Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Leśniczówka
Położona poza granicami miasta leśniczówka pełniła kiedyś rolę siedziby lokalnego leśniczego; zarząd lasów postanowił wybudować nowy budynek w innej części drzewnego kompleksu, a stary budynek przeznaczyć do rozbiórki. Minęły lata i przez biurokrację nie podjęto odpowiednich działań; dziś leśniczówka jest opuszczonym budynkiem, który już owiewa kilka legend, najczęściej powtarzanych przez spragnione emocji dzieciaki. Młodzież z pobliskich dzielnic lubi zaszywać się w drewnianej chatce z kilkoma butelkami nielegalne kupionego alkoholu, a co odważniejsze dzieci rzucają sobie wyzwania związane z zakradnięciem się do leśniczówki i przetrwaniem w niej godziny po zmroku. Nie do końca pewnym jest, czy naprawdę nawiedza ją duch starego leśniczego; żadne medium do tej pory nie pofatygowało się, żeby sprawdzić prawdziwość tej pogłoski.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
12 luty 1985

Byal Faradyne stał na jakiejś odsłoniętej, przypominającej polanę połaci lasu, gdzie trawa była pożółkła i miejscami zwyczajnie brązowa od przesuszenia aktualną porą roku, ze skrzyżowanymi rękoma, zapiętą kurtką pod samą szyję, starając się, by pogoda nie odarła go z ciepłoty ciała. Profesor historii magii miał co najwyżej nietęgą minę. Chciałby powiedzieć sobie, że wcale nie zgodził się na towarzyszenie Roche Faustowi w jego ornitologicznych obserwacjach (i zazwyczaj wolał, gdy spędzali tak wspólnie czas podczas promieniejącej wiosny czy przyjemnego lata, które nie rzucało im w twarz paskudnymi upałami), lecz byłoby to dalekie od prawdy. Do tego jego dalmatyńczyki nie miały okazji wybiegać się po ogrodzie tak jak teraz, dając pokaz swojej radości i zadowoleniu, zaczepiając jego najlepszego przyjaciela i płosząc pozostałe na tych terenach w skromnej ilości, jak się zdawało, ptactwo. Tyle było z udanych obserwacji zwierząt lotnych, nawet jeśli Byala smagał go raz po raz chłodny wiatr i choćby z tego względu zaprzestałby już paradowania na zewnątrz. Faradyne obserwował z pewnej odległości swoje psy, skaczące na jego sąsiada, gdy ten chociaż przez chwilę je zignorował. Zły wybór. To było zawsze tylko zachętą dla Milo i Odda, aby wzmóc swoje starania. Tak naprawdę Byal mógłby je przywołać do siebie i zająć, ale na swój sposób był to iście zabawny widok, który mimowolnie odbił się zarysem lekkiego uśmiechu w kącikach jego ust.
Możemy przejść się do tej leśniczówki? — rzucił głośno te słowa niby w formie pytającej, ale jednak bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie i wyznaczenie im kolejnej drogi. Musiał przebić się przez to irytujące wietrzysko i szczekające co jakiś czas dalmatyńczyki, którym ta pogoda zupełnie nie przeszkadzała w odróżnieniu od ich właściciela. Faradyne nie czekał też na potwierdzenie ze strony swojego najlepszego przyjaciela, tylko skierował się niespiesznie we wskazane miejsce.
Jego zażyłość z Faustem była długoletnia i Faradyne niezwykle ją sobie cenił, tym bardziej, że Roche był jedną z pierwszych osób spoza jego rodziny, która odkryła jego odmienność, pełniąc później rolę strażnika podczas wychodzenia z ciała. Mallory, którego traktował jak rodzonego syna czy współdzieląca z nim przestrzeń mieszkalną Grace, nie zdawali sobie z tego jeszcze sprawy. Po śmierci Raleigha przy rozciągniętej i wyrwanej spoza kontroli żałobie przez blisko rok nie zdecydował się na wędrówkę w formie duszy, tak jakby wymazał podświadomie, acz tymczasowo tę część siebie. Niebagatelnym znakiem jakości ich znajomości pozostawało choćby to, że Roche był świadkiem na ślubie Byala w 1964 roku i to, że syn Faradyne’a zwracał się do niego per wujku, mimo braku bezpośrednich korelacji rodzinnych. Później wszystko bez żadnej zapowiedzi wywróciło się po prostu do góry nogami.
Od jakiegoś czasu Byal Faradyne borykał się z nabrzmiewającym skonfliktowaniem wewnętrznym, które dodatkowo było doprawiane ruminacjami kołatającymi się w jego umyśle z mieszaniną sprzecznych emocji, które zdawały łapać go zupełnie znienacka i dojrzewał powoli do tego, by swoimi rozterkami podzielić się z Roche. Wciąż wprawdzie powstrzymywał się przed zwalaniem na niego swoich problemów, które mogły okazać się tak duże jedynie w jego mniemaniu, więc preferował bezpieczne wycofanie do cienia, aby nie zostać pochopnie ocenionym. Ryzyko tego było wprawdzie niewielkie, a jednak największym kłopotem było ubranie w słowa tego, co podgryzało go, przyprawiając o lekką nerwowość. Drugą kwestią, która powstrzymywała profesora historii magicznej, to wgryziona w jego pamięć wizyta w szpitalu jego przyjaciela tuż po zasłabnięciu i sprawnej interwencji lokalnych służb — tym również się martwił na swój sposób, ale starał się tego otwarcie nie okazywać.
Drewniana leśniczówka chyba dawno została zapomniana i sądząc po wnętrzu stanowiła miejsce do spotkań młodzieży, lecz Faradyne nie czuł się tym w żaden sposób zgorszony, a już tym bardziej zniesmaczony. Wychodził z założenia, że ograniczenia dostępu do używek zazwyczaj mają się nijak do rzeczywistości. Może i szczęśliwie nigdy nie przyłapał własnego syna do zaprawienia się do jakiegoś krytycznego stopnia, ale nie wątpił, że miał okazję spróbować alkoholu w towarzystwie swoich znajomych. W środku leśniczówki znajdowały się puste butelki różnych trunków. Byal jedną z butelek celowo kopnął, patrząc jak ta wykonuje niezgrabnego fikołka jakoś bokiem. Następnie profesor historii magicznej usiadł przy najdalszej ścianie na drewnianej ławie, rozglądając się po porzuconym wnętrzu, a przynajmniej aż w drzwiach nie pojawił się jego przyjaciel i przeciskające się nieuprzejmie przed nim dalmatyńczyki, by usadowić się gdzieś obok. Byal spróbował się nie roześmiać, choć wyraźnie odmalowało się to na jego mimice.
Więc, Roche… — urwał, przyłapując się na pierwszej fasadzie blokady już na etapie podjęcia tematu. Faradyne skrzyżował nogi w kostkach, próbując wygodniej się usadowić i udawać zrelaksowanego. Kurtkę wciąż miał zapiętą pod samą szyję, a czerwone uszy dawały o sobie znać, że wypadałoby jednak w tym wieku nie próbować walczyć z pogodą. — Mam pewien problem z Mallorym. Jak wiesz, mieliśmy czas, w którym bardzo szybko zawiązała się między nami silna więź i… chyba zacząłem traktować go jak syna, niemal na równi z Raleighem i chyba jest w tym coś niewłaściwego.
Byal Faradyne
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Dla Roche’a pora roku nie miała większego znaczenia w przypadku spacerów. Jeszcze kilka dni temu, gdy przemierzał Cripple Rock z Aureliusem, pod ich stopami skrzypiał głośno śnieg, by dziś jego pozostałości widoczne były głównie w pryzmach śniegu rozrzuconych po całym lesie i tym bardziej spektakularnymi, im mniej słońca zdołało przedrzeć się do pewnych miejsc. Życie siewcy magii iluzji skupiało się głównie na Kościele Piekieł, gdzie niemal codziennie spędzał swoje wieczory na przekazywaniu wiedzy młodym czarownikom, by dniami przesiadywać głównie w swoim domu na Broken Alley – samotnie bądź w towarzystwie rodziny albo przyjaciół, w tym samego Faradyne’a, który towarzyszył mu na polanie. Dodatkowo pomiędzy nimi kręciły się dwa dalmatyńczyki, które jak na gust były zbyt nadpobudliwe, ale jednocześnie nie miał serca odpędzać się od nich, gdy widział ich wesoło merdające ogony przy najdrobniejszym podrapaniu za uchem czy pod brodą. Powinien się może zezłościć, bo przez ich entuzjazm związany z długim spacerem wszelkie ptaki, jakie mógłby zainteresować go, były efektywnie płoszone przez psiaki. Lornetka obijająca się o jego pierś przy bardziej energicznych krokach stawianych na niewielkiej polanie okazała się tak naprawdę zbędna, ale tego nie przyznawał na głos.

Nijak odpowiedział na zachętę do przejścia w kierunku opuszczonego domku, która wyłoniła się nieopodal. Powziął ten sam kierunek w jakim szedł przyjaciel, gwizdając za Milo, by ten podążył za resztą wesołej gromady. Mógłby przysiąc, że kiedy jeszcze z Byalem byli zaledwie licealistami, stacjonował tutaj leśniczy. Teraz budynek był zewsząd zarośnięty, co jednoznacznie wskazywało na pustostan i zaniedbanie, ale jeżeli ktoś postanowiłby zapytać Fausta o to, gdzie aktualnie znajduje się zarządca, zapewne nie byłby w stanie tego określić. Nawet po pięciu latach od powrotu do Saint Fall dalej nie był zorientowany w ogólnej sytuacji w miasteczku tak dobrze jak przed swoim wyjazdem do Francji kilkadziesiąt lat wcześniej. Zbliżając się do drewnianej konstrukcji zauważył butelki po wódce, piwie i coca-coli. Zmarszczył lekko nos, nienawykły do podobnych widoków, ale mimo to podszedł do drzwi. Nim wszedł, oba dalmatyńczyki wcisnęły się ochoczo przed niego, nie pozwalając na objęcie pierwszeństwa.

Przezabawne, Byal — mruknął, starając się brzmieć na jak najbardziej oburzone, ale ciężko było mu ukryć własne rozbawienie. Usiadł na ławce naprzeciw, zakładając nogę na nogę i wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Szalik na jego szyi rozluźnił się nieco, jednak zaraz poprawił go i zacisnął mocniej wokół niej. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne nieobecności w pracy, gdy siedzenie w domu wyłącznie irytowało go. — Tak samo zabawne jak zabranie mi ciasta z lodówki. Naprawdę, nie wydaje mi się, żeby cukiernia była aż tak oddalona od naszej ulicy, żeby ciężkie było ruszenie swojego zacnego tyłu po coś słodkiego — dodał jeszcze po chwili. Nie byłby sobą, gdyby nie wypomniał przyjacielowi tego incydentu związanego z jego pobytem w szpitalu, jednak wiedział doskonale, że znają się z Faradyne’em na tyle długo, aby wyczuwać w którym momencie rozmowa przybiera ton żartobliwy. Tyle lat znajomości, ilość dzielonych wspólnie wspomnień scementowało ich znajomość na tyle dobrze, że nie był w stanie wyobrazić sobie życia bez Byala, który który dodatkowo stał się jego sąsiadem, co jedynie sprzyjało jeszcze większej ilości czasu spędzanego wspólnie.

Imię jego kuzyna wyrywało go z drobnego zamyślenia. Zmarszczył czoło, rozmyślając nad słowami mężczyzny nim zabrał głos na nowo. Chociaż mówił dużo i lubił dyskusje, nie przepadał za rzucaniem czegokolwiek. Myślał nad swoimi wypowiedziami, a usta otwierał dopiero, gdy te ułożyły się we właściwym szyku w jego głowie. Zwłaszcza miał to na uwadze, gdy temat poruszany wymagał innego poziomu wrażliwości niż przekomarzanki między starymi druhami. Zwilżył wargi dyskretnym ruchem języka.

Tak sądzisz? — spytał z powątpiewaniem. Miał świadomość jak dużą stratą była śmierć Raleigha dla Byala, który pod wpływem szoku rozpoczął gruntowne przemeblowanie swojego życia. Harrow na progu jego domu była zaskoczeniem dla Fausta, podobnie jak jej domaganie się, aby Roche “przemówił do rozsądku” jej mężowi. Prawda była taka, że nie zamierzał w to ingerować inaczej niż poprzez jedno zdanie rzucone któregoś razu – “może to nie jest najlepsza metoda na radzenia sobie ze stratą”. Do niczego więcej nie czuł się upoważniony, pomimo bycia świadkiem na ich ślubie. Czy Lucyfer mógł się tak bardzo pomylić przy połączeniu tej dwójki ze sobą? Nie zamierzał podważać tych wyroków, zresztą szybko okazało się, że na pewne porady jest już zbyt późno. — Wiesz, to raczej normalne, że potrzebujesz zagospodarowania w jakiś sposób swojej ojcowskiej miłości… W jakiś sposób sam się z tym zmagam — zaśmiał się krótko, przyglądając się Oddowi leżącemu obok jego stóp. Myśli jego skierowały się w stronę Tilly i jej wizyt w jego salonie razem z przysmakami, którymi go częstowała. — Przecież to nie znaczy, że zapomniałeś o swoim synu, prawda?
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Byal Faradyne
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
Faradyne jaki nigdy wcześniej doceniał fakt, że w zaniedbanej i opuszczonej leśniczówce ostały się ściany, dzięki czemu smagający, chłodny wiatr mógł zatrzymać się na czymś innym poza jego twarzą i skutecznie odzierając go z ciepła, zmuszając do wcześniejszego uniesienia ramion pod same uszy. Profesor pogratulował sobie w duchu za spryt i także swoim zuchwałym dalmatyńczykom, które szanse na faustowe obserwacje pogrzebały swoim zapałem na zabawę. Stwierdzenie, że Byal początkowo kierował się chęcią skrycia przed niełaską warunków  atmosferycznych, nie byłaby wcale daleka od prawdy, a że kryło się za tym coś jeszcze. Coś, co drążyło mu dziurę w brzuchu, przypominając zarazem wijącego się nieprzyjemnie węża, i tworzyło sobie zawiłą drogę do jego umysłu. Sprawa z Mallem i tego jak stopniowo spostrzegał tego młodego człowieka, na szczęście nie spędzała profesorowi historii magicznej snu z powiek, ale towarzyszyła gdzieś z tyłu głowy, wyskakując nieoczekiwanie. Nie zamazywała pola widzenia, nie wytrącała go z równowagi — bardziej przypominało to drapanie wewnątrz czaszki. To nie stało się przecież z dnia na dzień. Uczestniczył w przełamywaniu dystansu w otoczeniu alejek wypełnionych książkami, niechętnych odzywek Cavanagha, przecież ostatecznie znaleźli się w punkcie, że Mallory na Apollo Avenue 11 mógł pojawić się, kiedy tylko chciał i przegrzebywał z Byalem zapiski jego pradziadka. Nie dostrzegał w tym niczego negatywnego. Nie chciałby tego ukrócać, tylko dlatego, że dobiegł go dźwięk skrzypiącej szafy z trupami. Nie zmieniało to faktu, że Faradyne borykał się z przekonaniem, że zestawienie młodego Cavanagha z Raleighem ma w sobie znamiona czegoś niewłaściwego. To zaś odłamało sobie kawałek niepokoju, który pociągnął za sobą jak po sznurkach wątpliwość, skonfliktowanie, rozdrażnienie, obniżenie nastroju, kłopoty z koncentracją i indyferencję, skutkującą problemem z zaangażowaniem się w cokolwiek, grożąc odpłynięciem w odmęty własnych rozmyślań. Roche Faust znając go od tak wielu lat, będąc nawet świadkiem na jego ślubie, wiedział, że jeśli coś Faradyne’owi się uleje to w momencie prawdziwego apogeum, gdy historyk sam nie potrafił dojść do wewnętrznego porozumienia i potrzebował temat wyłożyć w przyjacielskiej rozmowie. Byal od zawsze unikał zwierzeń, dotyczących osobistych rozterek, pozwalając im napęcznieć we własnej głowie na tyle, że przekładało się to na jego normalne funkcjonowanie, wtedy czuł potrzebę do z siebie wyrzucić słownie. Nigdy w pół drogi i nie na początku trawiony, choćby przez wątpliwości i lekceważenie, by stanowiło to realny kłopot — tak naprawdę urastało do niego z czasem. Z kolei temat samego Raleigha zyskał status nietykalnego aż do dzisiaj, gdy miał wypłynąć na powierzchnię.
Faust podążył za Faradyne’em w obstawie wykropkowanych psiaków, które w odróżnieniu od swojego właściciela bawiły się zbyt dobrze, by móc odczuć nieprzyjemności z bycia na zewnątrz. Wepchnięcie się nadpobudliwych dalmatyńczyków przed siewcą było zabawne do tego stopnia, że skwitował to śmiechem, jednak zaraz nadeszła pora na drugi atak na wypomnienie profesorowi historii magicznej kradzieży ciasta z lodówki Fausta. Byal przetarł kąciki oczu, kiedy pozostałości po rozbawieniu zanikały z jego twarzy, osłabiając nawet lekki uśmiech czający się w kącikach. Poważniał z każdą chwilą, gdy docierało do niego, że powinien podjąć, gryzący go od środka z żarłocznością piranii, temat.
Nie obalisz argumentu, że na stracie tego ciasta wcale nie zbiedniałeś. Kto wie, jakie wytyczne dostałeś przy wypisie ze szpitala. Może akurat sugerowali ograniczenie spożywanego cukru? Poza tym… — Faradyne zrobił umyślnie pauzę, głaskając przy okazji łeb jednego z psów, który oparł go o jego udo. — Cukiernia jest dalej niż odległość do twojego domu. Wargin nie miał nic przeciwko. — Profesor historii magi wzruszył ramionami, tak jakby koci przyjaciel Roche miał naprawdę możliwość powstrzymać go przed cukiernicznym rabunkiem. Głos Byala imitował powagę, choć w gruncie rzeczy splamiony był pobrzękującym rozbawieniem.
Faradyne wiedział, że zwerbalizowanie tego wszystkiego, co obijało mu się zgrzytliwie o czaszkę, wcale nie będzie należało do najłatwiejszych zadań. Odpychanie niewygodnych faktów, swoiste trzymanie ich na wyciągnięcie długości ramienia, być może stanowiło pewien niezaprzeczalny fakt jego istnienia. W okresie szkoły średniej wstydził się swojej odmienności, odrzucając ją i przekonując się do niej dopiero z czasem w oparciu o wiele prób, które niekoniecznie zaliczał do szczególnie przyjemnych. Pewien aspekt jego życia pozostawał kolejnym tematem tabu, choć podejrzewał, że Roche Faust już się tego domyślał, jednak podjęcie tej delikatnej kwestii, natychmiast spotkałoby się ze zmianą tematu. Nawet teraz, gdy wszelkie blokujące go niegdyś obawy, opadły jak kurz — nie był chętny i skory do zmian, co więcej przemawiała za tym wygoda. W małżeństwie Byala i Harrow jedynym spoiwem był Raleigh — z myślą o nastolatku ciągnęli to nadal, a gdy jednego dnia był, a drugiego już nie, pierwszy człon nie miał prawa bytu. Przynajmniej dla Faradyne’a, którego pole percepcyjne zostało zawężone skutecznie przez zaciśnięte szpony żałoby i ciężko opadający na przedłużającym się ostrym stresie pourazowym, jednak nawet teraz nie dążył do odnowienia kontaktu z byłą żoną, co poniekąd mówiło wiele. Byal i Roche dysponowali zupełnie innymi zasobami oraz stylami radzenia sobie, zwłaszcza w kontekście żałoby.
Naprawdę sądzisz, że to normalne? — profesor historii magicznej rzucił w odpowiedzi, choć głos raczej miał matowy. Przez pewną chwilę Faradyne nadgryzał wewnętrzną stronę dolnej wargi, jednak nie na tyle, by metaliczny posmak rozlał mu się na języku. W jego umyśle zamajaczył niewyraźny sprzeciw, który nabierał coraz to mocniejszych konturów. Byal doświadczał pewnego rozerwania między różnymi stanowiskami. Z jednej strony chciałby przychylić się do twierdzenia Roche, które wiele by ułatwiło, a z drugiej uderzyła go fala zwątpienia. — Twoja córka siedzi sobie w innym kraju w Europie i nie opuściła nas na tym smutnym łez padole… Ech, zmierzam po prostu do tego, że to chyba nie to samo.
Jeśli ostatnie dwa zdania wypowiedział o oktawę niżej, tocząc ze sobą wewnętrzną bitkę i zwieńczając to westchnięciem. To przy przecież to nie znaczy, że zapomniałeś o swoim synu, prawda? na twarzy Faradyne’a pojawił się grymas, zmarszczenie brwi i oczy, które przez niekontrolowaną chwilę przybrały wygląd okrągłych spodków. Poczuł się tak, jakby jego najlepszy przyjaciel właśnie przywalił mu w głowę obuchem bez żadnego ostrzeżenia, a potem poprawił jeszcze szpadlem. Wzrokiem Byal uciekł gdzieś odruchowo w bok, zawieszając między nimi niezręczne milczenie. Czy zapominał o Raleighu, kiedy przebywał z Mallorym? Być może…? Nigdy nie porównywał ich ze sobą, a ni z tego, ni z owego dotarło do niego, że stawiał Cavanagha na równi ze swoim zmarłym pierworodnym, nawiązując równie bliską i silną relację z młodym człowiekiem z bagażem Kręgu. Im dłużej poświęcał uwagę Mallowi, tym rzadziej zapętał się myślami wokół Raleigha i dociśnięcie szpilki przez Fausta, zdawało mu się to mocniej unaoczniać, tak jakby ktoś włączył rażące światło, pokazując coś, czego się nie chce widzieć, nawet zaciekle mrużąc oczy. Zamknięty pokój jego syna, mieszczący się naprzeciwko, pokoju gościnnego, w którym mieszkała obecnie Grace, stanowił część domu, do której nikt nie miał prawa wejść. Choć w gruncie rzeczy co potencjalnie zainteresowany miałby tam szukać? Ubrań zawieszonych i wyskładanych tak, jak wtedy gdy feralnego, czerwcowego dnia opuścił Apollo Avenue 11 i nigdy nie przekroczył progu? Rzeczy osobistych zbierających kurz od lat, pościeli nietkniętej, tak jakby miała utrzymać zapach? Raleighowa ekspozycja muzealna rzadko gościła w jego myślach tu i teraz, stanowiła bardziej świadomość, czającą się z tyłu głowy, o której nigdy się nie zapomina tak naprawdę. Tyle że były to resztki po jego synu i jego obecności — nędzne ochłapy, których nie chciał sam przed sobą tak nazwać.
Tak, to znaczy nie — odparł słabo Faradyne, wikłając się w sprzeczność, ale nie było mu prędko do wyjaśnień. Przymknął na moment oczy, gładząc się palcami po skroniach. Tak naprawdę miał ochotę, wcisnąć czerwony przycisk, opatrzony nazwą zmiana tematu, choć wątpił, że Roche tak chętnie, by na to przystał, a jemu samemu było głupio się z tego wycofać, tylko dlatego, że odnotowywał to jako nieprzyjemne i drażniące. — Nieważne. To nie rozwiązuje mojego problemu. Mallory nie jest… — No właśnie. Właściwie to kim? Nie był jego synem? Całe szczęście, że profesor historii magicznej w porę ugryzł się w język. Nie był Raleighem, to się zgadzało. Tyle że to nie zmieniało faktu, że przymiot nie zostawał nijak obalony. Szumiało mu w głowie i dochodził do wniosku, że podjęcie tej kwestii nie okazywało się zbyt mądrym posunięciem, bo może wcale nie chciał sobie tego układać w głowie, przy dyszących w kark wyrzutach sumienia.
Byal Faradyne
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Prychnął niezadowolony w odpowiedzi. Oczywiście, nie zbiedniał pod względem finansowym, ciasto prawdopodobnie zepsułoby zanim wrócił do domu, ale chwalenie się tak okrutną kradzieżą, gdy on męczył się nad szpitalnym jedzeniem podchodziło pod tortury i nikt nie był w stanie przekonać go, że nie miał racji. Nawet – a może przede wszystkim – Byal. Prawdopodobnie ograniczenie cukru zrobiłoby mu dobrze, ale nie zmieniało to faktu, że gdy wrócił do domu, pierwsze co zjadł to duży kawałek tortowego ciasta. Dla poprawy humoru po dniach zmarnowanych na zajmowaniu łożka szpitalnego, chociaż jak niejednokrotnie tłumaczył swojemu kardiologowi, absolutnie nic mu nie jest i może wrócić do domu, a następnie do pracy.

A co mógł ci zrobić Wargin? To kot, nie duży pies — mruknął, spoglądając na dalmatyńczyki. Może te były przyjaźnie nastawione do niego, ale nie wątpił, że zatopienie zębów w łydkę takiego zwierzaka mogłoby być bardzo bolesne. Wargin na widok obcego chował się za róg i nieznajomy mógł co najwyżej oglądać połowę kociej mordki wyłaniającej się z drugiego pokoju. Byalowi nie robił natomiast nic, najczęściej chwilę po jego zajęciu miejsca w salonie, na kanapie, siadał na kolanach albo zwijał się w bochenek chleba tuż obok jego uda, domagając się uwagi gościa w domu. Nie wyobrażał sobie zatem ataku czarnego kocura w żadnym scenariuszu poza tym, w którym odbiera mu się miskę z jedzeniem w trakcie posiłku. — Nie wierzę, że jesteś tak leniwy — odetchnął.

Czy w rzeczywistości powinno go to aż tak dziwić? Znał go od tak dawna, że im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej ten ogrom czasu go przytłaczał. Dzięki temu też wiedział jak z Faradyne’em się obchodzić, gdy nawet Harrow brakowało tej umiejętności i to u niego listownie próbowała się radzić. Tylko że Roche nie czuł się komfortowo w podobnej roli, zwłaszcza gdy myśli jakie nasuwały mu się samoistnie mogłyby się nie spodobać kobiecie. Przypuszczenia okazały się faktem, kiedy niedługo o tragedii jaka wydarzyła się w Maywater, Harrow została dosłownie wyrzucona z domu. Roche jednocześnie cieszył się, że był wtedy w Stanach Zjednoczonych, a z drugiej strony wymuszanie na nim zrobienia czegoś rozmijało się dla niego z sensem. Żadna siła już nie zdołala nakłonić Byala do zmiany zdania, a nawet do przemyślenia decyzji na nowo – skoro papiery rozwodowe już trafiły do jego żony, to sprawa została przyklepana.

Wracał do tych wydarzeń teraz, chociaż wszystkie były jedynie anturażem dla głównego dramatu. Ciężko przychodziło mu wyobrażenie sobie, jak bardzo boli strata jedynego dziecka. Sama myśl, że podobny los mógłby spotkać Odette, wywoływał nagły ucisk w klatce piersiowej i szczery, dojmujący strach. Wystarczyła mu śmierć Sissy. Godziny niepokoju, gdy aktorka zamiast do ich mieszkania, gdzie czekała na nią ich córka z ninią, zniknęła. Zajadane nerwy, bo policjanci próbowali prześledzić każdą możliwą drogę z teatru do kamienicy. Wszystko to zwieńczone informacją, którą probował z całych sił odepchnąć od siebie, w tej odrobinie nawiności licząc na to, że okaże się to jedynie jego obawiami na wyrost. Gdyby miał to przeżyć drugi raz, tracąc najważniejszą osobę w swoim życiu, mógłby tego nie przeżyć.

Raleigh był dobrym dzieciakiem. Nikt nie zasłużył na podobną śmierć, a na pewno nie nastolatek, który nawet nie zdołał dobrze rozsmakować się w tym życiu.

Je sais, mon ami, że nie jest tym samym i nawet tak nie twierdzę, ale… To nie do końca tak, że musimy myśleć o tych osobach nieustannie, prawda? Tych, których już z nami nie ma. Tak się nie da żyć, Byal — powiedział smutno. Tym razem rzecz jasna nie myślał o Odette, spokojnie żyjącej sobie we Francji, chodzącej na zajęcia na uniwersytecie, bawiącej się znakomicie ze swoimi koleżankami i zdającej mu każdorazowo relacje ze swoich przygód. Początkowo myślał o żonie ciągle, chociaż ich małżeństwu daleko było do ideału, a obustronne doprawianie sobie rogów ciężko nazwać najlepszym sposobem na okazywanie sobie miłości. Jednak życie toczyło się dalej, a świat kręcił wciąż niezależnie od tego czy Cecilia Faust żyła. Mimo jego wyrzutów sumienia, niknęła w jego pamięci.

Te sprzeczne ze sobą myśli wyrzucane jedna za drugą były dla niego jasnym sygnałem – to wcale nie jest coś łatwego w poruszeniu dla Byala. I nie dziwiło go to. O emocjach trudno rozmawiać, o emocjach nie chce się rozmawiać. Gdyby Roche miał przywołać teraz to, co dręczyło go od czasu do czasu w pustym domu, przy lampce wina, również skręcałby się na tej wypłowiałej podłodze, próbując ubrać w słowa to, co właściwie kłębiło się w jego głowie. A i tak nie miał żadnej pewności, że zdołałby to odpowiednio przekazać. Łatwiej rozmawiało mu się o magii iluzji i alchemii niż o tym, co działo się w jego życiu. Tym sposobem nawet mężczyzna przed nim nie miał tego świadomości.

Ale dlaczego stanowi to dla ciebie problem? — dopytał łagodniejszym tonem, marszcząc brwi. Nie do końca widział w tym coś złego. — Nie jest twoim synem, to oczywiste. Ale nie traktuj tego jako zastępstwo. Przecież nie wszyscy mają po jednym dziecku, jak my, prawda? — próbował zaśmiać się, ale wyszło nerwowo i nienaturalnie. — Ukrywanie tego zadręczania się nie idzie ci dobrze, Byal.
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Byal Faradyne
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
Wargin ma nadmiarowe kilogramy, co wytknęła ci zresztą Grace. Nie obawiałbym się tu o siebie, a raczej o to, że on zrobi sobie krzywdę. — Byal powiedziawszy to, wzruszył ramionami, starając się przy tym nie zaburzyć swojej osłony przed zimnym, porywistym wiatrem. Faradyne zdawał sobie sprawę, że podejmuje bardzo niemile widziany temat przez swojego najlepszego przyjaciela, jednak to nigdy nie powstrzymywało go przed wykładaniem kawy na ławę. Przy wszystkich innych dyplomatycznie się powstrzymywał przed dzieleniem się swoimi odczuciami, tym bardziej, gdy szlaku nie przecierały im jakiekolwiek formy zażyłości. — Och, Roche, to nie było lenistwo, tylko spryt. Wykorzystałem okazję, która się nadarzyła. — Gdyby warunki pogodowe w ocenie profesora historii magicznej okazały się bardziej sprzyjające machnąłby lekceważąco ręką, w ramach tej nieadekwatnej oceny poczynionych przez niego działań.
Wszystkie próby Harrow w przeciągnięciu Roche na swoją stronę, czy prośby, by przemówił do Byala — spaliły na panewce, co więcej zawsze miały status zakulisowy, o czym sam Faradyne nieszczególnie wiedział. Przy przedłużających się objawach ASD, na co niewątpliwie w jego przypadku miało wpływ bycie rozszczepieńcem, a także samej żałobie po pierworodnym — powziął kroki, które były ostre i pozbawione empatycznej refleksji nad losami byłej żony. Odciął ją niczym pępowinę i wyprosił ze swojego życia, gdyż nie mógłby na nią po tym wszystkim patrzeć, a bez Raleigha ich wspólne koegzystowanie nie miało w umyśle Byala prawa bytu.
Teraz jednak Raleigh zaliczał spektakularne wynurzenie z mętnego morza pamięci historyka, jednak odarty w tych wspomnieniach z intensywności barw, jakby został niefortunnie sprany — w kontekście Mallory’ego Cavanagha, jak i watpliwościach, z którymi profesor historii magicznej borykał się od dawna. Uderzyło to jednak w niego niczym grom z jasnego nieba, kiedy dotarło do niego, jak traktował i stopniowo interpretował swoją relację z posiadaczem burzy ciemnych włosów. W rzeczy samej zestawiał w jakimś stopniu Raleigha i Mallory’ego, kiedy pierwszy bladł w resztkach żałoby, a drugi nawiązał z nim relację przypominająca niewątpliwie synowsko-ojcowską, w której skład wchodziła troska, zainteresowanie i chęć okazania wsparcia, to jednak samego Byala Faradyne’a to przytłaczało. Dostrzegał w tym bowiem coś niewłaściwego i coś, co nie wypada mu robić. Nagromadzone mieszane emocje, męczące myśli ściskały jego jestestwo na tyle mocno, że aż zdawały się nieprzyjemnie uwierać, przez co historyk doszedł do ściany, dzieląc się swoimi zmartwieniami w zapomnianej przez świat leśniczówce. Tylko najlepsi przyjaciele profesora historii magicznej zdawali sobie sprawę z faktu, jak bardzo oszczędny w otwartym odsłanianiu się z tych warstw potrafił był, włącznie z wrzucaniem do dziury problemów, których rozwiązanie wcale nie było aż tak proste, jakby tego chciał czy oczekiwał. Żałoba po Raleighu była tego doskonałym przykładem poglądowym, gdzie temat jej przeżywania, doświadczeń, przemyśleń czy odczuć nie został nigdy udostępniony na światło dzienne, a sam Roche Faust nigdy nie naciskał Byala, chyba że ten sam się odsłonił i wtedy nie pozwolił mu się już wycofać z podjętego tematu.
Faradyne zesztywniał, tak jakby doświadczał napięcia każdego mięśnia z osobna, które przypominało z nagła o swoim istnieniu. Na twarzy historyka wymalował się grymas, przywodzący na myśl niekontrolowaną reakcję na rozchodzący się kwaśny smak po języku. To był dokładnie ten moment, gdy Byal uznał, że powiedzenie tych obaw na głos — mogło okazać się jego największym błędem. Najchętniej wycofałby się z tego i udawał, że wcale nie podjął gryzącego  od środka tematu, tyle że teraz wiedział, że Faust mu tego nie daruje i wcale nie będzie udawał, że się przesłyszał. Odpowiedzi Roche profesor historii magicznej traktował na równi z wbijaniem kijka w mrowisko i to raz po raz, aż nie wywabi się na zewnątrz mrówek: to nie do końca tak, że musimy myśleć o tych osobach nieustannie, prawda? Tych, których już z nami nie ma. Tak się nie da żyć, Byal, ale dlaczego stanowi to dla ciebie problem? , czy ale nie traktuj tego jako zastępstwo. Przecież nie wszyscy mają po jednym dziecku, jak my, prawda? (jednym żywym i drugim martwym gwoli ścisłości). Gdyby nie byli w tej cholernej leśniczówce, to poszedłby do domu na Apollo Avenue 11 lub grzecznie wyprosił przyjaciela, uznając wizytę za zakończoną. Byal pluł sobie więc w brodę, że padło to w takich okolicznościach i miejscu, a nie gdziekolwiek indziej, wobec czego mógłby się wycofać rakiem, choć z różnym właściwie skutkiem. Być może w alternatywnej rzeczywistości zakończyłoby się to sukcesem, a Faradyne nie miałby przeświadczenia, że nagle zawiesił mu się system operacyjny.
Dlaczego? — powtórzył niemrawo historyk, nie patrząc nawet na swojego najlepszego przyjaciela. Czego właściwie po Fauście oczekiwał? Zrozumienia, wsparcia, a może wyprowadzenia z obaw? Każda z tych opcji sprawiła, że gdzieś wewnętrznie tego pożałował. Byal mógł to zmilczeć i nie czułby się teraz jak na świeczniku. — Może dlatego, że mam przeświadczenie, że robię coś niemoralnego i nie poświęcam wystarczającej uwagi stracie syna? Nie przewidziałem, że nawiążę taką bliską, zacieśniającą się znajomość z młodym Cavanaghem i zacznę cenić ją sobie na tyle mocno, że zepchnę Raleigha na jakiś dalszy plan. I co? Tak po prostu chcesz mi powiedzieć, że nie ma w tym niczego złego i tak sobie działa świat, bo niektórzy sobie w międzyczasie zmarli? — Częściowe oburzenie w głosie profesora historii magicznej wynikało nie z samych wypowiedzi zaserwowanych mu przez Roche Fausta, lecz również jego osobistego niezadowolenia i wrażenia, że przyjaciel spycha jego obawy na dalszy plan.
Byal Faradyne
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Prychnął na wspomnienie o rzekomej nadwadze kota Roche’a. Grace i inni weterynarze mogli sobie mówić co chcą, ale nie raz powtarzał, że jego kocur nie był wcale tak gruby jak próbował mu to sugerować chociażby Byal. Grube poszycie sierści również robiło swoje, a przynajmniej w ten sposób o tym myślał. Chociaż starał się stosować do rad lekarza, by ograniczyć porcję Wargina, kim był, żeby opierać się dużym zielonym oczom wpatrującym się w niego prosząco, by otrzymać jeszcze odrobinę smaczków? Czarny kot był jedynym codziennym towarzyszem pana Fausta i nawet jeśli niekiedy irytował go swoimi usilnymi próbami przykucia jego uwagi w trakcie jego pracy, to nie umiał długo chować urazy, gdy ocierał się o jego nogi albo wchodził na kolana, mrucząc i obijając się łebkiem. Dawniej nie do końca rozumiał tak duże przywiązanie do zwierząt domowych, teraz bez Wargina nie wyobrażał sobie tego domu.

Nie zrobi sobie krzywdy, o to się nie martw — żachnął się, drapiąc za uchem Odda, który łapą zaczął go zaczepiać, kładąc łeb tak jakby ułatwiając przyjacielowi swojego właściciela pieszczoty. Zastanawiał się na ile przenoszenie na sobie kociego zapachu miało wpływ na przymilanie się dalmatyńczyków do niego. Wiedział tyle, że psia woń po każdym takim spacerze nie sprawiała, że Wargin patrzył przychylniej na Milo czy Odda. Ich spotkania zawsze kończyły się tak samo – zjeżeniem grzbietu kocura i napuszczeniem ogona do tego stopnia, że przypominał on bardziej szczotę do kurzu. — Nazywaj to jak chcesz. Jesteś mi winny ciasto — skwitował to krótko.

Był pewien, że prędzej czy później coś mu przyniesie. Mieszkali zbyt blisko siebie, żeby nie spotykać się co najmniej parę razy w miesiącu, gdy tylko obowiązki służbowe i osobisty rozwój pozwalały na to.

Lubił Harrow. Nie mógłby nazwać tego przyjaźnią, raczej znajomością pełną życzliwości ze strony Roche’a, który nie widział żadnego interesu w utrzymywaniu złych stosunków z żoną bliskiego mu człowieka. Czy był świadom tego jaką wydmuszką było to małżeństwo? Ciężko stwierdzić, kiedy jego życie toczyło się po drugiej stronie oceanu, a odpowiednie wiadomości dobiegały do niego przez większość czasu listownie. Dopiero osiedlając się na nowo w znanych sobie najlepiej stronach, stając się sąsiadem nie tylko Byala, ale i całej jego rodziny, pewne rzeczy uwidoczniły się mocniej.

Zapewne dlatego wolał odsunąć się od tej sprawy po śmierci Raleigha.

Widział, że jego wcześniejsze słowa nie przyniosły żadnego rezultatu. Może podszedł do tego nieodpowiednio? Tonem nie wpasował się w całą tę dyskusję i przez to miał wrażenie, że cokolwiek zostało rzucone, odbiło się jak od ściany? Poprawił się na siedzeniu i odchrząknął. Zaciśnięte mocno wargi zdradzały, że głęboko się nad tym zastanawiał. Spięcie Byala widoczne na całym ciele, a zwłaszcza grymas twarzy świadczyły o tym jak głęboko wzbudzony był mężczyzna zainstaniałymi okolicznościami. Musiał wykazać się większą wyrozumiałością – dla Roche’a morderstwo Sissy było przeszłością, oddaloną od nich o ponad dekadę. Dla Faradyne’a to wszystko stanowiło moment teraźniejszy, co dalej rezonowało w nim, a czego dotąd tak mocno nie zauważał, gdy przez ostatnie miesiące temat wydawał się ucichnąć.

Nie zamierzał umniejszać jego obawom, chciał je zrozumieć lepiej i spróbować pomóc. Skoro zwrócił się do niego z wątpliwościami, które odbijały się wewnątrz jego czaszki już od jakiegoś czasu, chciał go zapewnić, że nie ma w tym niczego, co można by uznać za wysoce nieodpowiednie, wręcz niemoralne.

Czego ode mnie właściwie oczekujesz? Przytaknięcia, że tak, jest to niewłaściwe, powinieneś zdystansować się od Mallory’ego i zachować waszą znajomość łamane na przyjaźń jedynie w ramach relacji studencko-profesorskiej? Upomnienia czy wręcz dezaprobaty? — spytał spokojnie. By wytrącić go prawdziwie z równowagi potrzeba była czegoś więcej niż oburzonego tonu, a pan Faust nie zamierzał wtórować mu w tych niespokojnych dyskusjach. Zastanawiało go jednak na ile Byal próbował na niego przenieść jakieś oczekiwania, które przy długości ich znajomości powinien wiedzieć, że nie znajdą odzwierciedlenia. Dał mu chwilę nim ponownie zajął głos. — Byal, świat idzie dalej, niezależnie od tego jak wiele bliskich nam osób z niego odejdzie w międzyczasie, a my dalej się tutaj znajdujemy i musimy żyć. To w pewnym sensie część radzenia sobie z tym odejściem — kontynuował cierpliwie. Podobny obrót spraw mógł wywoływać u Faradyne’a dysonans, być niezrozumiały wraz z pojawieniem się kogoś, kto mógł pozować na jego dziecko, ale wzbranianie się przed tym mogło jedynie wywołać gorszy rezultat. — Rozumiem, że czujesz się z tym źle. Że dla ciebie to coś nowego i nie chciałbyś, by Raleigh został zapomniany. Gwarantuję ci jednak, że on całkowicie nie odejdzie, zawsze będzie wracać, bo zajmował za duży fragment twojego życia, ale paranoiczne trzymanie się go nie jest dobre. I to nie jest zrzucanie kogoś na dalszy plan, bo Mallory nieważne jak bardzo może go przypominać, to na pewno wiesz dobrze, że nigdy nim nie będzie.

Temat był ciężki, a Roche odczuł to w pełni wraz z uciskiem w gardle. Nie powinni o tym rozmawiać. Nie dlatego, że nie chciał tego. Dlatego, że dzieci nie powinny przeżywać rodziców. Co najmniej z tego powodu, by takie dysputy nie miały miejsca.
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Byal Faradyne
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
Profesor historii magicznej coraz częściej dochodził do konkluzji, że przymykanie oka na istnienie zaleceń Grace w kwestii przekarmianiu Wargina, miało również swoje przełożenie w jawnym lekceważeniu nakazów ze strony lekarzy po tym, jak Roche Faust zasłabł i został w trybie ekspresowym zabrany do szpitala. Byal w najbardziej strategicznych momentach gryzł się po prostu w język, nie chcąc matkować swojemu najlepszemu przyjacielowi, że ten jest starym [do skreślenia!!!]durniem]] rupieciem i narobi sobie biedy przez swoje nieodpowiedzialne zachowania. Faradyne nie należał przecież do zbyt otwartych osób i w pewnych kwestiach starał się być względnie dyplomatyczny, woląc niekiedy przesunąć je na bliżej nieokreślone później — z wyjątkiem tych, z którymi nie liczył się w swoim życiu i ich data ważności uległa przedawnieniu. To ostatnie dotyczyło zarówno ludzi, którzy w oczach profesora stracili bądź upadli na tyle nisko, dochodząc do etapu pukania od dna, jak i tych, których wyrzucił bezpowrotnie ze swojego życia jak swoją byłą żonę. Harrow i Byal nigdy nie stanowili idealnego małżeństwa i ich pożycie dawno przeszło do lamusa, a wiele rys widać było dopiero przy bliższym poznaniu. Na pierwszym planie dla obojga zawsze było dobro Raleigha i stworzenie mu jak najlepszych warunków. Faradyne spodziewał się, że jego była żona przez jego znajomych, jak i bliskich przyjaciół była spostrzegana przez pryzmat sympatycznej, której nie można było szczególnie wiele zarzucić. Tym bardziej o nachodzeniu Roche przez Harrow nie wiedział i na pewno jej próby wpłynięcia na Fausta nie spotkałyby się z poklaskiem czy uznaniem ze strony profesora historii magicznej. Nazywaj to jak chcesz. Jesteś mi winny ciasto, Faradyne zmyślnie nie skomentował tego żądania, licząc, że jego najlepszy przyjaciel szybko o nim zapomni, mimo że coś na osłodę przydałoby się obojgu, zwłaszcza w zestawieniu z dalszym, gorzkawym przebiegiem ich rozmowy.
Byal Faradyne doświadczył lekceważącego uszczypnięcia ze strony Roche Fausta, która rozsypała się na przestrzeni porzuconej leśniczówki, przyozdobionej śmieciami i widział, jak siewca iluzji próbuje ugryźć temat z nieco innej strony, byleby nie dolewać oliwy do ognia. Zestawienie ich strat miało elementy wspólne, jednak różnili się na przepracowaniu ich — dla jego najlepszego przyjaciela, to był zamknięty rozdział, który pozwalał mu spoglądać na rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Tymczasem u profesora historii magicznej, u którego ostra reakcja na stres (ASD) wykonała poczwórny slalom i rozciągnęła się niemiłosiernie razem z doświadczaną traumą, do tego najpewniej doprawiona bycia rozszczepieńcem, miało przełożenie w postaci intensywności przeżywania żałoby i drastycznie podejmowanych kroków. Te ostatnie zdecydowanie nie stanowiły dowodu świetnego radzenia sobie z upadkiem zdrowia psychicznego. Poza tym, że Roche znał sekret odmienności Byala, to ten nie podzielił się z Faustem informacją, że był duchowym świadkiem wykrwawiania się własnego syna. Nic więc dziwnego, że siewca iluzji mógł nie do końca dysponować adekwatnym punktem odniesienia w stosunku do perspektywy historyka i dlaczego ta osobista tragedia przecięła go niemalże na wskroś. Tu jednak znowu uwidaczniało się zamknięcie emocjonalnego utytułowanej Alfy i Omegi, a tym samym jej brak zainteresowania zwierzaniem się, czy dotykaniem warstwy uczuciowej, a przynajmniej do momentu aż ta sama nie zbliża się do wulkanicznej, niekontrolowanej już erupcji, gdy dochodziło do przeciążenia jego systemu funkcjonowania.
Szczerości i wyrozumiałości — powiedział lakonicznie profesor historii magicznej, unikając umyślnie spojrzenia Roche Fausta. Czego ode mnie właściwie oczekujesz? Doskonałe pytanie, na które on sam nie potrafił przed sobą postawić jednoznacznej odpowiedzi. Jego relacja z Mallorym budziła w nim pewien wewnętrzny opór, jednak nie ze względu na młodego Cavanagha, a wewnętrzny konflikt i nieprzepracowanie żałoby ze strony Faradyne’a. Stąd brało się jego przeświadczenie, że spychał Raleigha na dalszy plan wprost w zapomnienie, a przecież będąc jego biologicznym ojcem nie wypadało sobie nawet na to pozwalać. Czy zmieniało to fakty w postaci tego, że zależało mu na Mallu i traktował go jak syna? Zasadniczo nie. Problemem i to dość istotnym było przetrawienie tego, co już miało miejsce, a pozostawało gdzieś poza bezpośrednim przyjęciem tego do wiadomości. Byal Faradyne nawet jeśli chciałby spróbować wyłożyć to Faustowi, to mogłoby to nie zostać odpowiednio zrozumiane. Roche nie mógł do końca wyłapać podejścia historyka, w którym po stracie syna nie chciał się do nikogo i niczego przywiązywać, a od czego odstępstwem byli towarzyszący im Milo i Odd. Niemal jak raczkowanie ku normalności. Jeśli do tej pory siewca rozmyślnie dobierał słowa, to przy jednym segmencie pociągnął za zbyt wrażliwą strunę: (…) ale paranoiczne trzymanie się go nie jest dobre, ponieważ Faradyne aż się wyprostował. — Rozumiem, że bardzo łatwo to powiedzieć, skoro nie widziałeś wykrwawiania się swojego dziecka i to w końcu bardzo rzadka przyjemność. Trzymam się paranoicznie, jak to wskazałeś, Raleigha, gdyż to jedyny sposób, aby go zachować — w pamięci i pozostawionych po nim rzeczach. Nie pozwalam nikomu wejść do jego pokoju i to jedyne miejsce w moim domu, do którego nie można wejść sobie, ot tak. — Z jednej strony pojmował, że Roche nie mógł tego rozumieć, ponieważ nawet poruszając się po Apollo Avenue 11 nie wszystko było podane na tacy, a z drugiej ta niedomyślność nieco go drażniła, lecz głównie dlatego, że ten temat był dla niego cholernie istotny. Owszem, pojawienie się w jego życiu Mallory’ego Cavanagha początkowo przez nic nieznaczące rozmowy w bibliotece uniwersyteckiej, które później przerodziły się w długie dysputy przy herbacie i cieście czy na długich spacerach, przecinanych informacjami na temat szyszek i tak uwielbianych owadów przez posiadacza burzy ciemnych włosów. Kiedy właściwie dotarło do niego, że się przywiązał do  jego obecności i zaczął traktować ją jako normę, do tego stopnia, że Mall miał klucze do jego domu i mógł robić na jego przestrzeni to, na co miał ochotę, zawsze będąc mile widzianym? Nie wiedział. Nie chciał zdawać sobie z tego sprawy i zderzać tego, co już się działo ze swoimi demonami i wewnętrznymi obawami, a także wychylającą się gdzieś znienacka obawą o możliwości doświadczenia kolejnej, jakże dotkliwej straty, jeżeli tylko się otworzy. — Wiem, że Mallory nie jest Raleighem, ale nie mogę udawać, że nie widzę tego, jak się do niego przywiązałem i tego, jak go traktuję. — Dokładnie to serwowało mu bardzo duży dysonans, tak jak to, że jego żałoba mimo wygaszenia objawów, wciąż nie była należycie przepracowana, by faktycznie bez rozterek wewnętrznych mógł z czystym sumieniem ruszyć do przodu. — Zauważam to podobieństwo, zwłaszcza gdy zaczynam się nad tym zastanawiać. Daje mi to bardzo dużo różnych emocji, rozważań i obaw, więc tak spostrzegam to jako potencjalny problem. — Tu Byal Faradyne liczył poniekąd na to, że Roche Faust nie postanowi ciągnąć go za język, czy nie wykorzysta tej okazji, gdy lekko się odsłonił, by wyciągnąć od niego jeszcze więcej.
Byal Faradyne
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Nie można było powiedzieć, że nie doceniał ani trochę troski ludzi wokół siebie o jego zdrowie. Mimo to wdzięczność ta prędko była przyćmiewana przez męską dumę, niepozwalającą mu na przyjęcie tego w pełni. Nie chciał nikogo męczyć sobą, nie chciał być powodem do niepokoju. Był dorosłym człowiekiem i zdany był w tej chwili praktycznie w pełni na siebie, a wszelkie stwierdzenia, które burzyły mu tę narrację, były niemile widziane. Mimo gderania pod nosem na oddziale kardiologicznym, mrucząc nieprzyjemnie do samego siebie, gdy lekarz opuścił jego salę, nie umiał w pełni zlekceważyć jego słów. Z wiekiem wiele rzeczy przychodziło mu z trudem, nie inaczej było teraz.

Informacja ta nie była łatwa do przyjęcia. Jej ciężar był przytłaczający, a powietrze wydawało się gęstnieć, gdy w pełni dociera do niego sens tego, co właśnie usłyszał. Znał tę drugą naturę Byala. Co tu dużo mówić; niejednokrotnie pilnował jego ciała, gdy Faradyne wykorzystywał swoją odmienność, by uzyskać pewne informacje lub po prostu przedrzeć się gdzieś w duchowej formie. Tym razem okazało się to być czymś innym niż dziecinną rozrywką, żartem dwóch nastolatków. Zatem widział go, tuż po tym, co wydarzyło się, a na co nikt nie był przygotowany, bo kto mógł pomyśleć, że nawet wody przybrzeżne Maywater nie są bezpieczne. Zbeszczeszczone na tak wiele sposobów ciało Raleigha przez jedną z tych…

Bestii? Zwierząt? Jak inaczej nazwać człowieka, któremu wystarczy znaleźć się w wodzie, by zatracić się do końca w zewie krwi? Nawet pan Faust, uważając się za człowieka toleracyjnego, nie umiał pewnych rzeczy zignorować. Mimowolnie zacisnął pięści, przypominając sobie ten sam gniew, jaki rozniecił w nim ten… wypadek? Zwykłe morderstwo na chłopcu, potraktowanie go jak zwykłej pożywienie dla jednej z tych kreatur, do tej pory prawdopodobnie niepojmana. Rzeczy należy nazywać po imieniu.

Wzburzenie nie trwało długo, bo istotniejsze w tej chwili było coś innego niż wyklinanie syren. Początkowo chciał przełamać dystans fizyczny, usiąść bliżej i z tej pozycji kontynuować tę rozmowę, ale nie zdecydował sie na to od razu. Przygarbił się w miejscu, opierając łokciami o kolana i przyjrzał smutno Faradyne’owi, lepiej mogąc wejść w rolę ojca, który nie tylko stracił dziecko; był wręcz świadkiem ostatnich jego chwil na tym świecie zanim odszedł. Krótkie westchnienie ponownie wyszło na zewnątrz, przyglądając się własnym dłoniom, a palcami prawej dłoni zaczął obracać na serdecznym złotą obrączką.

Byal… — powiedział ciszej. Miał pełną pewność tego, że go usłyszy. Jedyne odgłosy, jakie mogły mu przeszkodzić, to szum wiatru dobywający się przez rozszczelnione okna; w jednym z nich widać było stłuczenie szyby. Jak to zazwyczaj w pustostanach. — Wybacz brak delikatności, może ciężko mi to sobie wyobrazić i stąd nie mogę w pełni tego zrozumieć, nawet jeśli bardzo próbuję, bo taki koszmar… — urwał na chwilę i westchnął. — Wiem, jak bardzo Raleigh był dla ciebie ważny. To było dobre dziecko, naprawdę. Jestem przekonany, że o nim nie zapomnisz i zachowasz ten obraz jego, który jest najbardziej warty zapamiętania. — Rzeczy Sissy zostały usunięte z szaf i półek, gdy minęło pół roku. Kartony z nim stały w specjalnym pokoju, na drugim piętrze mieszkania i zostały z niego usunięte po siedmiu, a nawet wtedy nie obyło się bez nadmiernej emocjonalności. — Nie lubię mówienia, co zmarły by zrobił, co on by chciał od nas, żyjących, więc tego nie będę robić. Ale myślę, że tak bliska relacja z Mallorym nie jest czymś nieodpowiednim. Nieważne jak bardzo boisz się do niego przywiązać, niektórych rzeczy nie da się uniknąć, a może wyjdzie to na dobre. Wam obu.

Dopiero po powiedzeniu tego, wstał powoli, niechcący kopiąc gdzieś pod ścianę puszkę po zupie Campbells – na rany Aradii, kto tutaj zjadał takie rzeczy? – w trakcie drogi, a następnie usiadł bliżej Byala. Nie chciał, by ten się denerwował bardziej niż jeszcze przed chwilą, dlatego nie zamierzał drążyć głębiej. Kiedyś do tej rozmowy wrócą, był tego pewien, ale widział, że przyjaciel potrzebował do tego znacznie więcej czasu, by emocje ostały, a szok dalej świeży w jego pamięci nie przysłaniał mu całkowicie obrazu i zawężał perspektywę. A Roche będzie bardziej przygotowany do jego powrotu. Ale teraz było to już mniej istotne.

Mallory zasługuje na prawdziwego mentora — dodał jeszcze. Stary Cavanagh się do tego nie nadawał, a nawet ich ogranicozne kontakty podpowiadały mu to, że Mallory zasługiwał na lepszego ojca. Tego słowa rozważnie w tym kontekście nie użył. Mentor brzmi neutralnie, mentor też dba o swoich uczniów. — Nie ma co. Powinniśmy się zbierać, bo zastanie nas wieczór. Moriarty mówił mi, jakie zwierzęta potrafią się tutaj kręcić. Lepiej, żebyśmy żadnych nie spotkali.
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Byal Faradyne
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t507-byal-faradyne#2283
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t583-byal-faradyne#3158
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t584-poczta-byala-faradyne-a#3160
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f126-apollo-avenue-11
Przez wzgląd na lekceważące podejście siewcy do możliwych problemów ze zdrowiem, a być może postawą, którą przyjmował i prezentował wobec osób, które mogły się zmartwić, uzyskiwał coś, czego właściwie nie chciał widzieć. W przypadku Byala Faradyne’a, jak i Aureliusa Hudsona przynosiło to wręcz odwrotny efekt od zamierzonego. Profesor historii magicznej obierał strategię przypominania Roche o zaleceniach i tym, że należy się ich trzymać, jednak i bez tego bacznie obserwował najlepszego przyjaciela, na tyle na ile mógł, oczywiście, po przefiltrowaniu przez dorosłe życie, zaangażowanie w swój rozwój osobisty, jak i zawodowy. Rozszczepieniec czuł się wręcz w obowiązku, aby nie przymykać na to oka.
Aż do tego jednego momentu zaklętego w porzuconej i zaśmieconej odpadami leśniczówce — historyk nigdy nie zająknął się ani słowem, jakoby był świadkiem wykrwawienia się Raleigha. Objawy ostrej reakcji na stres (ASD) łatwo przypisanoby do straty jedynego, do tego szesnastoletniego dziecka i rozkładającej się parasolem nad rodzicami żałobą. O jego odmienności wiedziało bardzo wąskie grono osób. Byal Faradyne cieszył się, że organizację ceremonii pogrzebowej mógł powierzyć zaufanej Penelope Bloodworth, gdyż sam nie miał zupełnie do tego głowy. Nie pamiętał nawet momentu powrotu do ciała, a jeśli cokolwiek próbował wyodrębnić, to były to ledwie rozmazane migawki. Teraz wyrzucił tą informacją przed Roche Faustem, czyniąc go powiernikiem kolejnego, lecz o wiele cięższego sekretu.
Przed śmiercią Raleigha stosunek profesora historii magicznej wobec przedstawicieli syren był neutralny, żeby nie powiedzieć, że miał leciutkie znamiona sympatii. Po tym konkretnym, krwawym i bezlitosnym incydencie na nastolatku, mającym całe życie przed sobą, obróciło się w zupełnie przeciwną stronę. Jego niechęć nawarstwiała się stopniowo, osiągając nawet poziom dehumanizacji. Tragiczny wypadek nie pozostawiał żadnych złudzeń dla magicznej części społeczności Saint Fall, jednak niemagiczni doszukiwali się w tym taniej sensacji, a wśród nastolatków zyskało to status straszaka opowiadanego przy płomieniach ogniska, żeby przyprawić słuchających o gęsią skórkę i jednocześnie ich przestrzec. Każda legenda miejska miała przecież ziarnko prawdy.
Nieważne jak bardzo boisz się do niego przywiązać, niektórych rzeczy nie da się uniknąć, a może wyjdzie to na dobre. Wam obu — Byal Faradyne wciągnął glęboko powietrze do płuc, przytrzymawszy je dłuższą chwilę, zanim go nie wypuścił. W końcu Roche Faust strzelił w dziesiątkę i zarazem czuły punkt historyka. Od śmierci Raleigha obawiał się zakotwiczenia emocjonalnego niezależnie od jego charakteru — pustki, żałoby i jednostajnego smutku wypełniającej każdy skrawek jego rzeczywistości, nie przenikając jedynie do tego dydaktycznego. W omawianiu zdarzeń historycznych nie było miejsca na tu i teraz, a także osobiste tragedie – w tym miejscu w umyśle Faradyne’a pojawiała się niewidzialna ściana. Tym lepiej, gdyż praca stanowiła dla niego jedyną drogę ucieczki od gorzkawej rzeczywistości.
Nie powinienem był tego chyba mówić — zaczął grobowym tonem Faradyne, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. — Tego o Raleighu. Czasem lepiej nie wiedzieć. — Nie żałował podjęcia duszącego go od środka tematu związanego z jego samo zawiązującą się relacją między nim a Mallorym. Znacznie dalej było jej do charakteru mentorskiego, o wiele bliżej jej było początkowo do  sympatii, później koleżeństwa, a zaowocowała tym, co najbardziej Byala przerażało: możliwością kolejnej nieprzewidzianej straty. Profesor historii magicznej długo nie brał pod lupę tego, jak naprawdę spostrzega młodego Cavanagha, który był częstym gościem na Apollo Avenue 11 i posiadał własny zestaw kluczy. Musiał to sobie jeszcze poukładać w głowie i naprawdę się nad tym pochylić. — Tak, pora się zbierać. Nie możemy zlekceważyć ostrzeżeń, Morty’ego. — Historyk niezwłocznie podniósł się z miejsca, poprawiając przy okazji swój płaszcz i zachęcając do ruszenia się z miejsca dwa towarzyszące im w tej wyprawie dalmatyńczyki. Tak naprawdę Byal Faradyne miał ochotę znaleźć się już w odziedziczonym domu, ponieważ czuł się zmęczony samym procesowaniem tych emocji, które się do tej pory w nim wykotłowały.
Byal Faradyne
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Sensacja w postaci nastolatka zagryzionego przez morskiego drapieżnika jeszcze długo omawiana była niemagiczne dzieciaki, jednak w salach Szkółki Kościelnej panowała nieprzyjemna cisza przez długie tygodnie. Zwłaszcza wśród uczniów przedostatniej klasy, zwieńczone nierzadko wymownymi spojrzeniami w miejscu, gdzie młody Faradyne siadał zazwyczaj. Nikogo to nie bawiło, bo w społeczności magicznej wiadomo było, kto spowodował ten atak; to zawsze budziło pewien, jak na to wyglądało, uzasadniony lęk. Podbity na domiar tego wspólną żałobą za szkolnym kolegą.

Roche również bał się przywiązania, jednak tego mającego inny wymiar. Byal mógł to wiązać wyłącznie z morderstwem Sissy, ale pod tym wszystkim krył się inny strach – nawiązania relacji, która znowu uciekać musiałaby od jakiegokolwiek światła, by móc być kontynuowana. Nie zamierzał jednocześnie niszczyć życia żadnej młodej panience z Kręgu małżeństwem z sześćdziesięcioletnim mężczyzną; zresztą, która rodzina poszłaby na coś podobnego? Być może za tę samą cenę, za którą przehandlował go niegdyś ojciec, by Overtone’owie zgodzili się na jego ślub z Cecilią, ale czy teraz miałoby to sens? Każda inna relacja, czy to z kobietą nie będącą częścią kręgowej śmietanki, czy co gorsza z mężczyzną, skazana była na ogólną kontrowersję.

A na to nie mógł sobie pozwolić. Dlatego żył niemalże w celibacie, by nie mieć wyrzutów sumienia i nie obciążać kolejnej osoby tajemnicą, jaką mało kto potrzebował w swoim życiu. Nie po tym, jak skazał na coś podobnego Théophile’a i nie interesowały go romanse innych mężczyzn Kręgu, którzy korzystali ochoczo ze swojej pozycji. Nie był już trzydziestolatkiem.

Nerwowe chwile zdołały odnaleźć ujście, a Roche odczuł ulgę. Było to jedynie rozwiązanie porównywane do zaklejenia plastrem średniej głębokości rozcięcia – krew być moze nie była dłużej widoczna, ale nie oznaczało to, że opatrunek nie przesiąknie nią wkrótce. Nim to nastąpiło, zdobył się na pokrzepiający uśmiech.

To nic, Byal. Powiedziałeś to, co uznałeś za konieczne i teraz rozumiem lepiej — stwierdził. Podniósł się z miejsca i podążył do wyjścia z leśniczówki, uchylając najpierw drzwi dwóm nadpobudliwym psiakom, pozwalając im wypaść w kierunku lasu. Miały jeszcze ostatnie chwile nim Roche zapakuje całą tą wesołą gromadę do swojego auta i odjadą w stronę Broken Alley. — Swoją drogą muszę wkrótce ich odwiedzić w New Collection, ale jak myślę o spotkaniach z tymi wszystkimi ciotkami, które czatują na mnie w salonie wspólnym, to przyznaję, ociągam się bardziej niż powinienem.

W drodze powrotnej pozwolił sobie na resztę historii o przekazanych mu książkach z biblioteczki Anniki razem z kilkoma pozycjami naukowymi, rozwijając to w refleksję nad przyszłymi badaniami, do jakich zamierzał wkrótce wrócić.

wszyscy z tematu
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji