Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Dom Ślepego Toma
Popadający w kompletną ruinę dom znajdujący się niemal w centrum Sonk Road dostał miano "Domu Ślepego Toma". Przez lata w rozpadającym się przybytku mieszkał miejscowy wariat — Ślepy Tom — który godzinami potrafił nawoływać Boga, przeklinając go za brak wzroku. Nie jest do końca wiadome, co stało się z gospodarzem, ale któregoś dnia — bliskie 5 lat temu — zupełnie zniknął on z okolicy, a od tamtej pory jego mieszkanie zapadło się jeszcze bardziej. Obecnie czasem ze środka da się słyszeć dziwne krzyki, ale okoliczni mieszkańcy wspólnie twierdzą, że należą one do bezdomnych koczujących na piętrze.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Jeremy Jones
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t704-jeremy-jones
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1189-jeremy-jones#11506
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t704-jeremy-jones#4346
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1188-poczta-jeremy-ego-jonesa#11505
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t704-jeremy-jones
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1189-jeremy-jones#11506
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t704-jeremy-jones#4346
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1188-poczta-jeremy-ego-jonesa#11505
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
zostawiam w rękach mojego mrocznego rycerza, władcy pałeczek

Za dużo się z nim zadajesz, Tygrysku. Ma na ciebie stanowczo negatywny wpływ – Cola nie reagowała pozytywnie na Holdena. Odkąd go poznała, nie potrafiła nie odczuwać nieprzyjemnych odczuć, w jego względzie.
To mój najlepszy przyjaciel, kotku – kwitował za każdym razem Jeremy, nie dostrzegając żadnego problemu. – Może sprawia nieraz nieprzyjazne wrażenie, ale to nie jego wina. Te nieświadomie strzelane pochmurne miny to geny. Tak na marginesie, jest w nich mistrzem.
Nie lubi mnie!
Po każdej, tego typu rozmowie, mającej miejsce zaraz po udzieleniu narzeczonej informacji, gdzie się wybierał i z kim się spotykał, pertraktacje ciągnęły się w nieskończoność. W sumie, w prawie każdym przypadku chodziło o Holdena. Jones nie umiał pojąć problemu Coli, podchodząc do tego jak co dzień. Na kompletnym wyjebaniu. On, Holden i Sherry byli piekielną trójcą, trzymającą się od zawsze razem. Byli dla niego diabelsko ważni.
Sprzedałby dla nich własną duszę.
Trudne, emocjonalne epizody pomijał. Życie było za krótkie, żeby ciągle do tego wracać.
Dlatego też, po urobieniu Coli i obiecaniu, że nie wpakuje się w żadne kłopoty, opuścił dom, zostawiając w nim dwie ważne dla siebie kobiety. Liczył, że chociaż one się dogadają. Nie chciał po powrocie zastać zwłok. Miesiąc wystarczająco ciężko się zapowiadał, a on przyjechał do rodzinnego miasta, żeby dla odmiany odpocząć. Wyzwaniem było tkwić w tym samym, gwiazdorskim otoczeniu, bez wytchnienia i możliwości swobodnego odlania się w najbliższych krzakach. Zaraz byłby błysk flesza, uwidaczniający nie ten sprzęt, co potrzeba.
Dzisiaj to on narzucił Holdenowi i sobie nowe zasady gry. Bez motoru i bez auta. Transportem miały być rowery, dokładnie te same, na których jeździli, będąc podrostkami, ledwo oderwanymi od matczynych spódnic.
Długie, kręcone włosy, związane, ukrył pod czapką. Na szyi zawiesił sobie bandanę. Koszulka była porządnie zmaltretowana. Kiedyś musiał być na niej dinozaur, ale obecnie przedstawiała bezkształtną masę, z wyraźnie zarysowanymi zębiskami. Dżinsowe spodnie miał przetarte na wysokości kolan. Wiele przygód w nich doświadczył w liceum. Nie tylko sentyment sprawił, że je zatrzymał. Były prezentem od Sherry na piętnaste urodziny. Albo i na późniejsze, ale kompletnie nie miał głowy do dat.
Pedałowanie do samego Sonk Road piekielnie go zmęczyło. Kondycję miał średnią, głównie się wyginał i wirował na scenie. Musiał robić sporadycznie przerwy i jeszcze po drodze się zgubił.
Takie miał szczęście.
Po zagadaniu do miło wyglądającej staruszki, udało mu się trafić na właściwą ulicę. Dokładnie na ulicę, znajdującą się naprzeciwko sławnego Domu Ślepego Toma.
Holden już tam był. Stał przodem do popadającego w ruinę budynku, sięgając machinalnie do swojej kieszeni. Nietrudno było zgadnąć, że to był on. Tych pleców nie pomyliłby Jones z żadnymi innymi.
Kawałek przed umówionym miejscem zbiórki, zsiadł z roweru i na moment zostawił go przy zardzewiałej latarni, pamiętającej lepsze lata. Tak jak i całe centrum Sonk Road. Uważnie, na palcach, rozpoczął proces skradania się, pilnując swoje oddechy i wydawane dźwięki.
Wreszcie, kiedy podszedł już wystarczająco blisko, zasłonił mu oczy i w tym samym momencie palnął zachrypniętym głosem:
Czy to twoje oczy ofiarował mi bóg?! WRESZCIE. Daj mi JE. Natychmiast.
Będąc dzieckiem bał się Ślepego Toma. Ojciec lubował się w strasznych opowieściach z nim w roli głównej, które następnie sprzedawał własnemu synowi. Dopiero po zniknięciu rodzica, Jeremy mając szansę na częstsze, bezproblemowe spotkania z przyjaciółmi, przestał dłużej tkwić w bańce strachu. Ślepy Tom nie pełnił dłużej roli upiora spod łóżka, a stał się wariatem, wymachującym w ich stronę drewnianym, spękanym kosturem. Zawsze na ganku przekrzykiwał auta, obiecując, że pewnego razu dorwie ich i pożałują. Oni i bóg.
Jeremy zakładał dużo potencjalnych reakcji Holdena na swoje słowa i przyciskane dłonie do oczu. Jedna, najbardziej prawdopodobna, dotyczyła przywalenia mu z pięści. Oby tylko nie wybrał jako celu twarzy. Plastelinopodoność mogłaby podkręcić kolor śliwy do kosmicznego odcienia, dosłownie, a na takie zabawy było stanowczo za wcześnie.
Jeremy Jones
Wiek : 28
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : gitarzysta w rockowej kapeli
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
13 — IV — 1985

Ostatni papieros, ostatnia minuta, ostatnie kurwa wysłane w niebyt granatowego nieba.
Gwiazdy nad Sonk Road były jaśniejsze; cała dzielnica po zachodzie słońca pogrążała się w mroku — każda godzina z zapalonym światłem przeliczana była na centy, a każdy cent oznaczał wyrzeczenia w świetle dnia — i nawet uliczne lampy cedziły blask nerwowo, nierówno, krzywo; jak przez zaciśnięte zęby.
Dom Ślepego Toma był plamą mroku w ciemności — czarnym kartonem naklejonym na makietę granatowego tła. Przez wyszczerbione, spękane okna budynku nie przesączał się nawet zbłąkany odblask światła; ruina robiła to, co potrafiła najlepiej — udawała trupa. To samo truchło pół godziny temu rozbłysnęło w kazamacie histerycznie żółtym blaskiem — kontrolowana przez Rzeczników mapa śledziła anomalie w Hellridge; nieliczne punkciki bladoniebieskiego światła były rytuałami, które odprawiali czarownicy.
Żółty oznaczał kłopoty.
Czerwony—
Watkins — marzec ewoluował w kwiecień; wiosna w świetle dnia rozkwitała coraz odważniej — jedynie nocami chłód znad oceanu zakradał się między budynki i wyrywał z ust siwe smużki. — Wiesz, która to prawa?
Dom Ślepego Toma osądzał ukrytych w cieniu gwardzistów; drastyczniejszy wyrok wydawała tylko uniesiona brew Williamsona.
— Wie—
Zła odpowiedź.
To czego, do kurwy nędzy, stoisz po lewej?
Młody, blady, drżący u nasady kręgosłupa — Watkins mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia dwa lata; raz zabrali go do baru i nie został obsłużony — tak bywa, kiedy w miejscu zarostu nosisz skórę po kiwi, a zamiast dowodu osobistego w portfelu — kartę biblioteczną. W takich momentach Williamson prawie tęsknił za młodym—Młodym; Jenkins przynajmniej odróżniał kierunki.
— Przepr—
Ustaw się. Wchodzę pierwszy, będziesz osłaniać.
Ta perspektywa rozbudziła prostą myśl — spostrzeżenie utkane ze zwykłego zderzenia faktów z rzeczywistością; Watkins go osłania, więc—
Prawdopodobnie dziś zginę.
Ciężar pentakla na szyi nie może niczego obiecać; Williamson też nie zamierza.
Nigdy nie wątpił w skuteczność drastycznych środków; nigdy nie wątpił, że te same środki bywają szczególnie ryzykowne. Postrzał, poparzenie, oderwanie losowej kończyny — swojej, cudzej, iluzorycznej — w służbie Gwardii były prawdopodobnym punktem wycieczek w teren. Każdy krok w głąb domu — drzwi poddały się bez oporu; wnętrze milczało zaciekle, a ciemność nie rozpierzchła się nawet po dwukrotnie wyszeptanym ividere — był sztuką wyboru.
Magia czy siła mięśni? Strzelić w kolano czy ramię?
Cichy oddech Watkinsa po prawej to żadna gwarancja powodzenia; po dwóch miesiącach w Gwardii każdy powinien — słowo—klucz — potrafić porozumiewać się bez słów. Kiedy dookoła zalega zgęstniała melasa ciszy, głos zabiera niewerbalny kod z gestów, kompilacja machnięć oraz sekwencji całkowitego bezruchu; unosząc dłoń i rysując w powietrzu krótkie, stanowcze półkole, Williamson wydał rozkaz — nie prośbę, nie sugestię, nie zachętę obtoczoną w entuzjastyczne młody, będzie dobrze — by Watkins zrobił pożytek z kondycji i ruszył naokoło salonu.
Korytarz był tylko jeden — droga prowadziła prosto; w głąb ich małego, osobistego piekła.
Przez pierwsze kilka metrów cisza monotonnie szumiała w uszach; wnętrze ruiny tworzyło pobojowisko strzaskanych mebli, zerwanych tapet, rozbitych butelek. Nic, co w środku, nie było nawet namiastką rzeczywistości; poza murami domu Ślepego Toma rozgrywał się prawdziwy świat. Tutaj—
Podobno na początku było słowo.
Gówno prawda; na początku było światło.
Czerwona — znajoma; za mocno, zbyt dobrze — wiązka błysku wyskoczyła zza framugi po lewej; świst powietrza przypominał dziurawy gwizdek. Wszystko trwało sekundę — zaklęcie, pudło, w bok, Williamson, do ściany, aż ramię zderza się z murem — chociaż równie dobrze mogło wieczność.
Pieskie dni dobiegły końca, dziwnie obojętna myśl w momencie, w którym powietrze przeszył świst drugiego zaklęcia; tym razem odblask był zielony i odłupał kawałek muru na wprost pozbawionego drzwi pokoju.
Niedobrze.
Większość magicznych w tym momencie padłaby ofiarą najbardziej pierwotnego instynktu zakorzenionego w zaszczutym umyśle. Nie trzeba przecież wiele — wystarczył obrót o sto osiemdziesiąt stopni i bieg przed siebie. Obojętnie gdzie. Obojętnie w jakim celu.
Spieprzaj stąd, Williamson.
Głos — w głowie, ale rzeczywisty; krystalicznie czysty przy uchu przywierającym do brudnej ściany — poderwał włoski na karku.
Nowy strach; obcy strach; strach o kogoś, kto był kilkanaście ulic stąd, bezpieczny, w mieszkaniu i—
Jeszcze jedno zaklęcie — cisza po drugiej stronie i uniesiony w górę palec Watkinsa; gówniarz nie potrafił odróżniać lewej od prawej, ale znał się na iluzji — musiał rzucić quadruplator i podliczyć przeciwników. — A będą cię zeskrobywać ze ściany.
Cisza trwała kilka sekund; dostatecznie długo, żeby położyć palec na zabezpieczeniu — chłodny metal broni w dłoni był niemą obietnicą, aż—
— Spierdalajcie, nic nie zrobiłam.
Wdech; skupiona w pentaklu magia zaczęła szukać ujścia.
Jeszcze nie — za moment. Napięcie na twarzy Watkinsa domagało się ataku; Williamson pokręcił głową.
Ona była jedna, ich dwóch.
Pięć sekund — zanim właścicielka głosu po drugiej stronie ściany zastanowiła się, co dokładnie miał na myśli informując ją o drobnym wycinku czasu, przeładowywana broń szczęknęła głucho.
Cztery.
Ciche odliczanie przerwał rozbłysk magii — tym razem zaklęcie było nieudane; głośne przekleństwo wypełniło gęstniejącą ciszę.
Trzy.
Lufa pistoletu szczerzyła się drwiąco — zupełnie jakby w kawałku lśniącego metalu ktoś uwięził demona, który po długich latach niewoli w końcu wyczuł niepowtarzalną okazję do spektakularnej ucieczki.
Dwie.
Słowa brzmiały jak szczekliwe wystrzały z mechanicznie przeładowywanej broni — dłoń na kolbie pistoletu nie drgnęła nawet o milimetr, kiedy—
Jed—
Wyskakujące z pozbawionego drzwi pokoju ciało składało się głównie z oczu — były wielkie i przerażone; Williamson rozpoznał ten strach o ułamek sekundy szybciej od Watkinsa — usta dziewczyny były w połowie nieskładnego formowania zaklęcia, a Barnaby wiedział.
Błąd początkującego; impulsorepello ma zbyt wiele sylab — nieświadomie dała mu czas na odpowiedź.
Sis!
Magia przeleciała przez sitko rzeczywistości jak suche ziarnka piachu; siła odrzutu posłała ją do pokoju — tam, skąd się wyłoniła. Od tego momentu czas nie istniał; z umysłu zniknęły zbędne bodźce — postrzeganie rzeczywistości ograniczyło się do pierwotnych instynktów. Lód w żyłach mroził napięte mięśnie, a do głosu doszła tresura zawodowca, policjanta, gwardzisty, niewyrodnego syna własnego ojca — nie myśl; działaj.
Magivinculum — trzask w huku — pentakl na jej szyi odmówił współpracy. Kolejne kroki — cztery; daleko odleciała — zniwelowały odległość między ciałami; nagle miał przed sobą oczy dziewczyny, która wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat, chociaż aparycja, zupełnie jak u kurwy, bywa zwodnicza.
— Zaczekajcie, ja—
Watkins, drzwi.
Cisza za jego plecami to pusta karta; dzieciak nie wiedział, co robić — zerknięcie przez ramię odsłoniło blady karton zamiast skóry. Watkins nadal stał w progu; gdyby przeciwników było więcej, to on pełniłby rolę tapety.
Za drzwi, pilnuj wejścia.
Sztywne skinięcie zepsutego pieska z deski rozdzielczej; głowa wykonała ruch góra—dół, góra—dół, a uniesiona do pentakla dłoń zaczęła szukać otuchy w skrawku metalu. Williamson uchwycił spokój w płuca; Rzecznicy spóźnili się o kilka minut — może właśnie docierali do celu, przeklinając Czyścicieli, którzy nie poczekali na magiczną ekspertyzę.
Barnaby nie potrzebował ich gówno—ekspertyz; przydają się po fakcie, nie przed — jeszcze chwila zwłoki i dziewczyna wymknęłaby się tylnymi drzwiami.
Miałaś swoje pięć sekund — łańcuszek z pentaklem bez oporu poddał się szarpnięciu; razem z nim z uścisku dłoni próbowało wyszarpać się ciało — w efekcie palce na ramieniu zacisnęły się jeszcze mocniej. — Teraz ja dostanę swoje pięć minut.
Od początku; ślady źle zatartego pentagramu na posadce. Przewrócone świece, sztuk dwie; pozostałe trzy nadal stały w swoim miejscu.
Zaczniemy od tego — spojrzenie odkryło ostatni sekret; knot najbliższej ze świec był nadpalony. — Na kogo rzuciłaś rytuał, hm?
Coś się kończy, coś się zaczyna, coś ulega nieodwracalnej degradacji — wystarczy mglista perspektywa kazamaty, żeby strach w oczach wyparło jego ostatnie stadium; przerażenie.
Cała reszta to kwestia czasu; noc była młoda — Czyściciele mieli go w nadmiarze.

Ividere | próg 30 | 0 (magia wariacyjna) + 6 (k100) | 16 (k100) | nieudane dwukrotnie
Sis | próg 45 | 28 (magia odpychania + kieł) + 59 (k100) = 87
Magivinculum | próg 65 | 28 (magia odpychania + kieł) + 52 (k100) = 80


z tematu
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii