych rodzin Kręgu (i jednego Paganiniego).
Z liceum na zbite pyski nie wyrzucono ich tylko dlatego, że dziadek Williamson sfinansował nowe boiska, Verity zaopatrywał bibliotekę, a van der Decken odnowił stołówkę. Jeśli znikną te wspomnienia, ostatni bastion człowieczeństwa upadnie; wtedy istnienie Czyściciela zamknie się w tym, co powtarzało magiczne społeczeństwo.
Zamiast serca konia, musieli zjeść własny strach. Sznurek przy pasku faktycznie był czerwony, ale chętniej nosili go na nadgarstku. Czapki z pomponem i tak nie są twarzowe, żadna strata. To życie nie podoba się nikomu z prostej przyczyny.
To nie jest życie.
Jedynie egzystowanie.  
Czarna Gwardia docenia pana gotowość do współpracy, panie Marwood — frazes wyświechtany mocniej od wcześniejszego może przy innej okazji? bez trudu prześlizgnął się przez gardło. Zegarek na nadgarstku odmierzał czas, sekundy zamieniające się w minuty, minuty przekute w wizję wracania do Saint Fall po zmroku; kiedy ostatnim razem pokonywał drogę w Wallow zimą, po ciemku?
Sześć lat temu? Siedem? Z Daisy wymownie milczącą na miejscu pasażera i radiem, które — jak na złość — odmówiło współpracy.  
Proszę pamiętać o uszczelnieniu drzwi i okien — sprawca zamieszania zniknął najpierw w zaciśniętej dłoni, później — w kieszeni. Cokolwiek nie tkwiło na złotej obrączce, powinno przetrwać transport do kazamaty w bezpiecznym azylu płaszcza. — Podejdę z panem kawałek, można zamknąć warsz—
Ostatnia sylaba zniknęła w huku otwieranych drzwi i mimowolnym napięciu mięśni. Jedenastoletni chłopcy jeszcze nie wiedzą, pan Marwood mógł jedynie się domyślać — gwałtowne ruchy i niezapowiedziane wejścia w obecności gwardzisty rzadko kończą się polubownym rozluźnieniem palców, w których opuszkach zamrowiła pierwsza wiązka magii odpychania.
Jakikolwiek czar nie balansował na koniuszku języka, zamilkł na wieki; Barnaby przełknął go razem ze świeżą dawką goryczy. Na zmarszczone brwi odpowiedział tym samym — przez chwilę Williamson i Junior wpatrywali się w siebie z bliźniaczym wyrazem twarzy.
Temu kaszojadowi jeszcze nie kupował kolorowanki.  
Szybka, (na szczęście) nieskomplikowana matematyka wyjaśniła powód; kiedy zmarła Daisy, chłopak mógł mieć nie więcej niż połowę obecnego wieku.  
Energiczny dzieciak — lekkie skinięcie głową wskazało na znikającego za zakrętem Juniora i otwarte drzwi. Ta krótka zachęta wystarczyła — pan Marwood wyszedł pierwszy, Williamson za nim. Drogę do domu pokonali w ciszy, a krojenie ciasta dowodów rzeczowych nie zajęło dłużej niż minutę; kiedy gospodarz znów pojawił się w drzwiach, gwardzista nadal czekał u dołu schodów.
To musi być cholernie dobre ciasto.
Niech się pan przyjrzy broni — pan Marwood zatrzymał się na przedostatnim stopniu schodów, a Williamson zrozumiał, że jego słowa mogły zostać źle zrozumiane — wzruszył ramionami, wyciągając dłoń po zapakowane dokładnie ciasto. — W serialu. Wreszcie wprowadzili Desert Eagle amerykańskiej produkcji, przydziałową bronią detektywa Hunter jest niemiecki P9S.
Po odebraniu kluczowej dla śledztwa szarlotki mógł wrócić tam, skąd przyszedł, ale komuś zebrało się na przypływ wiedzy.  
Kompletna bzdura, swoją drogą. Z pistoletów powtarzalnych policja do wyboru ma głównie Beretty, rzadziej Colty — naciągnięte na dłonie rękawiczki upewniły się, że szarlotka tkwi w mocnym uścisku; Williamson skinął oszczędnie głową, tym krótkim gestem kładąc kres wyjątkowo zażartemu śledztwu. — Miłego seansu, panie Marwood.
Z dowcipu o zażartym pośmieje się z Helen we własnej kuchni; ta pana Marwood oraz jego licznej rodziny będzie musiała zniknąć z pamięci gwardzisty w momencie złożenia raportu.
Jeszcze tego popołudnia — o ile przedrze się przez wiejskie zaspy śniegu.

z tematu x2
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t555-wendy-paterson#2810
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t596-wendy-paterson#3287
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t595-poczta-wendy-paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t555-wendy-paterson#2810
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t596-wendy-paterson#3287
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t595-poczta-wendy-paterson
21 stycznia 1985

Już dawno powiedziałam sobie, że nigdy nie będę interesować się tą zrujnowaną szopą na podwórku. Pisząc w swoim pokoju licealne prace, udawałam, że jestem głucha na różne dziwne odgłosy, w tym rzadkie przekleństwa niepowodzenia celowane w okrutny los, głucho rozchodzące się po podwórku możliwie przez chyba dziurawy dach warsztatu, a może jednak nieszczelne okna? Popędy wynalazcze mojego ojca mimo wszystko uważałam za nieszkodliwe. Czasami nawet udało mu się naprawić jeden z domowych sprzętów, którego wymiana obciążyłaby domowy budżet. Wiedziałam też, że potrzebował takiej swojej przestrzeni. Jeden mężczyzna w domu pełnym córek, mógłby zwariować, dlatego odsuwałam się na bok, gdy w środku pracowali nad czymś z Percym, czy pokazywał coś Juniorowi, kiedy ten już był na tyle duży, że coś go tam zainteresowało. Oczywiście też takie rzeczy nie leżały w dosyć wąskim kręgu moich zainteresowań. Pan Marwood również o tym dogłębnie się dowiedział, kiedy na jego lekcjach w szkółce kościelnej bardziej interesował mnie szumiący wiatr za oknem albo ogrzewający mój łokieć promień słońca. Miałam złudne nadzieje, że jeżeli jestem jego córką, to może będzie ślepy na moją nieuwagę, ale wręcz przeciwnie. Razem z matką stawiali na naszą edukację, przez co nadwyraz zależało im na tym, żebyśmy wynieśli maksimum tego co się da z ich przedmiotów, dlatego zawsze z bólem głowy zmuszona byłam ślęczeć nad podręcznikiem od teorii magii.
Poprawiłam tylko sobie okulary, gdy zauważyłam nieznajomą sylwetkę, która opuszczała właśnie warsztat ojca. Akurat chwilę przed wjechałam na podwórko swoim autem, ale zdecydowałam się jeszcze zapalić papierosa, zanim przekroczę ciepły próg domu. Dopiero gdy ten podszedł na tyle blisko, że rozpoznałam w nim funkcjonariusza policji stanowej, to uśmiechnęłam się na przywitanie. Teraz moją głowę zajęły myśli, w co teraz wpakował się mój ojczulek. Zgasiłam papierosa w samochodowej popielniczce, z której swoją drogą zaraz będą wysypywać się niedopałki.
Przy rodzinnej kolacji czekałam grzecznie, aż ktoś przy stole wreszcie poruszy temat Pana Williamsona, który wpadł dzisiaj z wizytą do Gniazdka, ale zdawało się, że albo nikt nie chciał go poruszać, albo po prostu nikt nie zauważył dzisiejszego gościa, może nieproszonego? Jadłam więc dziś wyjątkowo w ciszy, czasami się uśmiechając albo dodając rzadko swoje dwa grosze do aktualnego tematu, czasami spoglądając na ojca ze swoim typowo dziennikarskim spojrzeniem, jakby zadając już teraz wszystkie nurtujące mnie pytania.
Po kolacji, kiedy zdążyłam pozmywać naczynia, zdecydowałam się pierwszy raz od dawien dawna odwiedzić niepozorną szopę na podwórku. Przebiegłam możliwie gibko, przez znajdujące się na drodze śnieżne zaspy, licząc, że zbyt wiele białej pierzynki nie dostanie mi się do butów, ale już po chwili poczułam dyskomfort na pięcie, kiedy zamrożona wcześniej woda, zostawiła zimną i mokrą plamę na mojej skarpetce.
Z lekkim wysiłkiem otworzyłam drzwi, jakby te wymagały naoliwienia ich zawiasów, a skrzypiący odgłos pewnie zaalarmował ojca już na wejściu. Gdy tylko przekroczyłam próg, duchota i mieszanka różnych zapachów, niekoniecznie przyjemnych, uderzyły w moje nozdrza. Rozejrzałam się jeszcze po całym natłoku różnych narzędzi i starych urządzeń, których celu, w jakim to zagradzają tutejsze półki, nie znał jeszcze sam Pan Marwood, ale domyślałam się, że na pewno kiedyś się przydadzą! Rzeczywiście, może moje wnuki kiedyś będą chciały pobawić się śrubokrętem...
- Zapomniałam już, jak tutaj... jest - Ale syf, pomyślałam w rzeczywistości, gdy tylko zajrzałam do jednego ze starych kubków po kawie, którego fusy zaatakowała już pleśń albo jakaś nowa, inna forma życia. Skrzywiłam się tylko jeszcze, widząc zaschnięte, skiszone już resztki jabłek z szarlotki na talerzykach, które ułożone były w pokraczną wieżę. - Przecież dopiero co zmywałam... Czemu nie zaniosłeś mi tego do kuchni..? - Rzuciłam mu jeszcze pytające spojrzenie, wzdychając ciężko ustami, żeby odciążyć swój węch od nieprzyjemnego zapachu. Też zdarzało mi się, że zostawiłam przy maszynie do pisania kubek po kawie, ale nigdy nie na taką skalę.
- Długo przyjaźnisz się już z Panem Williamsonem? - Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, a wzrok teraz wbiłam w ojca, poprawiając przy tym okulary i przechodząc do meritum, przez które zdecydowałam się wejść do środka warsztatu.
Wendy Paterson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Cały dzisiejszy dzień był niepotrzebny. Gdyby nie coraz bardziej zadręczające na starość zapominalstwo, gapiostwo, ale rozproszenie uwagi — z czym Frank borykał się od tak dawna, że weszło mu to w krew — do drzwi nie zapukałaby Gwardia, a skok ciśnienia czy zwykłe stres, zostałyby spisane na starty. Kolacja w rodzinnym gronie, jakie zwykli jeść delektując się pysznościami z rąk Esther, przebiegła dostatecznie spokojnie, choć ojciec rodziny, zamiast skupionym być na dzieciach i rozmowach, zamyślał się, wzrokiem odlatując gdzieś w stronę szopy. Nie było więc dziwotą, że zaraz po jej zakończeniu, gdy tylko podziękował kulturalnie, pogłaskał Juniora po głowie, zanim ten rozsiadł się na kanapie, oglądając telewizję, czmychnął z powrotem do szopy, żeby zakończyć to, co zaczął.
W środku — jak zawsze — kilka nieodniesionych kubków, ten sam talerz z okruszkami po szarlotce, co stał tam, gdy do drzwi zapukał oficer. Przeciągająca się rozmowa, niepotrzebne nawiązywanie do nic nieznaczących faktów i zapał, za którym tęsknił, a który napędzał go niczym kołowrotek — przynajmniej tego jednego wieczora poczuł, że żyje. Na biurku rozłożył dwa śrubokręty, piętnaście rodzajów drucików i jeden płaski kawałek metalu. Wszystko tylko po to, by zapalając lampkę zorientować się, że żarówka nieprzyjemnie migocze. Tą wyłączył — zaczął szukać nowej, nieprzepalonej. Otworzył lewe drzwiczki na regale obok biurka, gdzie chował latarki, a tam w oczy natychmiast rzucił mu się rowerowy łańcuch, który przecież przed wiosną miał Juniorowi wymienić. Podobnych przypadków było jeszcze wiele, niemożność skupienia się coraz bardziej zadręczała nieświadomego tego stanu Franka, gdy nagle zaskrzypienie drzwi za plecami zaanonsowało gościa.
Perseus pukał, Esther miała za dużo roboty z kładzeniem dzieci spać, Winnie już dawno zaczytywała się w którąś z książek, Aurora — być może kłóciła się z Juniorem o kanał w telewizji, Emma nigdy tu nie wchodziła. Została...
O, Wendy — uśmiechnął się przyjemnie, gdy niespodziewany wizytor nawiedził szopę. — Bo jeszcze jem — w kubkach zostały 3 krople herbaty, na talerzyku już tylko okruszki. — Potem odniosę — zapomni.
Nie była przecież złym człowiekiem. Ba! Odnosiła sukcesy, z czego Frank był więcej niż dumny. Pozwalała sobie na spełnianie własnych pasji, nawet jeśli tymi — z jakiegoś niezrozumiałego powodu — było ganianie za ludźmi, jak za psami. Druga w kolejności latorośl zawsze stroniła od nauk ścisłych, znacznie więcej czasu poświęcając na literaturę, czy nawet historię. Pamiętał doskonale, jak na zajęciach w szkółce niemal przewracała oczami na kolejne teorie magiczne, a on z bólem serca wpisywał jej kiepską ocenę z testu: Przecież powtarzaliśmy to w domu. Umiałaś wczoraj... - szybko zorientował się, że tylko udawała, że umie. Ojciec stał się dla niej nudziarzem — to było jasne dopiero na piątym roku, gdy już nie udawała, że potrafi, a zwyczajnie prześlizgiwała się z roku na rok. Wiele lat zadręczał się — tak skrupulatnie przez rodziców pielęgnowana potrzeba wiedzy zawisła gdzieś po pierwszym dziecku. A przynajmniej tak zdawało się Marwoodowi, bo w końcu — co nie było ścisłe, nie było tak do końca nauką. Zawsze gorliwie modliła się w Kościele, Lucyfera przywoływała w swoich modłach — tak jak reszta rodziny. Ale mimo to, nigdy nie powiedzieli jej o tym, co wiedziała Winnie. Być może do czasu. Kiedyś musiał przyjść moment, była już przecież dorosła, miała męża. A kiedy wnuk?
Ja... — przełknął ślinę. Williamson — mógł spodziewać się, że jego córka będzie doskonale znać to nazwisko — nie był ani przyjacielem rodziny, ani zapowiedzianym gościem. Nie potrzebował naprawy odkurzacza ani rowera, ani nawet telewizora. Nie przyszedł tutaj na korepetycje z zakresu teorii magii, nie chciał poznać cudów i dziwów magii wariacyjnej. Był przesłuchującym, chcącym wiedzieć o gapialstwie gospodarza. — Nie przyjaźnię... — nie chciał i nie potrafił okłamywać własnych dzieci, nawet jeśli niejednokrotnie ukrywał swoją prawdę. — Tylko nie mów mamie, zdenerwuje się na mnie, a to był taki miły wieczór... — z powrotem odwrócił się do biurka, tym razem znów zajmując piętnastoma drucikami różnego rodzaju. — Pan Williamson miał do mnie sprawę. Prywatną — właściwie w pewnym sensie właśnie tak było. Historię o bakteriach, aktywatorze w postaci szarlotki i zapominalstwie pominął.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t555-wendy-paterson#2810
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t596-wendy-paterson#3287
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t595-poczta-wendy-paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t555-wendy-paterson#2810
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t596-wendy-paterson#3287
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t595-poczta-wendy-paterson
- To smacznego... - Dreszcz mnie przeszedł na samą myśl, gdy wyobraziłam sobie, że tata nieopatrznie próbując wziąć łyka kawy, łapie za zły kubek i te spleśniałe fusy spadają mu na wąs i do buzi. Każda komórka mojego ciała chciała wyprzeć ten przeraźliwie obrzydliwy obraz z mojej głowy, ale raz zobaczone, nie zostanie zapomniane... W sumie jak tak o tym pomyślałam głębiej, to chyba mogło się tak zdarzyć przynajmniej raz, ale miałam wciąż nadzieję, iż mój ojczulek nie ma aż tak zanurzonej głowy w chmurach jak ja, bo przyznam, że zdarzyło mi się napić przez przypadek starej kawy ze skiszonym już mlekiem. Czasami ciężko o porządek przy mojej maszynie do pisania, ale nigdy nie doprowadziłabym mojego biurka do takiego stanu, w jakim znajduje się tutejszy warsztat.
- Nic nie powiedziałam... przynajmniej na razie... - Westchnęłam ciężko, podchodząc bliżej ojca. Bardzo nie chciałam stawiać go w trudnej sytuacji i zachowywać się jak przesłuchująca go dziennikarka, która szuka tylko jakiejś sensacji, ale jeśli mama miałaby się na niego zdenerwować, to na pewno jest to coś poważnego. Zasługiwała na prawdę, nieważne jaką. - Tylko proszę, tato, nie stawiaj mnie w tej sytuacji, w której to będę musiała coś przed nią ukrywać... To nie jest fair w stosunku do mnie, ale też do niej... - Westchnęłam ciężko, próbując pozbierać myśli. Jaki mógłby być potencjalny powód, przez który to stanowa policja mogłaby się interesować naszą rodziną, a raczej moim ojcem, bo gdyby to była sprawa rodzinna, to na pewno porozmawiałby jeszcze z mamą. Wszystko było naprawdę podejrzane...
- Założę się, że nie była to sprawa Williamsona? Żaden z nich nie postawiłby w rustykalnym błocie i śniegu Wallow swojego drogiego buta z byle powodu. Przyszedł tu jako policjant, prawda? - Uniosłam jedną brew z widocznym teraz zmartwieniem. Znałam ludzi w Deadberry, więc może byłam w stanie pomóc, ale musiałam najpierw dowiedzieć się, z czym mierzył się mój ojciec. Wiedziałam, że na pewno nie zrobił nic złego, ale policjanci nie znali go tak mocno, jak jego rodzina. Może ktoś próbuje go w coś wrobić..? - Po prostu powiedz mi, co się stało, a spróbuję pomóc. Jak nie ja to wiesz.., znam trochę ludzi z miasta, którzy znają prawo i nie tylko... - Pokręciłam teraz głową, dalej myśląc o naturze tej sprawy. Jakby chcieli go zaprosić na przesłuchanie, to czy zjawialiby się osobiście? Coś mi tutaj nie grało, a miałam coraz to gorsze przeczucia. Janet ma męża policjanta, może bym zdążyła zajść jeszcze do jakiejś cukierni i spróbować z ciastem odwiedzić ją i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej?
Wendy Paterson
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Na miękkiej chmurze spało się przyjemniej. Na poduszce z gęsiego pierza, w krochmalonej pościeli nie wysypiał się tak doskonale, jak we własnej głowie, gdy pozwalając sobie na odcięcie od rzeczywistości, zwyczajnie myślał. Bo co innego mężczyźnie zostaje na starość? Plecy oprzeć na bujanym fotelu na ganku, bo nawet fajki nie zapali. Rzucił to gdzieś przy urodzinach Winnie, gdy kwota za pozornie tanie paczki skrętów mogła kupić dzieciom zabawki. Czy gdyby nie przerwał studiów, zaparł się i zostawił wtedy Esther, to czy dzisiaj palce miałby bardziej pożółkłe, a marynarkę mniej połataną? Takie właśnie rozważania na miękkiej chmurze pozwalały odpocząć.
Wendy wdała się w Esther. Esther w swojego ojca. Pragmatyczna, nieco zabiegana i bardzo ambitna — Frank lubił myśleć, że tę ostatnią cechę odziedziczyła właśnie po nim — dziennikarka Piekielnika Codziennego, przysługująca się społeczności w sposób szczególny, choć nie zawsze popierany.
Ale jakiej sytuacji? — odłożył jeden z kubków do stosika innych. — Nic się nie dzieje... — drobne tłumaczenia podparte odwróceniem wzroku. Branie odpowiedzialności należało do jednej z tych dobrych cech starego siewcy, tłumaczenie się zaś nie wychodziło mu w ogóle. Zresztą nie widział przecież szczególnego problemu. Stał się wypadek, a właściwie przypadek, potem został szybko rozwiązany miłą i spokojną rozmową, krótkim ściśnięciem gardła i przekonaniem, że przecież magia nie jest zła, że nie powinno się jej tak ukrywać. Separatyści społeczeństw twierdzić mogli inaczej, ale ostatecznie to przecież Lucyfer miał rację. Ten sam, który przed laty obiecał Frankowi niebagatelną moc, wiedzę i odkrycia, jakich nie dostąpiłby jako Alfa ni Omega. Wszak czy nie Alfą i Omegą był sam Szatan? I każdą inną literą greki.
Są pewne sprawy, na które jesteś jeszcze za młoda, Wendy — dwadzieścia pięć lat to wcale nie tak dużo. Bardzo mało, jeśliby zastanowić się nad tym ciut głębiej, bo przecież co takiego można mieć w tym wieku? Męża? Być może. Ale odchowane dzieci z pewnością nie, a to one właśnie uczą życia, pozwalają nabierać doświadczeń i stawiać się w takiej sytuacji, w jakiej w najszczerszych snach Frank nie sądził, że się objawi. Wendy nie miała ani odchowanych, ani nawet nieodchowanych bajtli. Miała za to śledczy umysł dziennikarki, niebywałą radość ze wpychania wszędzie nosa (odziedziczyła go chyba po Franku — kształtem, nie swoim zachowaniem) i swoiste przekonanie, że „ojciec jest nudny”. Na krótki moment spuścił wzrok niżej, gdzieś w jej dłoń albo podłogę — trudno zidentyfikować ten punkt. Nudny... Wszystko oddał dla niej i jej sióstr. Nudny...
A nawet jeśli jako policjantgwardzista, cholerato co? Nie dostałem mandatu, a jak widzisz, nikt mnie w kajdankach nie wyprowadza. Nie zamartwiaj się tak, moje dziecko — podszedł nieco bliżej, o trzy może dwa kroki i spracowaną szorstką dłoń położył na jej ramieniu. Ani chwili, by odpocząć... — No to jak ci tam, w tym wielkim mieście? Przyjechałabyś z mężem czasem... Wstydzisz się swojego ojca? — roześmiał się, by chociaż na chwilę zrzucić poczucie winy ze swoich barków, udawać (jak przez całe życie), że wszystko jest w porządku.
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii