Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
BAR "THE PEPPER DEMON"
Bar wieczorowy dla dyplomatów z Międzystanowego Magicznego Ratusza, The Pepper Demon, jest rozpoznawalnym punktem na mapie magicznego Salem. Lokal otwarty od 17:00 do 2:00, jest idealnym miejscem na dyskretne spotkania i negocjacje magicznych dyplomatów. Wystrój nawiązuje do subtelnego mroku, gdzie zadymione szkło i ciemne drewno dominują, tworząc tajemniczy, ale komfortowy klimat. Co ciekawe, słynie z wyjątkowego drinka, 'Infernal Elixir', zawierającego rzadki składnik - sekretny składnik, nazywany płomień smoka. Obsługa składa się z doświadczonych czarowników, umiejących dostosować się do wymagań najbardziej wymagających klientów.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
8 kwietnia 1985 roku

Salem jest miastem cudów. Jest miastem magii. Jest też — albo przede wszystkim — miastem słów.
The Pepper Demon to mekka (czy za innowiercze porównanie zamykają w kazamacie? Richie, zapisz: zapytaj brata, czy wie, czym jest mekka i dlaczego uważa, że to odmiana mąki) ludzi, którzy mówią. Mówią za dużo. Mówią chaotycznie. Mówią chętnie, zwłaszcza o nemesis ubraną w zeszłoroczną kolekcję Chanel albo o tym, kto z kim wymknął się ubiegłego tygodnia tylnym wyjściem.
Jestem cierniem tego miasta i mówię razem z nimi; o tym, kto u kogo zaciąga dług, kto z kim ubija interes. Mówię o tym, co inni mówią o innych. Mówię — słowa to potęga — i wiem, że ktoś zawsze słucha. Mówię, kto jest słaby, gdzie jest słaby, kiedy stał się słaby. Mówię o tym, kto z kim, gdzie, w jakim układzie ciał. Kto kogo zdradził. Kto kogo porzucił.
Mówienie różni się od seksu zdecydowanie korzystniejszym stosunkiem energii zainwestowanej do energii uzyskanej — Marcus się ze mną zgodzi, a jeśli nie, zostanie nam harvardzka dysputa; te najlepiej prowadzić nad alkoholem, więc—
Pozwól, że będę mówić dalej.
Zamówiłem za ciebie — czy to nowa wersja dobry wieczór, przyjacielu, też zauważyłeś, że w Salem śmierdzi mocniej niż miesiąc temu? Nie do końca — zamówiłem za ciebie w naszym słowniku funkcjonowało odkąd licealne wyprawy do Palazzo zamieniły się w wyzwanie, czyj talerz będzie trudniejszy do przełknięcia. — Niespodzianka, więc musisz zdecydować, czy trafiona.
O biznesie rozmawia się zawsze; szelest zielonych z podobiznami Ojców Założycieli cieszy odkąd tylko odkryłem wartość rynkową dolara. Świat to prosty konstrukt przestarzałych idei; wszyscy wierzą w większe dobro, usprawiedliwiają grzech filozofią, a później każdą czynność — pobudka, praca, obiad, kolacja, żona, kochanka, dzieci, zakupy, pobudka, praca, obiad, kolacja, żona, bla—bla — sprowadzają do idei banknotów. Pieniądze rządzą światem; ja rządzę pieniędzmi.
Kto w tym układzie chce rządzić wszystkim?
Brak adekwatnej liczby zer na koncie jest źródłem wszelkiego zła, jest jak ostatnie stadium zaawansowanej choroby niemagicznych, jak najgorsza niemożność, jak przechadzka po rozżarzonych węglikach. Nigdy nie próbowałem wyobrazić sobie, co to znaczy nie mieć pieniędzy.
Nie da się ich nie mieć; każdy, kto twierdzi inaczej, uprawia samobiczowanie biedoty — łatwo utrzymywać status quo i czekać, aż mamona sama skapnie ze szczytu złotego pagórka.
Jakie wieści? Złych nie przyjmuję, na nieciekawe jestem głuchy, więc—
Jest dwudziesta trzecia i pieniądze przeciekają mi przez palce. Ta noc przypomina stanie w ogromnym korku — autostradę zakorkował pokojowy protest hippisów, ja siedzę za kierownicą i zastanawiam się, który bieg wrzucić, żeby rozjechać ich wszystkich.
Masz ograniczone pole do popisu, Verity.
Chcę krzyczeć, ale to nieeleganckie, w złym guście; Richard Williamson nie ma emocji.
Tylko impulsy — ten, który pcha szklankę do moich ust, to impuls pragnienia. Marcus zna mnie za dobrze, więc musiał zauważyć, że przyklejony do ust uśmiech nie jest naturalny — a który tak naprawdę był? Jestem szkieletem fałszu, fontanną obłudy i prawdziwa sztuka to zdawać sobie z tego sprawę, żeby nadal radośnie brodzić w politycznym bagnie kłamstw.
Trzyma mnie od rana. Kogoś w Ratuszu ubodła przegrana, wyciągnął świecie i sądził, że rytuałem zepsuje mi uśmiech — kąciki ust bolą; trudno pić i nie oblać się, skoro wargi to rozciągnięty pomiędzy kącikami ust grymas histerycznej radości. — Szczerze powiedziawszy, wyglądam przystojnie nawet z wymuszonym.
Poluzowany krawat oznacza jedno i tylko jedno — siadaj, Verity.
Napraw ten wieczór.

Marcusie, poniższa karta drinków to sugestie, z których możesz wybrać jedną lub zdać się na losowość kostki k3. Skarg nie przyjmuję, za to życzę smacznego!

Richie Williamson i jego drinki:
[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Richard Williamson dnia Nie Sty 07, 2024 7:25 pm, w całości zmieniany 3 razy
Richard Williamson
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Richard Williamson' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
Ciepłe powietrze buchnęło w twarz Marcusa wonią dymu tytoniowego, melanżu wody kolońskiej oraz perfum. Żadnej nuty stęchłego oddechu czy spirytusu. Byli eleganckimi ludźmi, bawili się więc równie elegancko – prawie zawsze tak, by nie zostawić po sobie żadnego śladu, oprócz mglistego wspomnienia luksusu, prestiżu i wolności w zmęczonych całodobową zmianą głowach barmanów. The Pepper Demon nie należało do miejsc, w których zostawiałoby się coś więcej niż zwitki banknotów. Godność zostawała w kieszeni, nawet wtedy, gdy portfel stawał się na powrót wyłącznie dobrze uszytym, acz pustym, dziełem galanteryjnym. Również za to płacili kelnerom.
Wszyscy tutaj byli podobnie wyprasowani oraz wypastowani. Tarcze drogich zegarków urządzały na ścianach pokaz migających świateł – na drzwiach już dawno powinni wywiesić ostrzeżenie dla epileptyków – lecz najjaśniejszym blaskiem z nich wszystkich, naturalnie, emanował szanowny pan Williamson. Może to lśniący od pomady włos, może aura gotowości do roztrwonienia majątku, a może karykaturalnie promienny uśmiech szpecący zdobiący jego twarz?
Powitań nie było. Powitania zarezerwowane były dla klientów biznesowych, dilerów samochodów i dalekiej rodziny, która nie wiedziała, jak wygląda Marcus Verity przetrącony kacem po wyjątkowo długim weekendzie zagłuszania nieproszonych gości. Powitania były dla tych, którzy ich nie słyszeli.
Mam nadzieję, że coś bardziej strawnego niż ostatnio. Wciąż czuję glony między zębami – i wciąż zastanawiał się, czy mógłby skomponować ładny pozew dla tego, kto wpadł na genialny pomysł mieszania tequili z wodorostami i solą morską. Syreni lament, nazwa zdradzała wszystko.
Usiadł, rozpiąwszy guzik marynarki i przyjrzał się grymasowi na twarzy Richiego. Miewał lepsze. Polityka szła w pakiecie z całą garderobą sztucznych uśmiechów, ale tylko najwytrawniejsi z graczy potrafili sprzedać je jako szczere. Williamson potrafił, zwykle, o ile chciał i akurat nie życzył rozmówcy smacznych ekskrementów. Ten wyglądał, jak gdyby był jedyną przeszkodą stojącą na drodze wybuchu płaczem. Był cholernie zabawny. Byłby jeszcze śmieszniejszy, gdyby nie wykwitł na twarzy tego konkretnego polityka.
Teraz przynajmniej każda wieść ucieszy cię tak samo – tylko lata wprawy w sprzedawaniu kitu klientom sprawiła, że nienaturalny optymizm zabrzmiał jako tako przekonująco. – Zawsze możemy skoczyć na partyjkę pokera, a nuż się przyda.
Nie wbijał szpilek głębiej. Coś mówiło mu, że o jedną niewinną złośliwość za dużo i drink okaże się po trzykroć bardziej ohydny od oceanicznej fantazji. Jaki byłby z niego adwokat, gdyby nie potrafił przekazywać najgorszych wieści w najdogodniejszych momentach? Odpalił papierosa, oparł się wygodnie i rozpoczął sprawozdanie.
Z dobrych wieści, Stany Zjednoczone Ameryki wciąż są krainą wolności i nieskończonych możliwości – pole do popisu miał faktycznie ograniczone. – Poza tym... Nikt nie umarł na Paradzie Wielkanocnej.
Kilka długich sekund milczenia, od których uratowało ich nadejście drinka-niespodzianki. Musujące bąbelki wzbudziły jego podejrzenia, tak samo jak i kolorowa słomka w różowo-białe paski. Uniósł wysoką szklankę do nosa. Nie śmierdziało ani glonami, ani śledziem, ani kiszoną kapustą. To już sukces.
Ach, według Pani Boswell twoje plany zakończą się spektakularnym sukcesem. – upił łyk koktajlu i zaraz poczuł na języku znajome łaskotanie whisky. Był w domu. – Moja gosposia zarzeka się, że każdy dotychczasowy horoskop się jej sprawdził.
Uśmiech Williamsona idealnie pasował do sytuacji. Za to akcent, z jakim Marcus wydukał ostatnie zdanie – już mniej. Ledwie zwilżył usta, a język już zaczął mu się plątać, zastępując nienaganną dykcję kawalkadą twardych “r” i długich “u”. Drgnęła jedna powieka. Czy zawsze musieli cierpieć solidarnie?

| dwójkę wybierz, panie!
Marcus Verity
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
Niespełna metr dziewięćdziesiąt stonowanych barw i tyle samo centymetrów dumy — Morze Czerwone klienteli nie jest świadome rozstępowania, którego dokonuje przez panem Veritym (pierwszym? Och, Marcus, tyle nas łączy) i świadome być nie musi.
Widzę to ja — widzę wiele; dziś decyduję widzieć głównie jego — i to wystarcza, żeby napięcie w ramionach uległo rozluźnieniu, ręka podparła łokieć o zagłówek, a czysty czubek buta wystukał o mahoniowe panele opus, który słyszę tylko ja; nazwałem go Marcus Zdobywca, e—moll.
Próbowałeś płukać szklaneczką The Macallan Fine and Rare? — istnieje określona liczba szkód, którym nie zaradzi butelka dojrzewającej od kilkudziesięciu dekad whisky — nie można nią, dla przykładu, odbudować sumienia. — Nic nie zalewa niechcianych doznań równie skutecznie, co whisky starsza od naszych nestorów.
Ostatnie alkoholowe wybory nie były szczytem dobrego gustu; bliżej im było do nizin upadku idei destylarni. Drink Marcusa smakował naparem z mułu i karpia; mój rzygami wskrzeczeńca.
Nie wykluczam, że naprawdę nimi był — barman nie poruszał się tamtej nocy zbyt żywo.
Tego wieczora żywa jest ochota Marcusa na pogłaskanie podeszwą leżącego. Lśniące buty na jego nogach to kunszt obuwnictwa i zwykle lubię, kiedy lądują pod nimi ludzie mówiący językami — zwłaszcza niezrozumiałymi dla sprawiedliwego Amerykanina — ale ta sympatia ulegała znacznemu przeinaczeniu, kiedy podkładałem się pod nie ja.
Czego nie robimy dla zmazania durnego uśmiechu z ust, prawda?
Verity, jestem tak blisko — palce nad brzegiem drinka demonstrują tę bliskość — nie wcisnąłbym między nie nawet słomki — odrzucenia wniosku Komitetu do Spraw Magicznej dyplomacji o dofinansowanie na podróże azjatyckie. Chcesz, żeby kolejną delegację do Tokio odbyli klasą ekonomiczną?
Ja chciałbym bardzo, ale nie o prywatne niesnaski chodzi w polityce (bzdura — zawsze chodzi o prywatne niesnaski; po prostu nadajemy im nazwy partii politycznych). Marcus lubi grillować; jego popisowe danie to oponenci wrzucani na ruszt pytań.
Dziś daniem głównym jest Richie Williamson z uśmiechem spoza standardowego katalogu — pomiędzy kącikami moich ust zamieszkała bestia, którą zatruwam wódką z wódką (z dodatkiem wódki). W pokerowym starciu, ten grymas nie byłby twarzą; raczej zbiegiem z karty Jokera.
Tylko rozbieranego i wyłącznie, kiedy kobiety przestaną liczyć biżuterię jako część garderoby — na studiach rada kampusu orzekła to jako oszustwo; nic dziwnego, z Marcusem grzaliśmy w niej wygodne stołki mówców. Dziś nasze przemowy nie traktują o dziejowej sprawiedliwości odsłaniania biustonosza w trybie jasno określonym przez zasady gry — dziś zasady ustalamy sami.
Uśmiech pod uśmiechem — szczery pod nieszczerym — na dźwięk jego słów; Ameryka wolnym krajem, Parada wolnościowo nudna.
Tak, tak, demokracja, nie ma za co. Williamson na straży prawa — ze sprawiedliwością nie ma co przesadzać; zestawienie obu słów w jednym zdaniu nigdy nie kończy się dobrze — i patosu zbrojnego mocarstwa.
To, że polityka oznacza pieniądze, nie jest żadną tajemnicą; to, że amerykańska polityka to zamiłowanie do militarnych inwestycji, tajemnicą jest połowiczną — to, z czego naprawdę zysk czerpie rodzina Williamson, to tajemnica z wystawki Znane, acz Niekomentowane. Obrazki z cywilnych punktów, gdzie użyto broni produkowanej przez to samo przedsiębiorstwo, w którym obecny kandydat na burmistrza Hellridge ma pewne udziały, źle wyglądałyby na plakatach wyborczych.
W polityce wszystko sprowadza się do optyki — moja tej nocy ostrość łapie dopiero na twarzy Marucsa.
Dzień, w którym zawierzę swoją przyszłość Cygance — wstrząśnięty i niemieszany — drink w mojej dłoni to krystaliczny mróz, splunięcie z Kamczatki; trochę powiewa radzieckim komunizmem, ale w Ameryce nie wiedzą, co znaczy dobra wódka. Będzie dniem, kiedy poproszę cię, żebyś skontaktował się z moim bratem, pożyczył od niego broń, a później dokonał egzekucji z litości.
Zrobiłbyś to, prawda, Verity?
W momencie próby jesteśmy zdolni do wszystkiego. Nigdy nie wątpiłem w ukryte talenty Marcusa; gama możliwości tego genialnego umysłu, który na debatach oksfordzkich zapewniał mi rozrywki wprost proporcjonalnej do bólu w oczach jego oponentów, z każdym rokiem poszerzała się o kolejne klejnoty wiedzy. Rozczarował mnie tylko — aż — raz; próbując stłumić to, co zaoferowała mu magiczna odmienność.
Tej nocy nie tłumi słów i akcentów — wylatujące spomiędzy jego ust słowa przypominają świst strzał posyłanych w tarcze angielskich rycerzy. Ktoś w tle krzyczy wolność! i dopiero po chwili okazuje się, że to delegat z zabitego dechami stanu — Luizjany albo innego New Jersey — który na ekranie telewizora ogląda mecz pomiędzy białymi, obcisłymi galotami i niebieskimi, obcisłymi galotami; jak inaczej podsumować futbol?
Jednak piłeś szkocką — w lewo, w prawo, w lewo; ruchy nadgarstka wprawiają kostki lodu w moim drinku w symfonię cichych stuknięć — i to niejedną, sądząc po akcencie.
Próbuję przypomnieć sobie chociaż jednego, szkockiego kompozytora. John Field?
Nie, był chyba Irlandczykiem; pamiętam nazwisko wyłącznie dlatego, że kojarzy się z ziemniakami — zupełnie jak jego pochodzenie.
Waleczne Serce, co jeszcze chcesz mi zdradzić?
Marcus wie coś, o czym nie wiem ja i oboje wiemy, że bardzo nie lubię nie wiedzieć — zwłaszcza z uśmiechem przybitym do ust rdzewiejącymi gwoździami.

siła woli na huzzah: 51 (k100) + 13 = 64, następnym razem!
Richard Williamson
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
The Macallan Fine and Rare, sprawdzone rozwiązanie niemal każdego problemu – w dawkach zależnych od skali katastrofy, łyk, dwa, pięćdziesiąt, wystarczało, by nawet najpaskudniejsze zrządzenie losu wydawało się kolejnym małym, szczęśliwym wypadkiem, lub zaledwie okazją do samodoskonalenia.
Nawet on nie poradził sobie z przypadłością Marcusa.
Obawiam się, że nawet płukanie krwią nestorów niewiele by dało – jeżeli nawet Macallan zawodził, któż mógłby pomóc? Jedynie Lucyfer we własnej osobie, lub pan Williamson.
Doświadczenie życiowe kazało mu pokładać wiarę w tego drugiego. Nie pilnował wyniku, stracił rachubę gdzieś przy sześćdziesiątym dziewiątym punkcie dla Richiego, a okrągłe zero przy imieniu ich Czarnego Pana Zbawiciela wystarczyłoby, by w Sądzie Kościelnym, miast w wygodnym fotelu pełnomocnika, zasiadł nad rozżarzonym rusztem przeznaczonym dla oskarżonych. Z tym problemem Macallan również mógłby sobie nie poradzić.
W ten oto sposób, Williamson, Ufam Tobie stało się wyznaniem wiary wypowiadanym jedynie w myślach, w świątyniach takich, jak The Pepper Demon, Palazzo czy pokój Garlanda w harvardzkim akademiku, niezawodnie whisky i fetą płynący.
Z Merrickiem nie widział się już szmat czasu. Dlaczego kolega wymienił garnitury Laurena na przepoconą, sędziowską togę, wciąż nie potrafił pojąć.
Ale jego zadaniem nie było rozważanie upadku moralnego kolegi ze studiów. Innego miał przed sobą kolegę, ze studiów, licealnej ławki, korytarzy w podstawówce, a pewnie i tej samej szkoły rodzenia, którego upadkowi – niekoniecznie moralnemu, o ten martwić się nie musiał – należało zapobiec. Dzisiaj oznaczało to starcie pięknego uśmiechu z jego buźki oraz owinięcie złych nowin w pięć warstw egipskiej bawełny.
Mogłoby im to wyjść na zdrowie. Ekspozycja na bakterie i wirusy pospólstwa pomogłaby im się uodpornić – wygoda szanownych dyplomatów obchodziła w podobnym stopniu, co nudna kariera Garlanda. Choć, należało przyznać, wizja elegancików gniotących swe wykrochmalone koszule na środkowym fotelu, pomiędzy jedną Doe i drugim Smithem, bawiła. Nic nie bawiło tak, jak cudze nieszczęście, obserwowane z najlepszego stolika w najlepszym barze serwującym najlepsze drinki. – Ale rozumiem, że łaska twa nie zna granic. Odszkodowanie za straty moralne nadwerężyłoby skromny budżet Komitetu.
Budżet Komitetu, jak i Richard Williamson, wcale do skromnych nie należał, lecz każdy pieniądz wydany z przyzwoitości był pieniądzem zmarnowanym. Podobnie było z pokerem, nawet z tym rozbieranym, ale tym stanowiskiem nie podzieliłby się ani z Richiem, ani z Lucyferem.
Z żalem musimy więc odpuścić, tej uchwały jeszcze nie udało się przepchnąć – udanie rozczarowania przyszło mu z łatwością zawdzięczaną latom praktyki. Szczęścia w przepastnych dekoltach koleżanek nigdy jeszcze nie znalazł, ale entuzjazmu, z jakim do poszukiwań podchodził, uczył się od najlepszych. Być może wciąż łudził się, że za którymś razem białe kłamstwo stanie się prawdą, jak to bywało na sali rozpraw, a on pod sukienką dopatrzy się czegoś innego, niż obojętność i bolesna świadomość kolejnego defektu, jakiego naprawić nie zdołał.
Truskawkowa wariacja weszła tym gładziej – szkocka w szklance mogła być Macallanem, uzdrawiającą miksturą i odpowiedzią na każdą wątpliwość. Pomogła, na swój sposób, ściągając go z powrotem na ziemię usłaną zagwozdkami prawnymi, złymi nowinami i dolarami, jakie rozsypywał wokół siebie Richard. Kto wie, może w tajemnej mowie pasterzy nawet najpodlejsze wieści łagodniały?
Jako twój pełnomocnik i najserdeczniejszy druh, czuję się zobowiązany, aby podzielić się z tobą nieco… niesprzyjającą informacją – zaciągnął się papierosem, dla kurażu. Chociaż obserwował uważnie twarz Williamsona, teraz była ona nieco trudniejsza w rozczytaniu. Wszystko przez śmieszka, który postanowił dziś rozpromienić jego twarz. Musiał zdać się na mikrodrgnięcia brwi i niespodziewane przerwy w wystukiwanym rytmie. – Okazuje się, że pewna mała firma w Nowym Jorku kilka dni temu złożyła aplikację patentową dla ich rewolucyjnego programu do DTP. Gratulacje dla nich, mógłbyś rzec, gdyby nie fakt, że tym samym programem do DTP machał ci przed nosem Brainard. Brainard albo wpakuje się w gówno i wyda ładną sumkę na obrońcę w przegranym procesie o naruszenie patentu, albo zamknie biznes, zanim go jeszcze otworzył. A biorąc pod uwagę to, że cwaniak był na jednym roku z założycielem owej małej, nowojorskiej firemki… Cóż. Jeżeli jeszcze nie podzieliłeś się z nim swą łaską i hojnością, moją oficjalną poradą byłoby zwinięcie żagli i nieodbieranie od niego telefonów.
Nie poszło najgorzej. Wieści o byciu wydymanym przez gówniarza bez dyplomu i instynktu samozachowawczego nigdy nie smakowały dobrze. Miał nadzieję, że cokolwiek sączył właśnie Williamson, ma choćby połowę cudownych właściwości szkockiej.
Marcus Verity
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
Płukanie krwią nestorów i nagle nawet wódka z wódką w dłoni to drink za słaby o dwie kolejne wódki.
Nie zrozumcie mnie źle — kocham naszych nestorów i nestorki. Kocham ludzi, którzy przeżyli dwie wojny światowe, proch wystrzałów wąchając co najwyżej na polowaniach w Cripple Rock. Kocham ich za to, że od pięciu, sześciu, siedmiu dekad funkcjonują w schizofreniach, w rozdwojeniach, w skostniałych przekonaniach i na tradycyjnych rusztowaniach. Ogień pod ich pomarszczonymi ciałami to żar podżeganych od wieków konfliktów; bez rozgrzebywania dawnych ran od dawna czuliby się martwi w środku.
Kocham naszych nestorów i wiem, że Marcus podziela tę miłość; jesteśmy ludźmi, którzy dla własnej wygody podlewają ich delirium. Jesteśmy bohaterami z ich snów — młodzi, ambitni, magiczni, żądni sukcesów i trupów, którymi możemy wybrukować drogę do celu. Nasi nestorzy mają swoje sny o wielkości i zwycięstwie; a my?
My obsługujemy te sny — jesteśmy producentami wykonawczymi z wizją, która różni się od zaśniedziałych obrazów przeszłości i — w przeciwieństwie do naszych nestorów oraz nestorek; kochamy ich, pamiętacie? — posiadamy aktywa, które stracił każdy i każda z nich.
Czas.
Williamson Ufam Tobie oraz Verity Panie Nasz — królujcie nam w ten niepewny czas.
Wirusy i bakterie pospólstwa łapią od kochanek — kochanki łapią na wędkę z plików banknotów i haczyk ze złotych kolczyków. Polityka była, jest i będzie sadzawką rozpusty; im wyżej w łańcuchu pokarmowym lokalnego narybku się znajdujesz, tym głębiej musisz się zanurzyć. — A odszkodowanie trzeba najpierw wygrać. Tu pojawiasz się ty — cały na biało, chociaż nie pamiętam, kiedy Verity po raz ostatni objawił się w nieskazitelnej czystości; prawdopodobnie w moim śnie, dobre pół roku temu. Zstąpił z nieba — co za herezja — i wyrzekł: Richie, MDMA czy meskalina? Prawdopodobnie odparłem oba; od liceum brzydzi mnie idea konieczności snu. Sen to czas, czas to pieniądz, pieniądz to esencja; cztery godziny na dobę zaczęły wystarczać dwa lata temu — przed urodzinami zamierzam zniżyć przymus do trzech.
Verity w kilku zdaniach sprawia, że najbliższe doby ograniczą sen do pięciu godzin w sumie. Uchwały na temat rozbieranego pokera i wyjątków od konieczności odchodzą do lamusa; wierzę w rozczarowanie Marcusa, bo dokładnie tego potrzebuje Verity — wiary. Wierzę w jego credo, w wyznanie wiary, w grzechów odpuszczenie i ciała niezmartwychwstanie; jest moim przyjacielem, pobudzającą do działania nemesis i partnerem w zbrodni. Istnieje ograniczona pula paskudztw, których nigdy bym mu nie wybaczył — żadna z nich nie wiąże się z nieposłuszeństwem serca.
Żadnej nie próbowałbym przepić radziecką wódką z wódką; ten rodzaj drinka nadaje się tylko do zatruwania niesprzyjających informacji.
Wspaniały wstęp, Verity — powiernik i najserdeczniejszy druh obraca słowa na koniuszku języka, a ja zastanawiam się, czy smakują szkocką. Zawsze zachwycał mnie kunszt Marcusa; potrafił podsuwać emocjonalne bomby pod wóz łajna i z bezpiecznej odległości czekać na wybuch. — Cała reszta to tendencja spadkowa.
Uśmiech — nie mój, nie do końca; ten rytualny i przyczepiony do ust na inkantację — ściśle przylega mi do twarzy. Nic po mnie nie widać — ulepiono mnie ze słów, więc słowem się stałem i zamieszkałem tu; między grzesznikami.
Pozwól, że podsumuję — Richie Williamson nie czeka na pozwolenie; Richie Williamon potrzebuje sekundy, żeby wlać w siebie zawartość drinka i podjąć — nieudaną — próbę rozcięcia nitek rytuału, które wciąż rozciągały usta w uśmiechu.
James Armory Brainard, lat czterdzieści pięć. Żonaty, ojciec dla dwójki uroczych, choć nie jego dzieci — biedny nie ma pojęcia; proces niszczenia mu życia zacznę od tego — w rozrywaniu rodzin na strzępy zawsze tkwi coś poetyckiego. — Pewnego dnia otworzył oczy i uznał: to cudowny poranek na umówienie spotkania z Richardem Williamsonem. Richie Williamson ma łeb na karku, portfel wypchany dolarami i fascynującą umiejętność pomnażania własnego majątku. Richie Williamson wie co nieco o DTP przez powiązania z prasą i nie boi się inwestować w przyszłość, której nurt wyznaczył Interleaf. Richie Williamson na pewno będzie zainteresowany inwestycją w nowe, ulepszone oprogramowanie mogące skutecznie ubiegać się o alternatywę dla głównego gracza na rynku.
Właśnie dlatego współpraca z Marcusem nawet w momencie kryzysu nie przypomina pola minowego — Verity nigdy nie ogłasza tonięcia na pokładzie Titanica; trzyma w rękawie wolną szalupę ratunkową i pokazuje drogę ewakuacji.
James Armory Brainard miał rację. Nie boję się inwestować w przyszłość.
Pan Brainard, na własne nieszczęście, nie był świadomy drobnego szczegółu; Richie Williamson patrzy w przyszłość.
I słyszy przeszłość.
Dlatego, zanim podpisałem umowę przedwstępną, pozwoliłem sobie co nieco podsłuchać. Wiesz, czego tak naprawdę powinien obawiać się James Armory Brainard?
Nie oskarżenia o naruszenie patentu i plagiat. Jedna serwetka ze wstępnym kodem może rozciągnąć proces na lata, a on w tym czasie będzie zarabiać. Verity o tym wie — ja wiem, że on wie, że wiem.
Wiek jego ostatniej kochanki znajdziesz na etykiecie Vega Sicilia Reserva.
W tym momencie uśmiecham się nie dlatego, że muszę; uśmiecham się, bo mogę.

siła woli na huzzah: 81 (k100) + 13 = 94, jaką ja mam na to psychę
Richard Williamson
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1331-marcus-verity
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1337-marcus-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1336-poczta-marcusa-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f214-willowside-16
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1335-rachunek-bankowy-marcus-verity
Każdy szanujący się adwokat musiał prędzej czy później zdać egzamin z posłannictwa – uczono ich tam, jak pakować gówno w błyszczący papier prezentowy, serwować na tacy jeszcze ciepłe i oznajmiać, to nie gówno, to guano, drogocenny nawóz, wspaniały pod ziarna pańskiego sukcesu, albo wie pan, ile kosztuje kopi luwak, prosto z takich ekskrementów? tylko oko zwycięzcy doceni jego potencjał. Sprzedawali łajno na co dzień, a choć wprawione dłonie Veritych zwykle naprawdę wygrzebywały zeń kiełki świetlanej przyszłości, czasem trafiała się zepsuta partia. Trafiła się ostatnio, w maleńkim gabinecie uniwersytetu, a Marcusowi brew nie drgnęła, gdy sprzedawali ją z Benem. Ze swoimi klientami łączył się w bólu tylko na papierze, tym samym, który owi klienci zapełniali kolejnymi zerami, przeprowadzając szybką wycenę własnego cierpienia.
Różnica między Richardem Williamsonem a resztą klientów, poza jego charyzmą, nienagannym gustem, intelektem oraz całą resztą przymiotów, jakie należało mu oddać, leżała również w tym, że łączenie się z nim w bólu było czymś więcej, niż sloganem deklamowanym znad książeczki czekowej. Ktoś naiwny mógłby to nazwać empatią, ktoś bystry wyrafinowaną formą egoizmu. Dobrze, że obaj byli bystrzy. Obaj nie lubili się też dzielić, a już na pewno nie prezentami, których zapach przywodził na myśl derby, które ich nestorzy tak uwielbiali oglądać. Łajno szybkiego konia śmierdziało tak samo, jak to kulawej klaczy.
Moja wina. Przyzwyczaiłem cię do zbyt wysokich standardów – konstruktywną krytykę przyjął z pokorą. Największym rywalem Verity’ego od zawsze było jego lustrzane odbicie. Jeszcze trochę i będzie musiał poodwracać lustra w rezydencji.
Gdy pan Williamson zabierał się za kalkulacje, tylko głupiec wpadłby na pomysł, by mu przerywać. Każde równanie sumowało się tak, jak sobie tego życzył. Gdyby nie polityczne powołanie, byłby z Richiego wspaniały księgowy.
Papieros w jego dłoni palił się szybciej, niż Marcus by sobie tego życzył. Być może tak jak i on spieszył się do meritum sprawy. Niewybredna mieszanka tytoniu, truskawek i szkockiej na języku wciąż smakowała lepiej od dzisiejszych rewelacji, choć po ostrożności, z jaką Williamson dobierał słowa i ekspresywnej manierze, wnioskował, że największą bombą wcale nie były jego niesprzyjające informacje. Nie mylił się.
Bomba spadła, prawdziwy Little Boy kompromitacji, filtr sparzył mu wargi, a uniesione brwi zmarszczyły czoło. Z namaszczeniem zgasił peta o wypolerowane dno złotej popielnicy. Nie był idiotą, żadne jesteś pewien? nie zatruło przyjemnej atmosfery wieczoru.
A wkrótce i w Heraldzie? – tylko głupiec mógłby oskarżyć któregokolwiek Verity’ego o wiarę w arbitralny kodeks sprawiedliwości. Dzięki Aradii, w ich rodzinie nie panowała choroba współczucia. Obrzydzenie, jakie poczuł Marcus, było wyłącznie kwestią dobrego gustu. Przemył język resztą musującego drinka i skrzywił się, gdy bąbelki szampana poczuł aż w zatokach. – Trzymasz jakąś butelkę na specjalne okazje?
Wreszcie spuścił wzrok ze szczerzącej się – tym razem szczerze, złośliwy błysk w oku i cieniutkie zmarszczki wokół oczu robiły robotę – twarzy polityka, żeby przywołać gestem kelnera. Stary, dobry Old Fashioned, dwa razy. Glenlivet na jego wargach nigdy nie brzmiało bardziej szkocko.
Marcus Verity
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
Nic osobistego, kłamstwo o smaku wódki na wódce z drobnym twistem wódki na brzegu szklanki, to tylko czysty biznes.
Obracam w myślach słowa; błyszczące sylaby, obłe kamyczki, złote monety, dolary zatrzaśnięte w klipsach ozdobionych krwawymi diamentami. Wycena człowieka zaczyna się w chwili narodzin — dodatkowe punkty za rasę kaukaską, ujemne za każdy inny odcień palety barw. Plus za nieobecność waginy; minus za zeza. Premia bonusowa za nazwisko z Kręgu, potężna kara, jeśli brzmi Cabot; życie to giełda, ni więcej, ni mniej.
Po hossie zawsze przychodzi bessa, ale postaraj się nie wypaść z listy Fortune 100.
Gdyby ktoś dwa dni temu przyszedł i powiedział — Richie, pomyliłeś się, twoja kalkulacja była błędna, cały ten biznes to szwindel — pewnie uśmiechałbym się szerzej, niż teraz (uśmiecham się za szeroko; drętwieją mi usta, zdrętwiały dłonie, zaraz odrętwieje mózg i pusta klatka po sercu) i powtarzał prawdę naszych przodków. Nie mylę się nigdy, nigdy, n i g d y.
Nie mylę się nigdy, więc Marcus może dokończyć drinka bez poczucia, że zawiódł — noc coraz głębsza, łyczki zresztą też. Wokół nad ludzie, którzy się kłębią; uśmiecham się do nich, więc odpowiadają tym samym; tak łatwo tu powielić nawyk barteru. Znam połowę gości baru; połowy z połowy nie lubię, drugą połowę połowy utopiłbym w Styksie. Przebywający tu ludzie muszą spełniać określone standardy — być dobrze ubranymi, być ładnie wyedukowanymi, być czystymi, chociaż wszystko w nich — zwłaszcza dusze — brudne są od rdzy.
Życie to giełda, gramy na niej wszyscy; inwestycja czasu zaczyna pęcznieć od myśli, że pora wykonać kilka telefonów i zrujnować kolejne życie.
Uroki biznesu, Marcusie — lód w drinku rozpuścił się bez śladu — w szklance mam czystą breję, rozpuszczalnik, spirytus dla Małgorzaty; tylko Behemota brak. — Raz w limuzynie, drugi raz w Rzymie.
Nie odpowiada. Patrzę na niego: w innej sytuacji, w innym wcieleniu może byłoby mi nas szkoda. Jesteśmy tacy sami; uformowani na obraz i podobieństwo starszych od siebie, mądrzejszych od siebie, porośniętych mchem wiekowości i zastałych od skostniałego szkieletu naiwnych przekonań. Starszyzna nie lubi myśli, że świat przestał iść naprzód — odkąd człowiek dotknął powierzchni Księżyca, to nie spacer, tylko sprint.
Ze sztucznymi biodrami ciężko nadążyć.
Pusta szklanka stuka o stolik; barman natychmiast zaczyna przygotowywać nowego drinka, zawsze to samo, co danego wieczora do ust wlewa Williamson. Jedenaste przykazanie w fałszywej religii martwego boga — nie mieszaj.
Dziś złamie je w imię starej przyjaźni i nowych perspektyw.
Zależy — powiedz; powiedz, Richie, od czego? Czym odmierzasz przyszłość człowieka, z którym prawie wszedłeś w spółkę? Ile znaczą dla ciebie umowy, jak daleko posuwasz się w zemście i dlaczego coraz trudniej przestać?
Od mojego nastroju.
Tylko tyle, aż tyle, po—prostu—tyle.
Życie to giełda, inwestujemy wszyscy.
Wkład własny Marcusa zaczyna się w lewym kąciku ust i dociera do prawego — jego śmiech to fala, moje rozbawienie to deska surfingowa.
A kto nie? Na narodziny pierwszego syna, później jego chrzest, wreszcie ślub, śmierć nemesis. Ile powodów, tyle etykietek — szczękiem butelek w barku odmierzam sukcesy; każdy awans, wygraną debatę, udaną konferencję, prześlizgniętą ustawę, każde zdanie rozpoczęte od Richie Williamson i skończone na załatwi wszystko.
Załatwię bardzo bardzo chętnie; szczególnie oponentów w drodze po koronę.
Marcus to wie, Marcus mnie zna; Marcus milczy, ponieważ roztwór prawdy wsiąka głębiej niż Old Fashioned.
Richard Williamson
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Zjawa
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t122-szukam-zjawy
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t180-listy-do-zjawy
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t122-szukam-zjawy
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t180-listy-do-zjawy
Grzybek atomowy obaw — piękne określenie, Harry Portier musi zapamiętać je na zaś — eksplodował dopiero po przekroczeniu progu The Pepper Demon. Za drzwiami baru rozciągało się nowe królestwo; świat wpływowych, dobrze ubranych i bogatych na tyle, by wydanie jednej nocy kilkuset dolarów nie przyprawiało o zawrót głowy i przekonanie, że dług nie zostanie spłacony do końca istnienia (i dzień dłużej). Po pięciu krokach Harry zrozumiał, że był ubrany zbyt niechlujnie; po kolejnych czterech miał pewność, że ochroniarz wyprosi go za drzwi; po dwóch następnych górę nad rozsądkiem wzięła paranoja — co, jeśli każą zapłacić mu wstępne? Co, jeśli będzie musiał zastawić zegarek po dziadku? Co, jeśli—
Nikt go nie zatrzymał, nikt nie kazał sięgać po przepustkę z Ratusza, żaden z obecnych w barze gości na dobrą sprawę wcale go nie zauważył; w świecie wpływowych i bogatych, Harry był nikim. Pod peleryną—niewidką nieistotności dotarł do głównej sali — przyciemnione światło, dym z cygar, kobiety, które zdecydowanie nie były dyplomatkami i mężczyźni, którzy na pewno mieli żony; The Pepper Demon był spełnieniem marzeń każdego aspirującego asystenta — pan Portier wierzył, że pewnego dnia będzie tym, który siedzi na skórzanej kanapie z drinkiem w dłoni; nie tym, który zbliża się do celu podróży z pokornie pochyloną głową i dobitną świadomością, że pasuje tu jak komuchy do cywilizowanego kraju — czyli wcale.
Panie Williamson — odnalezienie celu wyprawy nie było trudne; Richard Williamson znany był w Międzynarodowym Magicznym Ratuszu z kilku powodów — dzięki nazwisku, młodemu wieku, aparycji i talentowi w najbrutalniejszym porcie świata — polityce. Wśród młodej kadry ratusza pełnił wzór do naśladowania; pośród starych wyjadaczy budził popłoch; w swoim szefie tej nocy wzniecał wyłącznie zniecierpliwienie.
Harry Portier, za dnia szary urzędnik, wieczorami nikt istotny, dziś pełnił rolę posłańca.
Pański asystent mówił, że—
Nocami nie śpią tylko barmani, kurwy i politycy — zbliżone grupy zawodowe usprawniały współpracę; nikogo nie dziwiły nocne telefony do asystentów, nikt nie był zaskoczony, kiedy Ratusz kontaktował się z barami — szczególnie wieczorową porą — i absolutnie nikogo nie dziwiło, że najszybszym sposobem na poznanie miejsca pobytu dowolnego polityka w tym mieście, były kobiety.
W przypadku Richarda wystarczyła brama numer jeden; asystent zawsze wiedział, gdzie przebywa starszy specjalista — a jeśli nie wiedział, szybko tracił pracę.
Potrzebują pana w Ratuszu. Kierownik referatu twierdzi, że to pilne i—
I reszty nie powtórzę; nerwowe przestąpienie z nogi na nogę uświadomiło panu Portier dwie rzeczy — zapomniał o dobry wieczór, a Richie Williamson nie siedział w barze sam. Nerwowe skłonienie głowy było formą spóźnionego powitania, na które zresztą oficjalne zaczynało brakować czasu — zlecona przez kierownika referatu misja była ograniczona minutowo.
Za kwadrans komisja zaczyna posiedzenie.
W Salem nie dziwiło to nikogo; politykę uprawia się całą dobę — ze wszystkich obecnych w barze, Richard Williamson wiedział o tym najlepiej.

To pojedyncza interwencja Zjawy, w którą wcielił się Orestes Zafeiriou.
Zjawa
Wiek : 666
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t668-richard-williamson
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1562-richard-williamson
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1564-poczta-richarda-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1563-rachunek-bankowy-richard-williamson
Dziwne — mało powiedziane.
Nierzeczywiste? To lepsze słowo, chociaż też nie — nie do końca; źle układa się na brzegu szklanki, brzydko ślizga na ściance, gubi pomiędzy łykiem Old Fashioned i zdrętwiałym kącikiem ust. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś — pokaż mi coś rzeczywistego, a odłożę drinka, wrócę na ścieżkę empatii, zacznę poranną mantrę: Lucyfer, honor, ojczyzna i świat znów będzie piękny.
Nie?
W porządku; lecimy dalej.
Henry!
Ma źle skrojony płaszcz i plamkę na nogawce; sygnet stuka o brzeg szklanki, kiedy walczę z samym sobą, żeby nie powiedzieć brudny cukiereczek, brzydki, wstyd na całą wieś. Salem tylko imituje miasto; nie rozumiem, dlaczego wuj upiera się, by upodobnić do niego Saint Fall.
— Harr—
Nie robię tego specjalnie; mam pamięć do imion, ale tylko, jeśli mogą podpisać nim czek na pół tysiąca dolarów.
Harrison?
— Ha—
Harold.
— Harry.
Śmiech to bańka; pęka w piersi z niemym pyk!, eksplodując tysiącem małych kryształków. Kilka z nich kaleczy struny głosowe — muszę przepłukać je whiskey albo zacznę się krztusić. Co ludzie powiedzą?
Harry. Harry Portier? — nawet Marcus walczy; ukryty za szklanką uśmiech zmienia go w strażnika sekretu, którego sedna nie zna żaden z nas — może za kilka lat będziemy śmiać się znowu; ja ze słuchawką przy uchu, wykręcając numer do Gwardii. Halo, czarnuchy? Czarownik chyba sprzedał sekret magii jakiejś rozwódce z Anglii. Co za imię, czego to już nie wymyślą.
Henrietta przestępuje z nogi na nogę; cieszę się, że nie ma na imię Henry.
Nie chciałbym kojarzyć własnego syna z kimś takim.
Wybacz, Marcusie — przechylony nad ustami drink wypełnia gardło ogniem; alkohol płonie żywcem, chcę, żeby spalił i oczyścił mnie od środka, ale nic z tego — wstając zza stołu, wciąż kipię od grzechu. — Kiedy naród wzywa, Richie Williamson odpowiada.
Uścisk dłoni nad stołem, kod da Vinci Harvardu w gestach, nieme to nic, Verity, to tylko gówno na ścieżce do zwycięstwa; nawet, kiedy wdepniesz, idziesz dalej.
Nie martw się Brainardem — nie mam dziś na niego czasu; nocne posiedzenia komisji nie czekają nawet na mnie. — Za dwie doby będzie szukał biletu w jedną stronę do kraju, który nie ma ekstradycji ze Stanami. Jakieś pomysły, Harriet?
Guzik marynarki prześlizguje się z gracją między palcami; nie słucham, co do powiedzenia ma materiał pod opuszkami — moc odmienności smacznie śpi.
— Burkina Faso?
Bingo, mógłbym powiedzieć, gdyby nie bzdura. Przewieszony przez przedramię płaszcz odgraża się podłodze — jeszcze tu wrócę; Ratusz to czyrak po drugiej strony ulicy — szkoda zachodu z ubieraniem—rozbieraniem, nawet jeśli skojarzenie go z domem uciech to wysoce trafna analogia.
Pomysły, nie zmyślone nazwy. Och, Herring!
Żegnaj, przyjacielu; wsuwam pod niedopitego drinka idealnie zgięty w pół banknot — Marcus ma przed sobą całą noc i dwie opłacone kolejki; ja cały świat i cztery kupione w komisji głosy.
Życie to giełda; gramy na niej wszyscy.

z tematu
Richard Williamson
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji