Witaj,
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
Salon
Przestronny salon z wysokim sufitem, do którego wchodzi się prosto z holu. Znajdują się w nim dwie kanapy oraz trzy fotele, na jednej ze ścian, pomiędzy obrazami zawieszony jest zabytkowy harpun. W centralnym punkcie pomieszczenia mieści się kominek, na jednej z komód stoją umieszczone w ramkach rodzinne zdjęcia.

rytuały:
Ignis Murus, próg 69


[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Johan van der Decken dnia Sob Maj 04, 2024 8:36 pm, w całości zmieniany 4 razy
Johan van der Decken
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
26 stycznia, sobota, 1985

Spotkania rodzinne dzieliły się na dwa rodzaje. Pierwszym były spotkania przy pełnym stole; te świąteczne, urodzinowe, celebrujące jakieś zmyślne jarmarczne wydarzenie pełne pisków dzieci, dyskusji z teściami, wujami i ciotkami twierdzącymi, że znają się na polityce, wychowywaniu potomstwa i sytuacji ekonomicznej kraju. Drugim były te spokojne wieczory, które spędza się z wybranymi wiedząc, że pewne tematy w ogóle się nie pojawią a następnego dnia może jedynie tylko trochę boleć głowa. I to właśnie tę drugą opcję z chęcią wybierał kiedy przychodziło do wybrania sposobu na spędzenie wieczoru. Podnoszenie więc kwestii istoty spotkania rodzinnego równało się  zaproszeniu do siebie członków rodziny jako takiej, bo i szeroko rozumianej.
Środek stycznia powitał wszystkich informacją o starym Williamsonie kandydującym na stanowisko burmistrza. Johan przeglądał ze znudzeniem wydanie Piekielnika Codziennego. Na trzeciej stronie, zgodnie z podpisaną umową znajdowała się reklama Flying Dutchman; rycina przedstawiała uśmiechnięta kobietę otwierającą puszkę sardynek. Duży dekolt, na wysokości którego znajdowała się konserwa przyciągał wzrok tak, jak powinien. Pokiwał lekko i z uznaniem głową - to były dobrze wydane pieniądze.
Rosemary snuła się po domu szykując do wyjścia. Obserwował ją od czasu do czasu kątem oka chcąc rzucić jakąś mniej lub bardziej celną i ciętą uwagę, ale ostatecznie powstrzymał się od tego chcąc dziś uniknąć kolejnej sprzeczki. Gdy przeszła obok uderzył go w nozdrza zapach perfum, których nie lubił, i których tak chętnie używała odkąd się o tym dowiedziała. Okazało się, że słodko orientalna woń powoli przestawała mu przeszkadzać; najwyraźniej w końcu się przyzwyczaił. Będzie musiała poszukać czegoś innego. Nie pytał dokąd się wybierała, mógł się domyślać.
- Wychodzę - powiedziała krótko narzucając na szczupłe ramiona kaszmirowy płaszcz.
- Widzę. Mam dziś spotkanie - rzucił na wychodne, nim cicho trzasnęły za nią drzwi. Wcale nie wyglądał, jakby miał się z kimś spotykać. Jedwabny, bordowy i długi szlafrok szyty na wzór kimona i czarne, luźne spodnie sugerowały, że van der Decken planuje widzieć się tego wieczoru z jakimś filmem z Marilyn Monroe albo Raquel Welch i szklanką rumu. Jedno z tych dwóch było, istotnie, prawdą.
Rzucił gazetę na blat drewnianego stolika kawowego i wstał by podejść do barku i nalać sobie jedną czwartą szklanki ginu, nim Valerio dossie się do butelki nie zważając na innych. To był dobry rocznik - gin, nie Paganini - dostał tę butelkę w prezencie, ale już nie pamiętał z jakiej okazji. Spojrzał na najbliższą komodę, na której stało kilka zdjęć w ramkach. Rodziny Rosemary, rodziny Johana. Pomiędzy nimi znajdowała się stara fotografia Maxima, która została zrobiona na kilka miesięcy przed zaginięciem. Jak wielu van der Deckenów, ciągnęło go do oceanu, do wody; ilu to z nich zaciągało się na pokłady statków, niekiedy nawet tych wojskowych? Rzadko kiedy zdarzało się jednak tak, że któryś nie wracał. Szukali Maxima długo, wydając wiele pieniędzy i uruchamiając liczne kontakty, o sposobach magicznych nie wspominając. W końcu pojawiła się myśl, by odpuścić. Że on już nie wróci, a statek, na którym płynął po prostu zatonął i leży gdzieś w ciemnych czeluściach oceanu. Wspomnienia, które można sobie jedynie przywoływać czasem przenosiły się na fizyczną przestrzeń, jakby nie chcąc zniknąć i rozmazać się w pamięci. Najgorzej zniosła to matka, do dziś wyrzucająca niekiedy wszystkim to, że tak szybko się poddali. W tej chwili fotografia - chwila zaklęta w czasie i na papierze - służyła Jonahowi za krótkie przypomnienie: twój brat mógłby też tu być. Uniósł szklankę w kierunku ramki i upił palący (nie, wcale nie aż tak, na studiach musiał sobie przepalić przełyk) łyk ginu. Rocznica zaginięcia zbliżała się powolnymi krokami i wiedział, że Guliana znów popadnie w chandrę a biedna Annika będzie musiała spędzać godziny na towarzyszeniu matce i pocieszaniu jej.
- Narobiłeś więcej gnoju niż kiedykolwiek - mruknął pod nosem dopijając zawartość szklanki do końca. Gdyby mieli go cały czas szukać, zabrakłoby im życia. Spojrzał w okno, na skrywający się za odbiciem światła wysoko powieszonego żyrandola ginący w szarości wieczora śnieg na trawie. Nie znosił tej pory roku ale nic nie zapowiadało, że minie szybciej niż by sobie tego życzył. Wiszący na ścianie stary  zegar w drewnianej oprawie wybił pełną godzinę. Johan westchnął cicho i poszedł do kuchni.
Johan van der Decken
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
Ile dobrej zabawy można upchnąć w jedno popołudnie?
Drzwi samochodu otwierają się i zatrzaskują — po chwili rześkie powietrze przerywa kolejny trzask, tym razem bagażnika. W Maywater jest chłodno, ten chłód głasz­cze, pieści i gładzi czu­lej niż drugi czło­wiek, daje przed­smak tego, co wy­da­rzy się już za dwie, trzy godziny; ile czasu potrzebują dziewczynki, żeby dojechać do Mainstay? Może van der Decken pomyślał — wątpliwe — i zadzwonił po nie wcześniej? Tak wiele pytań, jeszcze więcej entuzjazmu; gdy­by Paganini był czło­wie­kiem w jakimkolwiek zna­cze­niu tego słowa, przyznałby, że nie może się do­cze­kać.
Valerio coś mówi i nagle przerywa; z wnętrza samochodu dolatuje stłumiona blachą i echem włączonego silnika odpowiedź, mężczyzna za kierownicą porusza ustami i gada, ale Paganini nie słyszy — albo udaje, że nie słyszy, bo mówienie innym powtórz to tylko jeden z wielu rytuałów z szerokiego katalogu psychologicznego terroru. Che? Che cosa, Matteo? W jego tonie wygodnie tli się wesołość, w wyciąganej z bagażnika torbie klekoczą butelki, na ustach podryguje uśmiech, a przecież najlepsza część dnia — wieczór — dopiero się rozpoczyna.
… stupido finale che abbia mai sentito!
Ostatni trzask tego dnia urywa pierwszą część zdania i potęguje drugą. Valerio stuka w bagażnik, lakier jest zimny, kierowca skupiony, jest dobrze. Najlepiej od dawna. Być może najlepiej od wielu tygodni — z podróżną torbą na ramieniu rusza w stronę drzwi, ale przystaje po trzech krokach, odwraca się i sięga po uniwersalny język ciała.
Środkowy palec nawet we włoskim wykonaniu oznacza tylko jedno.
Bene, andate a fanculo stasera! — żwir pod oponami zgrzyta wymownie, czarny ford — zwykła, brzydka, funkcjonalna maszyna ze zwykłym, brzydkim, funkcjonalnym kierowcą w środku — odjeżdża w las. Valerio i rezydencja van der Deckenów zostają sami.
Wie, co czeka za drzwiami; dywan, paprotki, krzesła, wisząca nad wszystkim kołdra rybiego odorku, brzydki obrazek namalowany przez bratanicę Johana, taki upośledzony pejzaż, zielone na dole, niebieskie na górze, i w sumie tyle tego Picasso.
Gianni Gianni brzmi śpiewnie, egzotycznie, ładnie; Johan to dźwięk, który wydajesz, kiedy w gardle utknie ci ość. Gianni to Johan, Johan to Gianni, obaj ubrani w jedwab, bordo i subtelną obietnicę, że za kolejną dekadę van der Decken zmieni personalia na Hugh Hefner.
Bardzo ładna piżamka. Kupiłeś w Chinatown? — z zawiązanymi oczami — wie, bo raz tego dokonał — trafiłby od drzwi salonu do barku. To tylko osiem kroków, odległość pokonywana w asyście uniesionej w pozdrowieniu dłoni i obijającego się w torbie szkła. — Gdzie bella moglie? Winko jej przywiozłem. Włoskie, z Toskanii.
Prawda przypieczętowana błyskiem triumfalnie wyciągniętej z torby butelki — najpierw ciemnej, z rubinowym trunkiem w środku. Później ciemnozielonej i jeszcze zimniutkiej — po niej czas na bursztynową, o barwie pary oczu, których właścicielki nie wzywa po imieniu w obawie, że mogłaby się zmaterializować w tej grocie rozpusty.
Chodź tu, ragazzo, niech ci się przyjrzę — ciche cmoknięcie i głośniejszy stukot kostek lotu — van der Decken przygotował się na gości, z naciskiem na tego, który właśnie poznaje sekrety zgromadzonych przy barku alkoholi. Jedno zerknięcie na Johana wystarcza — Valerio cmoka znowu, tym razem głośniej, z wyraźną dezaprobatą. — Więcej witamin musisz jeść, za to śledzi mniej. W śledziach głównie ołów, wiem, bo gdzieś czytałem.
Zanim padnie pytanie — chyba, kurwa, w Playboyu? — Paganini ustawia na barku kilka kieliszków i niebywale zmrożonego litra, który wygląda jak lodowy topór, zaczarowana broń.
Radziecki przyrząd do świecenia w dupie — ciepłe palce czule obejmują zimniutką szyjkę, a Valerio parska śmiechem, bo to przecież wyborny dowcip — próbuje wyobrazić sobie, co to będzie za rozkosz, połknąć pierwszy łyk alkoholu i poczuć, jak spływa do żołądka. Potem zapalą, pogadają z chłopakami sympatycznie i przyjaźnie, i żaden z nich nie powie tego na głos, ale każdy pomyśli — że dobrze być wciąż młodym i jeszcze bogatym.
Williamson się spóźnia? — cienka zmarszczka między brwiami jest wszystkim, na co zdobywa się Valerio — jego zmartwienie to płytkie pęknięcie tektoniczne nad zaskakująco prostym nosem, którego złamanie w Little Poppy Crest i dwóch sąsiednich dzielnicach uchodziło za zbrodnię. — Może wreszcie ktoś go sprzątnął w Sonk Road.
Kostki w szklance robią klink, klink, pięć punktów dla familii Paganini. Jeśli ma rację, van der Decken będzie musiał postawić mu drinka.
Albo coś innego.
Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Ile złej zabawy można upchnąć w jedno popołudnie?
Błoto na nogawce munduru mówi, że sporo; pusta paczka po papierosach, teraz ciśnięta w krzaki, podpowiada, że hektolitry. Ostatni papieros w ustach — do połowy wypalony, zmaltretowany i wilgotny przy filtrze od cieczy, nad której pochodzeniem Williamson próbował się nie zastanawiać — usłużnie informuje, że mnóstwo.
Nerwowo potarł dłoń; przyspieszenie procesu myślowego wymagało drobnych gestów i nikotyny w płucach — tą drugą dostarczał łańcuchowo od pierwszej kawy o poranku, te pierwsze ograniczały się do pozornie nieznaczących ruchów. Tym razem myśli nie nabrały rozpędu — pod opuszkiem palca poczuł nić utkaną z uszczypnięcia i szorstkości. Spojrzenie opadło na rękę, odkryło źródło dyskomfortu i wyrwało spomiędzy zaciśniętych na filtrze ust ciche hmm; przez chwilę po prostu przypatrywał się zadrapaniu na dłoni. Cienka, czerwona linia, rozciągnięta od kciuka do czarnego rękawa kurtki, w której elegancji było tyle, co w lokalnym pijaczku trzeźwości, przypominała granicę jego cierpliwości.
Zaciskając dłoń na klamce masywnych drzwi Mainstay spodziewał się, że ledwie zasklepiona szrama pęknie — pojedyncza kropla krwi plamiąca mundur byłaby zwieńczeniem tego dnia — ale dzielne strupki wytrzymały próbę.
Im bliżej jądra ciemności — chociaż ten dobór w przypadku mężczyzn, których głosy słyszał już z korytarza, był feralny — tym słabsze pole rażenia drobnych katastrof. Niedobrze; jeszcze chwila i uzna, że obecność Johana przynosi mu szczęście.
Co do wpływu towarzystwa Valerio nawet się nie łudził.
Wreszcie? — ton głosu można zanurzyć w miodzie i sprawić, że będzie gładki, słodki, nieinwazyjny, ale nic nie naprawi spojrzenia — to wyblakło—zielone, chłodniejsze niż wygładzone przez wodę skrawki potłuczonej butelki, właśnie wbiło ostry odłamek we włoski łeb. — Paganini, ty zdradziecka klusko gnocchi.
Dopalony pet między palcami niepotrzebnie zajmował lewą rękę; w prawej Williamson trzymał papierową torbę — zakołysał ją na ramieniu jak niemowlakiem, który zaczyna kwilić, chociaż jedyny dźwięk, jaki dobiegł ze środka to wymowne stuknięcie szkła o szkło.
Whisky dla gospodarza — dopiero teraz — o trzy kroki za późno, żeby odwrócić się na pięcie i wyjść bez słowa — Barnaby odkrył, że Johan powitał gości w odważnym połączeniu lenistwa z jedwabiem. Przez sekundę Williamson zastanawiał się, czy można udusić kogoś paskiem od szlafroka; najwyraźniej odpowiedź była twierdząca, bo skłonił usta do współpracy i miernej kopii uśmiechu.
Czekoladki dla pani domu — z papierowej torby wyłoniły się dwie butelki i ewidentnie napoczęte pudełko — Barnaby nawet nie próbował udawać, że jest inaczej; fakty i wciąż obecny w jego ustach słodki posmak, mówiły same za siebie. — Zignoruj brakujące, Mary i tak nie lubi kokosowych.
W słowniku synonimów powinny dodrukować jego zdjęcie przy definicji troskliwego.
A to — inicjacja zakończona, oswojenie z nagłą zmianą temperatury — teraz jest zbyt gorąco; niedopałek wylądował w popielniczce, a uwolnione od jego obecności palce na zamku policyjnej puchówki — wciąż trwa.
Chyba dla mnie?
Zbliżenie się do alkoholu oznacza współdzielenie przestrzeni z Valerio — ryzyko, na które nie każdy gliniarz, zwłaszcza po służbie, byłby gotowy. Barnaby podjął je bez namysłu; kiedy ostatnie dwie dekady oglądasz kogoś w różnych stopniach upojenia, zeszmacenia i nagości, strach ustępuje miejsca zażenowaniu.
Samym sobą.
Hm? — usta przy kieliszku próbowały się uśmiechnąć, ale mięśnie odpowiedzialne za przejawy wesołości omówiły posłuszeństwa; trudno je tak nagle podciągnąć do góry, pomimo dobrego humoru wywołanego wzrokiem Paganiniego. — Z pracy wracam.
Niecnie wyglądający spod rozsuniętej kurtki mundur zalotnie mrugnął do Valerio; blacha na lewej piersi obrała sobie za punkt honoru oślepienie go zmatowiałym błyskiem srebra. Szczegóły dotarcia do Maywater przemilczał — przy chłopcach z ferajny lepiej nie wspominać, że partnerka wyrzuciła Williamsona z radiowozu przy drodze, bo prędzej wysra własną odznakę niż zbliży się do Valerio na pół mili.
McEoghain to wyjątkowo mądra kobieta.
Jaki jest plan, van der Decken? — podniósł kieliszek do ust, powąchał jego zawartość i westchnął — nagle znalazł się progu szklanego tunelu zalanego mlecznym, kojącym światłem. — Najpierw drink, później podajecie swoją cenę?
O polityce, zwłaszcza wyborczej, nie mógł na trzeźwo — opróżniony haustem kieliszek wysadził kubki smakowe, endorfiny eksplodowały w mózgu, pierwsza dawka alkoholu rozmasowała napięte po dniu służby mięśnie; przez moment mógł udawać, że to koniec, że wcale za pół doby, godzinę albo kwadrans nie otrzyma wezwania od jedynej kobiety, która mogła nazywać go swoim.
Gwardia nie lubiła czekać.
Przypominam, że wuj Ronald docenia rozsądek w negocjacjach.
Kogo próbował oszukać?
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
Fiksacje pobudzone przez zbliżającą się rocznicę zaginięcia Maxima, który najpewniej byłby tu teraz powoli ustępowały, by w końcy zniknąć całkowicie pod wpływem dźwięku dzwonka do drzwi. To Mary wybrała dźwięk - miał brzmieć dostojnie i pasować do reszty domu; nieśc się tak, że będzie go można usłyszeć nawet na piętrze. Zwykle doprowadzał Johana do szału, ale nie dzisiaj. Dzisiejszego wieczoru był to dobry omen. Poszedł otworzyć, a delikatny, egzotycznie wzorzysty materiał szlafroka pofrunął za nim.
- Valeeerio - rozłożył ramiona naśladując ton głosu swojej matki gdy ten wszedł do środka. Guliana zawsze zwracała się do wszystkich przeciągając sylabę. Rozchylił poły szlafroka i okręcił się wokoło. Może miał spodnie, a o koszuli zapomniał. - Chinatown, ale prosto z Tokio. Tam też mają swoje bazary, dostaniesz na urodziny.
Nie prowadził go do salonu, Valerio dobrze wiedział, gdzie ma iść. Tak działał instynkt łowiecki, tym razem zwierzyną były butelki z alkoholem; znajomość terenu też miała swoje zasługi.
- Lei è uscita - odparł, biorąc od niego najpierw jedną a potem drugą butelkę by przeczytać etykietę. Wytrawne, dobry rocznik; miał też wrażenie, że kojarzy winnicę. Jedno i drugie szkło postawił na kawowym stoliku. Nim zdążył zaproponować, że naleje mu drinka - i tak nie zamierzał tego robić, Valerio wiedział gdzie co jest - ten już obsługiwał się sam.  - W Playboyu nie mają artykułów naukowych, muso.
Sięgnął po szklankę i nalał sobie whisky spoglądając na butelkę absyntu, którą przyniósł Paganini. Wyglądało na to, że na sam koniec odwiedzi ich zielona wróżka; oby tylko miała wąską talie i pełne piersi. Upił niewielki łyk przeczuwając jutrzejszego kaca myśląc o tym, że Mary albo będzie robić mu wyrzuty, albo będzie milczeć wymownie - nie wiedział co gorsze, jedno i drugie było na tyle irytujące, że działało na Johana jak płachta na byka. Dziś była jednak sobota.
- Drogówka ma nienormowane godziny pracy i... - urwał, kiedy usłyszał za plecami głos Barnaby'ego. Jego słodycz w zestawieniu z chłodnym spojrzeniem ociekała równie słodka ironią. Drzwi były otwarte, wszedł niespostrzeżenie, jak na glinę przystało. - I czasem może się spóźnić. Lazłeś skrótem, Williamson? - zapytał spoglądając na ubłocone spodnie. Skinął głową przyjmując kolejne upominki. - Mary nie lubi też otwartych prezentów - skwitował, częstując się jedną z czekoladek. Rose będzie musiała obejść się smakiem, do rana nic nie zostanie. Łakomstwo Barnaby'ego najwyraźniej nie znało granic, myślał, zauważając okruch czekolady w kąciku jego ust.
- Nie wiem, czy ci tyle płacą w policji ale próbuj, jesteśmy łatwi - opadł lekko na kanapę, jedwab znowu uniósł się w powietrzu. Rozsiadł się jak król, jedną stopę opierając o siedzenie, drugą nogę prostując. Był u siebie, z dala od spojrzeń przechodniów, współpracowników i gapiów. Jego swoboda mogła momentami wydawać się aż przytłaczająca. Być może przed laty za dużo czasu spędził w Studio 54 wciągając kokainę z nadgarstka Grace Jones. Upił kolejny łyk gorzkiego trunku.
- Może wpadnie ten pantofel Ben, o ile mu żona pozwoli. Ach! - poderwał się z kanapy by podejść do jednej z szuflad. Drewniana szkatuła była stara, ale zadbana. W środku znajdowały się kubańskie cygara. Jeśli ktoś miał odpowiednie kontakty, mógł zdobyć wiele.
Johan van der Decken
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
! TW ! jesteśmy szowinistami, uprzedmiotawiamy kobiety

Zimna, lodowa bomba.
Che bello.
Alkohol w jego ustach to piękna srebrna struna, która biegnie przez zimową rzeczywistość Maywater, napina ją, prostuje, sprawia, że wszystko się trzyma kupy. jest jak zaklęcie, rytuał, czar.
Che, che bello.
Pod przymkniętymi powiekami ma wypalony obraz nagiej piersi Johana — to niepokojące, dlatego bierze kolejny łyk i dziękuje w myślach gospodarzowi, że w ferworze walki z chińskim jedwabiem pamiętał o spodniach. Z perspektywy lat rozmaite stopnie obnażenia nie powinny dziwić; szczególnie Valerio, który na wzmiankę o Chinatown wykrzywia usta w grymasie skrystalizowanej, włoskiej pogardy.  
Porta via il tuo culo, prete o lo faccio io per te — tylko do tego nadają się produkty z kraju kwitnących fabryk i smogu — wepchnięcia w dupę. Gianni o tym wie; Gianni zwyczajnie się drażni; Gianni znów nie zamoczył. Jego zimna jak śledź w oleju małżonka zniknęła z domu razem z otaczającą ją atmosferą królowej lodu — na tytuł królowej loda jeszcze nie zasłużyła.
Valerio uśmiecha się do szklanki, bo to przezabawna gra słów i pewnego dnia powtórzy ją na głos. Najlepiej z Benem u boku — Ben docenia dobrą, słowną żonglerkę.  
Twój akcent — alkohol w rżniętym krysztale tańczy, wiruje i próbuje zmyć niesmak włoskim Johana; miał głos, jakby się kamieni nałykał. Może jak był głodny, to podniósł trochę z ziemi i zjadł — van der Decken nie jest zbyt mądry. — Jakbyś połknął śledzia.
Rozchyla powieki i wraca na powierzchnię. Na zegarku są zupełnie inne wskazówki, czas przesunął się o dwie kluczowe minuty, Johan u jego boku nadal prezentuje sutki, Valerio ma ochotę sprawdzić, jak zareagowałyby na kostkę lodu albo przypalanie, jeszcze nie zdecydował. Szare smugi pokrywają twarz van der Deckena i Paganini wie, że to źle maskowana troska; nawet Gianni, śledziowy degenerat, ma uczucia.
I teraz próbuje je utopić w jedynej, słusznej toni — morzu bursztynowym.  
W Playboyu nie ma żadnego tekstu.
Prawdopodobnie — przynajmniej Valerio nigdy nie zauważył liter. Bez słowa unosi butelkę z whisky i w tej bezbożnej ciszy dolewa alkoholu do szklanki van der Deckena. Pij, ragazzo, mówi ciemne spojrzenie, co innego nam zostało?
W tym zakątku Maywater żaden z nich nie udaje. Nie ma takiej potrzeby; tu nie osądzają ani barwne butelki, ani wątpliwej jakości ubiór, ani włoska natura, ani policyjna obecność. Ta ostatnia ich zaskakuje — stronzo Barnaby znów materializuje się w powietrzu i wywiera na ich sercach ten sam efekt, co kreska magicznego proszku.
Adrenalina, euforia, wkurwienie.  
Williamson, prendi le caramelle e sciacquati via — w szklance kostki lodu szczękają cicho, kiedy Paganini unosi dłoń pod podbródek i wykonuje nią gwałtowny gest — włoskie, pozbawione słów, ale nadal wymowne ciebie i całą twoją rodzinę też. Jedno spojrzenie wystarcza; czerń munduru to czerwona płachta, byk to Valerio, torreador to Barnaby, widownia to rozwalony na kanapie Johan.
Ściągnij kurteczkę, panie władzo — to jeszcze nie jest groźba, nawet nie żądanie. Lata przyjaźni mają swoje zalety; Valerio zdobywa się na sugestię ociekającą gęstym jak miód spokojem. Za minutę całą tą słodycz może zepsuć łyżka dziegciu. —  I mundurek też ściągnij, nie jesteśmy już w szkole.
Nie są już w szkole, ale rozsądek nadal nie wrócił. Wyleciał z ich łbów lata temu; prawdopodobnie jeszcze we Frozen Lake albo na kawalerskim Johana, kiedy odpalili wszystkie gaśnice w hotelu i zjeżdżali na wytarganej z łazienki wannie po schodach jak w bobsleju. To była noc pięknego upadku Williamsona; kiedy przyjechała policja, Barnaby, wciąż rozwalony w wannie jak basza, oświadczył, że trenują do olimpiady w Insbrucku i są reprezentacją Jamajki.
Po czymś takim żadne pouczenia z jego ust nie wypadają przekonująco.
Przytknięta do warg szklanka tłumi śmiech; chce mu się wyć, bo to był piękny rok, a piękne lata mają to do siebie, że wracają dopiero po siedmioletniej przerwie lat niezbyt pięknych.  
Ja doceniłbym kobiecy akcent w tym garnku salsiccia e pepperoni.
Chociaż cygarem nie wzgardzi — wyciągnięta w kierunku Johana dłoń domaga się kubańskiego poczęstunku, nagle kwestia komunizmu i politycznej etyki schodzi na drugi plan. Jeśli Paganini ma wybierać między demokracją a cygarami skręcanymi na nagim udzie Kubanki, wybór jest prosty.
Obie są kobietami, ale tylko jedną wpuściłby do sypialni.  
Ben? A kto to Ben?Ben był naszym przyjacielem, mówi lód w szklance, ale magiczna cipa zamieniła go w dżina, który objawia się tylko, jeśli potrzeć ją odpowiednio mocno.Che si fotta, no? Baby, usiądź obok.
Szeroka dłoń klepie szeroki podłokietnik fotela, na którym rozpostarty wygodnie Valerio wygląda jak objawienie.
Chcę lepiej widzieć twój wyraz twarzy, kiedy przedstawię swoje żądanie.
Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
TW: podtrzymuję powyższe do końca wątku, chociaż jestem najgrzeczniejszy

Nadciągająca apokalipsa zaczęła konstruować się sama — na wyciętej z rybnej puszki scenie nie było innej możliwości, żadnego alternatywnego zakończenia, żadnej ewentualności i absolutnie — absolutnie wypowiedziane głosem Daisy zasłużyło na porządny łyk; alkohol zamordował ją po raz kolejny — żadnych oporów.
Przecież byli poważnymi ludźmi i jak na poważnych ludzi przystało, w wolny piątek postanowili zdruzgotać się alkoholem. Sukcesy się celebruje, zwłaszcza te zdobyte ciężką pracą.
Zwłaszcza w takim towarzystwie.
Zwłaszcza z chłopakami.  
Równie dobrze mogłeś kupić chatkę na bagnie, van der Decken — grudka błota odstrzeliła nawet na dłoń — przez pierwsze pięć kroków ją ignorował, w trakcie szóstego wytarł o poduszkę.
Mary powie, że wycierał Johan; zawsze to miła odmiana po łuskach śledzi albo jeden z dziewczynek.
W połowie drinka Williamson podjął pierwszą — jedyną i odgórnie skazaną na klęskę — próbę wystosowania w kierunku Paganiniego sensownego komunikatu, ale poległ; alkohol najpierw przepalił mu spojówki, a później pobudził sparaliżowane od szlugów kubki smakowe. Rozmiękłe spaghetti słów przelatywało przez przestrzeń i czas, niezrozumiałe dla Williamsona, van der Deckena i zielonej wróżki zamkniętej w butelce absyntu.  
Na monologi Valerio od dwóch dekad istniała wyłącznie jedna, słuszna odpowiedź. Czasami była wszystkim, co potrafiły wybełkotać zdezelowane przez alkohol usta; nieważne, w jakim aktualnie byli stanie, każdy z chłopaków rozumiał.
Paganini, tortellini, pizza, pasta, Mussolini — charakterystycznie złożona dłoń przy każdym słowie wykonywała ten sam gest; Barnaby nazywał to włoską palcówką.
I, jak na gwardzistę przystało, zachował przy niej suchy celibat.
Do stanu, w którym wyrywa wanny z płytek i podaje się za reprezentację Jamajki wciąż brakowało mu szesnastu drinków, ale dzielnie nad tym pracował. Kiedy roznegliżowany Johan rozkładał się na kanapie — pewnego dnia namalują go jak jedną z niderlandzkich dziewczyn — Williamson uznał, że będzie dobrym psem i posłucha Paganiniego.
Połowicznie.  
Skoro tak ładnie prosisz — najpierw lewy rękaw — w prawej dłoni nadal trzymał szklankę, ten mały zlepek kryształu był jak kotwica (jachtu), dzięki której Williamson utrzymywał zmysły na powierzchni bajora. Krótka szarpanina z ortalionowym gównem była kwintesencją policyjnego triumfu; po lewym rękawie przyszedł czas na prawy, drink przeszedł z ręki do ręki i nawet kropla nie skapnęła na bezcenne dywany Johana — chociaż te na przestrzeni lat padały ofiarą znacznie mniej szlachetnych płynów. — Resztę będziecie musieli ściągnąć sami.
Kurtka wylądowała na oparciu kanapy, pod nią tkwiła tylko policyjna koszula; może ta sama, co trzy miesiące temu, kiedy Paganini postanowił rozszczepić się na podziemnym parkingu i zabłądził po drodze — Williamson zakrwawił rękaw, strzelając go po nieprzytomnym pysku. Może to inna koszula; może po prostu składa się z policyjnych mundurów, z kolejnych warstw materiału, w których zawsze podwija rękawy, uważnie licząc nowe blizny.
Małże w zupie kiełbasianej? Widziałem, jak wkładasz do ust różne paskudztwa, ale tego — wyzwanie; Williamson uniósł brew, Paganini obserwował jej wędrówkę, słowa zawisły w powietrzu i gruchnęły o upstrzoną ciemnym, włoskim zarostem twarz jak rękawica. — Nie połknąłbyś nawet ty.
Ja nie połknę?
Zbyt wiele wieczorów zaczynali w ten sposób — Barnaby był pewien, że to samo pytanie przynajmniej trzy razy padło w trakcie wieczoru kawalerskiego Johana, który wieczorem był tylko z nazwy. Cztery doby zajęło im ogołocenie pokoju hotelowego ze zgromadzonego alkoholu; w tym czasie na dwanaście godzin zgubili Valerio, na siedem i pół Bena, na pewnym etapie każdy z nich znajdował się w bliżej nieokreślonych miejscach, towarzystwie i stanie roznegliżowania. Ten ostatni pojedynek wygrał, jak zwykle, Paganini; w dwunastą godzinę po zaginięciu objawił się w drzwiach apartamentu — nagi, za to w towarzystwie wyjątkowo szczelnie ubranej kierowniczki personelu.
Kwadrans później miała na sobie tylko szpilki.
Postoję — i stanął; naprzeciwko fotela, na którym Valerio odtwarzał renesansowy obraz. Półpłynne ciało zatopione na gustownym meblu — ile rybnych puszek sprzedał van der Decken, żeby Paganini mógł odciskać na poduszce kształt własnej dupy? — W końcu jesteś na wysokości zadania, mio bello.
Z tej perspektywy Valerio to prawdziwy okaz; metr osiemdziesiąt pięć nie wyższe od karła.
Wsunięte między usta cygaro smakowało słonecznym popołudniem i sprawnymi palcami; Williamson pstryknął przed ciemnymi kałużami wzroku Paganiniego — oczy mam wyżej, włoski pierożku — domagając się zapalniczki. Nie zamierzał obserwować, jak Valerio grzebie po kieszeniach; siła nawyku była w nim silna.
Mógł wyciągnąć coś, co zepsułoby nawet drinka.
Zacznę od ciebie, van der Decken — podłokietnik fotela i zmęczenie wygrały z rozsądkiem; Barnaby opadł na miękki wspornik, ignorując kilka niewygodnych faktów.
Osiemnaście centymetrów odległości pomiędzy nim i Paganinim otwierało listę.  
Wygrana wuja w wyborach oznacza, że komuś będzie łatwiej uzyskać pozwolenie na budowę — obracane na języku słowa były kwaśne; nawet alkohol nie zabijał jadu polityki, w którą wuj Ronald wplątał rodzinę z wprawą kieszonkowca. — Powiedzmy, średnio etycznej fabryki sardynek.
Takiej, która zatruwa ładne rzeki albo stoi niebezpiecznie blisko sierocińca.
Urząd to smutne miejsce, którego magia skupia się na tuszu do pieczątek — spojrzenie, obecnie podziwiające lewy, kształtniejszy sutek Johana, dopowiadało to, czego nie powiedziały słowa; polityka ma połamany kręgosłup moralny, nieważne kto ją robi. — Tyle, że bez tej pieczątki nie wysralibyście się nawet w publicznych szaletach.
Zasada stara jak starożytna agora; polityka decyduje nawet o tym, gdzie i w jakich okolicznościach ściągniesz gacie, a czasami — jak w Kręgu — idzie o krok dalej.
Wtedy decyduje też, komu.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
Już polane stało szkło a kilka kropel palących kubki smakowe i gardła alkoholu zostało na blacie stolika by rano kleiście przypomnieć van der Deckenowi o niechlujstwie wieczora. Jak zwykle, wywoła to u niego ciężkie westchnięcie spowodowane bólem głowy i obojętność - to nie pierwszy i nie ostatni raz. Wszystkim zajmie się później Consuela.
Valerio ma rację, Gianni się drażni, Gianni znowu nie zamoczył. Ma też rację w tym, że akcent Gianniego jest kanciasty i szorstki. Jakby mówił po złości by drażnić wrażliwy słuch Włocha. Upija więc Gianni kolejny łyk ze szklanki, by wyostrzyć wszystko jeszcze bardziej; a może zmiękczyć? Ale Gianni to wciąż Johan.
- Valeeerio, i tak go lubisz - uniósł kryształ wypełniony złocistym trunkiem. Cichy toast za charczące, gardłowe sz. Wzorzysty jedwab ani więcej nie odsłonił ciała ani nie zasłonił. Van der Decken jak był połowicznie roznegliżowany, tak pozostał.
Nie zauważył plamy, którą Barnaby zostawił na poduszce ani kropel błota na perskim dywanie, wyczuł za to pierwszorzędny rym, który padł z ust Williamsona. Zaśmiał się krótko, klepnął dłonią w kolano i pociągnął kolejny łyk ze szklanki. Ten krótki striptiz musiał im w tej chwili wystarczyć. Błękit koszuli wciąż gryzł się z otoczeniem tak samo jak oni sami; spotkali się przy butelce alkoholu morderca, zabijaka i policjant. Każdy ciągnący za sobą odór brudnego sumienia, do którego się przyzwyczaili i z którym w pełnej zgodzie koegzystowali.
- Następnym razem, Paganini. Pojedziemy sobie do kasyna - to mówiąc rzucił mu jedno z cygar. Van der Decken nie miał wielu zasad dotyczących własnej obyczajności w odpowiednim towarzystwie. Jedną z nich jednak była ta, która dotyczyła nie sprowadzania kurew, dziwek i kochanek do własnego domu.
Wystarczyła chwila, by dym zaczął rozpływać się po salonie. Prawda o nich nie była jednak taka, jak by chcieli - cygar tych nie skręcały bowiem młode, jędrne dziewczęta, tylko stare i pomarszczone Kubanki zajmujące się tym od lat. Jakość wymagała doświadczenia.
Wieczór kawalerski wspominał w urywkach. Cztery doby, podczas których znajdowali się w rzeczywistości zewnętrznej, a jednak bezpośrednio związanej ze stanem ducha skrytego w rumie, whiskey i wódce. Ta ostatnia przybyła na zabawę nie wiadomo skąd i zmieszana z szampanem narobiła najwięcej zamieszania sprawiając, że Verity pełzł w którymś momencie na czworaka, recytując prawo rzymskie. Przeplatało się ono z opowieścią Johana o jego ojcu, który rozstrzeliwał Japończyków pod Pearl Harbour. Nullum crimen sine lege, a wtedy stary wycelował w Żółtka praesumptio boni..., mógł zrozumieć ten, ktokolwiek ich słuchał. Czyli nikt. To było jeszcze zanim postanowili pożyczyć z czyjejś stajni konia.
- Ode mnie, Williamson? - Johan podciągnął się na kanapie i nachylił do przodu. Widział już po wyrazie twarzy Williamsona, że kuzyn chce zamieszać chochlą w kotle. Może to była drgająca powieka, może kącik ust. A może po prostu znali się wystarczająco długo. - Grozisz mi, czy obiecujesz?
Polityka była, jest i będzie brudna i wiedzieli o tym wszyscy, którzy mieli z nią jakikolwiek kontakt. Nieczyste interesy zawsze wygrywały z tymi, które miały być - z natury!- sprawiedliwe i idealistyczne. Aby cokolwiek przeforsować, trzeba najpierw zebrać sojuszników, kolejna stara zasada. Na koniec należało więc zawsze umyć ręce.
- Jak dobrze, że finansujemy badania naukowe - zacmokał kręcąc głową. Dobrze wiedział, do czego zaczął pić Barnaby. Nie podziewał się jedynie, że tak szybko przejdzie do rzeczy. - Dzięki temu niektóre sprawy załatwiamy dużo szybciej... - to nie była do końca prawda, z biurokratyczną papierologią miejskich urzędów siłowali się w takim sam sposób, co inni. Ale tylko wtedy, kiedy nikt nie zamierzał płacić zwyczajowej łapówki.
Grali jednak w otwarte karty a niezaprzeczalną przewagą Williamsona był fakt, że van der Decken cenił sobie więzy rodzinne. Brak dodatkowych opłat brzmiał dobrze, a to był tylko ułamek korzyści, które przeszły przez wciąż jeszcze trzeźwą głowę mężczyzny. Zaciągnął się cygarem, przetrzymał przez moment dym w płucach by wypuścić z ust kilka szarych obręczy.
- Chyba podoba mi się twój tok myślenia, Barney.
Johan van der Decken
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Jeszcze przed chwilą duszący zapach choinki zapachowej z serii Royal Pine wykrzywiał twarz w nieprzyjemnym grymasie.
Śmierdzi jak w Nowym Jorku w Czarny Czwartek. Też mam ochotę rzucić się z ostatniego piętra Wall Street 24, bo przysięgam, Freddie, że ten zielony wieszak na twoim lusterku wali bankructwem. Teraz ja będę nim pachniał. Nieważne, jedź szybciej — rzucił z tylnego fotela do kierowcy, pospiesznie przeglądając stertę wygniecionych w rogach papierów.
Hamza Jacobson — co za durne imię? — uzależniony od środków odurzających morderca własnej żony, której głowę roztrzaskał o krawężnik ku uciesze sąsiadów. Wyniki sekcji pokazały nabywane przez wiele tygodni rany, natomiast badania Hamzy wykazywało, że w jego krwi narkotyki krążyły od dawna. Przegrana sprawa już na samym wejściu, niemal nie do uratowania — świadkowie w oddalonym o dobre 70 mil mieście zgodnie wyznali jego winę. Nie było mowy o przekupstwie, ława przysięgłych wydała wyrok na długo, zanim będą mieli okazję wsłuchać się w przemowy przygotowywane i spisywane drobnymi kruczkami na szarych kartkach.
Trzy mile za Ellsworth zaczął się korek.
Nie możesz go wyminąć? Cholera, Freddie, za co ja ci płacę? Mam ważne spotkanie i jestem już spóźniony, a ty trąbisz i uważasz, że ktoś cię przepuści. Skręć w las, skręć nawet do oceanu — ale dowieź mnie na miejsce — Freddie był tym typem człowieka, który najpierw robi, potem myśli, ale jeśli Verity miałby wybrać w całym Hellridge jednego człowieka, który nawet mercedesem był w stanie przebić się przez leśne błotne wyboje, to nie wskazałby nikogo innego.
Ale wracając do tematu...
Hamza Jacobson — co za durne imię? — nie pójdzie siedzieć ani jutro, ani za miesiąc, ani za rok. Zostanie zalecona mu terapia, na którą będzie uczęszczał regularnie, pozwalając sobie do książeczki wbić pieczątki. Na końcu sponsor poklepie go po ramieniu, grupa anonimowych ćpunów rozpłacze się z tęsknoty, a on sam będzie wpisywał do dziennika:
Kochany pamiętniczku, już trzysta dni nie daje w żyłę.
Trzydzieści minut spóźnienia — bo Benjamin pojawiać się wolał o czasie, a o czasie oznaczało pięć minut wcześniej, by zdążyć zapalić papierosa, wrzucając go do którejś z doniczek. Mary na pewno się nie obrazi.
Freddie odjechał w siną dal niczym w stronę zachodzącego na horyzoncie słońca. Kurwa, jak romantycznie się zrobiło.

Och Valerio, myślałem, że tylko van der Decken wypalił sobie zwoje w mózgu tym gównem, ale czyżbyś i ty tracił pamięć? Cyt-cyt — zacmokał, a ściśnięte ze sobą zęby błysnęły porozumiewawczo, gdy wchodząc do salonu van der Deckena rzucił pierwsze spojrzenie na Paganiniego rozszerzając wargi ot tak w uśmieszku. — Benjamin Verity, teraz kojarzysz? — Ironicznie dość podszedł do rozpościerającego swoje wdzięki w fotelu Włocha, wyciągając ku niemu gotową do uściśnięcia dłoń. Tęskniłeś? — Musicie mi wybaczyć, korek na jedynce... Przywiozłem wam przekąski, panowie. Barnaby, lukrowane ciasteczka wiśniowe prosto z rączek Audrey, serdecznie was pozdrawia — Audrey piekła tylko koty, gdy w grę wchodziła młoda niania, przy piekarniku co najwyżej klękała przy porannej kawie. Czas przeszły użyty tu został nieprzypadkowo. — Dla pana domu oczywiście whisky. Kupiłem ją na stacji benzynowej w Gouldsboro. Gdy poprosiłem sprzedawcę o najlepszą butelkę o najwyższej cenie, jaką miał na stanie — dał mi to. Kosztowała 13 dolarów, więc to niemalże rarytas. Valerio, dla ciebie francuski serek, też ze stacji benzynowej. Nie jadłbym tego — zakupy w plastikowym worku położył na stole.
Wszystko to winą było adwokata. Choćby bardzo chciał — to on porzucał dotychczasowe uciechy. Wpisane były w koszta posiadania żony, dwójki dzieci, martwego dziecka, dokumentów w teczce, którą postawił gdzieś obok stolika kawowego i marynarki, którą rozpiął gustownie, siadając bezceremonialnie na kanapie, obok roznegliżowanego niemalże Johana, wcześniej im również podając dłoń. Mundurek harcerski i sportowe buciki Barnaby'ego miały na sobie więcej błota niż zostało go na wycieraczce. Słodka niecisza w Maywater targana szumem fal. Osiem lat temu skakali z pobliskiego pomostu do wody prosto na pośladki. Valerio pierwszy, wyrzucając szklankę gdzieś w bok, aby alkohol wymieszał się z oceanem; Verity drugi, chyba najbardziej z nich zrobiony, tylko dlatego, że dotarł ostatni na miejsce zabawy i musiał za karę wypić dwie szklanki duszkiem; jednak najtrzeźwiejszy Williamson, patrzący na kolegów jak na debili i oczywiście van der Decken chyba wpadł przypadkiem, ślizgając się na jednej z desek, albo wykonał akrobatyczny zeskok jak z trampoliny w drugiej klasie Frozen Lake, gdy wkradli się na basen, zaciągając ze sobą trzy ślicznotki. Daphne, Velmę i tą trzecią co rzygała w kącie od choroby morskiej.
Ach tak, wuj Ronald. Kto nie czytał ostatniego wywiadu z nim w Piekielniku Codziennym, może sobie pluć w brodę, bo na którejś ze stron widniała reklama sardynek Latającego Holendra. Wyjątkowo wdzięczna reklama, po której nawet Verity mógłby płakać za ci-puszką rybną.
Nie przerywał ani słowu, poluźniając jeszcze krawat przy szyi, kontrastujący z jedwabnym szlafroczkiem gospodarza.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
Łyczek alkoholu to nagroda. Drugi łyczek to obietnica.
Trzecim łyczkiem po prostu przepłukuje pogardę dla akcentu Johana. Biedna zietta; że też jej syn urodził się ze śledziem zamiast języka. W pamiętniczku myśli Valerio pojawia się zdanie — zawieźć cioci talerz cacio e pepe, butelkę Emidio Pepe Montepulciano d'Abruzzo i kondolencje. Ciężko dbać o dobre samopoczucie wszystkich matek przyjaciół, ale Paganini robi, co może; przecież warto — kobiety po pięćdziesiątym roku życia to uosobienie wdzięczności.
Ciche pyknięcie cygara posyła w kierunku ładnego sufitu Johana siwą smużkę. Dym rozpełzła się, rozmywa, znika — zupełnie jak nadzieje Valerio na przybycie dziewczynek.
Mam kasyno w domu.
Kasyno w domu: trzy stoły, jeszcze więcej dymu niż tutaj, znaczone karty, zwycięzca może być tylko jeden i zawsze jest nim familia. Gra w podziemiach Palazzo dawno temu przestała dostarczać dreszczyk emocji; może wyprawa poza stan nie była złym pomysłem? Może wszyscy powinni przepierdolić niedorzeczne sumy pieniędzy, urżnąć się do odcięcia filmowej taśmy i obudzić w łóżkach z dwoma bezimiennymi kobietami. Jak za dawnych czasów, no? Żadnych obowiązków, żadnych żon, żadnych zmarszczek na czołach i w kącikach oczu, tylko wino, śpiew i dolce vita.
Cazzo — zaciśnięte na cygarze usta drgają wbrew kapryśnej woli. Williamson i jego angielska zgryźliwość; Williamson i jego dłoń imitująca włoskie gesty; Williamson i mundur, na którym osiadł odór mokrego psa. Paganini spali ten uniform i napluje na jego dymiące zwłoki; pewnego dnia. Wkrótce. Może dziś, jeśli Barby urżnie się dość szybko? — Dwa razy nie musisz powtarzać.
Valerio pamięta dwadzieścia dwa dni ciszy — dwadzieścia dwie noce wykrzykiwania przez słuchawkę do oddalonego o setki mil Bena szkoła policyjna, stronzo! Mógłby wyruchać mi matkę i poczułbym się mniej urażony.  
Che? Ja nie połknę? — rozbawienie usycha pod kolejną dawką kwasu. Żadnego śmiechu, żadnej wesołości — dwadzieścia dwa dni ciszy trwają ponad dekadę później i bałamucą obraz przyjaźni, która miała przetrwać wszystko; wszystko poza odznaką oraz pierdoleniem własnych sióstr i żon. — Ho sempre voluto un fidanzato con la divisa.
Trzynaście lat później blask tej odznaki i opięty na ramionach mundur nadal irytuje. Ta irytacja teraz snuje się w płytkiej zmarszczce między brwiami, którą wygładza dopiero koktajl miłych zbiegów okoliczności — w drzwiach objawia się ich diabelski zbawca, adwokat samego Szatana, garniturek, lakiereczki, krawacik, reklamówka z bliżej nieokreśloną zawartością. Dać mu w rękę bułkę przez bibułkę i będzie skompletowany; mokry sen wszystkich kurew na południe od Deadberry i wschód od Maywater.
Ach, Benito Verity secondo! — rozpostarty w fotelu Valerio nie podrywa się na równe nogi jak madonna wyczekująca powrotu narzeczonego z wojny — wtyka cygaro między usta, zaciska palce na wyciągniętej w swoim kierunku dłoni i przytrzymuje go w żelaznym uścisku o kilka sekund dłużej niż wymagają tego okoliczności. — Kiedyś znany pod pseudonimem Ben Ruchaka. Dziś żyje tylko w naszych wspomnieniach.
Niektóre słowa muszą paść w ten sposób; z opuszkiem palca przytkniętym do wewnętrznej strony nadgarstka Benito, zupełnie jakby Valerio odmierzał puls przyjaciela (odmierza).  
Oui, merci, wyliżę go w duchu smaku, po francusku — zwolniona z uścisku dłoń obojętnie macha w kierunku stolika, włoskie skupienie osadza się na zmęczeniu, którego nawet Ben nie jest w stanie ukryć. Nie przed nimi.
Ten sam wyraz dostrzega w twarzy Williamsona i kącikach ust van der Deckena.  
Siedzą tu, palą cygara, piją drinki, mają pieniądze, kobiety, przyszłość i nigdy dość.
Więc skąd, cazzo, to wymiętolenie? Te cienie pod oczami, napięcie w kącikach ust?
Fabryka sardynek. Sardynia — polityka dopełnia obrazu tragedii, którego przyćmić nie może nawet odsłonięty sutek Johana. Życie to kutas i właśnie rucha ich na sucho. — Przydadzą nam się wakacje, no? Powiedzcie żonom, że to delegacja.
Muszą zapomnieć o obowiązkach, o ciasnych ścianach domów, o oczekiwaniach starszyzny i tym, co w szerszej perspektywie nieuniknione — każdy musi dorosnąć. Nawet Valerio.  
Williamson, ja się polityką brzydzę — mocne słowa w wykonaniu zgniłego do szpiku kości, zepsutego jak pozostawiona na słońcu gorgonzola kryminalisty. — Będę zwięzły. W Little Poppy jest budynek, który familia chętnie przytuliłaby do piersi.
Sensowna propozycja złożona van der Deckenowi wymagała przeciwwagi; tą jak zwykle na ziemię rzucał Paganini.
Ładna fasada, blisko głównej drogi, spory parking. Kiedyś były tam gabinety lekarskie albo inna merda — były i się zmyły, poniekąd z własnej woli, poniekąd z drobną pomocą; szczegóły okoliczności nie są istotne. Ważne, że pomieszczenia stoją puste i mają potencjał — a Valerio wizję. — Chcę zrobić z niego użytek. Niech tuo zio pomoże wygrać nam przetarg i załatwi zgodę na zmianę przeznaczenia budynku, a skorzystamy na tym wszyscy.
Włochów w Little Poppy jest sporo; pół—Włochów jeszcze więcej; ćwierć—Włochów nie liczy nikt.
A tych, którzy obawiają się powyższych, jest morze. Wystarczy kilka sugestii, garści ulotek, kampania wyborcza we wszystkich witrynach płacących haracz; reklama dźwignią handlu i wygranych wyborów. Milczący Ben pewnie się z tym zgadza — milczący Ben swoim milczeniem zasługuje na ciężką uwagę włoskiego brązu oczu.  
Benito — spojrzenie zwężone do dwóch ciemnych tuneli — nieopatrzny kierowca mógłby rozbić się o ukryte w nim barierki wyzwania. — Co robisz później?
Johan pewnie zaczeka na żonę i będzie wyjaśniał plamy błota na podusi.
Barnaby zrobi to, w czym ostatnio został mistrzem — zniknie.
Zostaje więc Ben; Ben i jego nie mogę, mam rozprawę, nie mogę, kolacja z żoną, nie mogę, obiecałem córkom cyrk. Kurwa mać, Verity, życie to cyrk, jeszcze się napatrzą.
Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
Grozisz mi czy obiecujesz?
Klatki tego filmu kręciły się coraz wolniej, wolniej, aż w końcu zastygły w jednym, wyraźnym ujęciu na spranej, styczniowej matrycy rzeczywistości. Coś, co miało być komedią z akceptowalną przez ekrany kin ilością golizny zaczęło przypominać thriller; z polityką, mafią, żądaniami i dawno zaginionymi braćmi w tle.  
Stwierdzam fakty.
Zadowolenie van der Deckena udzieliło się atmosferze; rozluźnione alkoholem ciała zaczęły zapadać się w meble, rozsznurowywane postronki napiętych nerwów opadały coraz luźniej, języki formowały sylaby bez faktycznej potrzeby zabierania głosu.
Cieczy mnie to, Gianni. Przekaż Sanderowi naszą propozycję i pozdrowienia od wuja Ronalda.
O reszcie zdecydują sami; pionki na planszy zostały rozstawione, królowie nadal tkwili na przeciwległych krańcach szachownicy otoczeni armią mniej istotnych figur, jedynie gońcy śmigali pomiędzy polami z balastem informacji na ustach. Kolejna tura musiała zaczekać — przybycie Benjamina Drugiego — dziś Ostatniego — zasłużyło na wyrwę w politycznym bełkocie.
A może to tylko uznanie dla wypieków pani Verity?  
Uścisk dłoni — tak krótki, tak męski, tak pozbawiony inwazyjności, której Valerio nigdy się nie wstydził; natura rozszczepieńca wypełzała z niego nawet, kiedy dusza grzecznie siedziała w ciele — przybrał na sile razem z uśmiechem.  
Moje ulubione — bujda na kołach i resorach; dwóch mogło grać w tę grę i nawet po dekadzie nieszczególnie się nudziła. — To urocze z jej strony, że pamięta.
O Audrey Verity można powiedzieć wiele; urocza zapewne też, choć niekoniecznie w kontekście ciastek i kulinarnej pamiętliwości.
Krótki moment wytchnienia — na dopalenie cygara, dopicie drinka, zignorowanie drapiącego wrażenia, że czas przeciekał im przez palce, a tkwiąc bezczynnie w salonie van der Deckena zaczynali starzeć się o dekady — pękł nagle, nieoczekiwanie i za sprawą Valerio. Włoskie sylaby dźgały mózg; Williamson miał kilkanaście centymetrów do pokonania, żeby w odwecie dźgnąć ich autora.
Przestań, Paganini — na palcach wszystkich trupów, które wyszły spod ręki Valerio, nie zliczyłby wypowiedzianych za życia przestań, Paganini.  — Pewnego dnia uznam twoje włoskie szepty za propozycję.
Pewnego dnia; do tej pory uchodziły za nieprecyzyjny bełkot, koktajl z przekleństw, sugestii i kulinarnych porównań. Przez te wszystkie lata Barnaby poznał podstawy — dzień dobry, do widzenia, coś o małych kutasach i kilku synonimach słowa cycki — ale nawet one nie zagrzewały stałego miejsca w jego myślach. Za dużo miał w głowie śmieci, żeby dokładać kolejny kontener. Niektóre wspomnienia — jak te, które teraz skwasiły resztki drinka na języku — uporczywie odmawiały poddaniu się utylizacji.
Moją małżonką martwić się nie musicie — drgnięcie w kącikach ust utonęło w tonie głosu; ten przeciągający sylaby, gorzki jak basen deserowej czekolady głos—wymówka, którym Williamson odwlekał to, co nieuniknione, pieczętował odmowę zanim wybrzmiała. — Ale i tak mówi nie. Przykro mi, panowie.
Innym razem; powtarzając te słowa, wcale nie czuje się lepiej. Kłamstwo krzepiło, chociaż pod nim rozciągała się pozbawiona dna studnia — wrzucał w nią śliskie kamyki słów, wszystkie te innym razem, dziś nie mogę, nocna zmiana.  
Innym razem; po czterech podwójnych whisky zastanawiał się, co powiedzą chłopcy, kiedy pewnego dnia Barnaby po prostu zniknie — Gwardia nie lubiła zostawiać po sobie ciał.
Będą go szukać? Raczej tak.  
Znajdą? Niedoczekanie.
Podzieli los Maxima; ale o ile istnieje promil szans, że van der Decken właśnie chłepcze kokosowego drinka z pępka lokalnej szamanki na archipelagu pośrodku oceanu, o tyle Williamson nie miał złudzeń — jego śmierć ojciec ogłosi od razu, a wuj wykorzysta ją w politycznej zagrywce.
Ronald nie zbuduje kampanii na burdelu, Valerio — pusta szklanka w dłoni posłała w kierunku gospodarza niebezpieczne widmo — rozpostarty na kanapie, roznegliżowany Johan musiałby porzucić pieszczoty wygodnych (nawet jeśli odrobinę ubłoconych) poduszek i polać kolejkę. — Bo to ma być burdel, prawda?
Coś cicho strzyknęło w zastałych stawach — zanim van der Decken podjął rękawicę gospodarskich obowiązków, Williamson machnął obojętnie ręką — siedź, starszy jesteś — i porzucił niewygodną przystań podłokietnika. Paganini od teraz miał fotel tylko dla siebie; istniała spora doza prawdopodobieństwa, że właśnie obliczał, ile kurew zmieści się na miejscu Barnaby’ego.
Whisky chlusnęła do wnętrza szklanki; bursztynowy alkohol łapczywie chwytał przytłumione, styczniowe światło obumierającego na zewnątrz dnia. Zamiast zająć drugi z fotelów, Williamson zatrzymał się przy oknie — ucieczka spojrzeniem poza salon była rytuałem i nawykiem.
Rytuałem oczyszczenia myśli, nawykiem poszukiwania zagrożeń.
W lato którego roku Maxim próbował wleźć po pijaku przez okno? — przysunięta do ust szklanka wychwytywała siwą mgiełkę pary; na zimnym szkle osiadał oddech i zamglone wspomnienia. — Zadowolony zasnął w połowie wspinaczki, bo uznał, że klepiąca go po dupie okiennica to Elisabeth z trzeciego roku.
Idiota; zęby stuknęły o brzeg szklanki, krótki łyk whisky nie zmył gorzkiego posmaku z języka. Niedługo kolejna rocznica — jak co roku, każdy z nich upije się w samotności. Mężczyźni nie mogą być smutni w towarzystwie; mężczyźni nie opłakują zaginionych; mężczyźni dopiją whisky, mówią jest jak jest i sięgają po kolejną butelkę.  
Jest jak jest.
Chłodne palce stuknęły o parapet; raz, dwa, trzy uderzenia, ochrona, słowo—impuls płynęło w krwi Williamsona gęściej od alkoholu. Raz, dwa, trzy; quidhic. wyszeptane w kierunku okna, okiennic, murów. Smużka magii próbowała wykryć magiczną obecność — czarów, rytuałów, pieczęci na okiennicach, laku na drzwiach.
Ostrożności nigdy za wiele.  
Odnów rytuały, Johan.

rzucam Quidhic na wykrycie magicznej obecności rytuałów: 89 + 23, próg osiągnięty
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Niektórzy nie dorastali pomimo upływających lat i pogłębiających się przy oczodołach zmarszczek mimicznych, tych, które przyozdabiały twarz Valerio. Uśmiechał się często i przeważnie zgryźliwie, jakby chciał pokąsać, jak żmija czyhająca na kostki sprośnych panien z Wallow. Benjamin nie wartościował żadnego z nich. Ni legendarnych wśród bogatych chłopców polowań na syreny organizowanych przez van der Deckenów, ni pozostawionych w okolicach Hellridge ciał z włoskim pozdrowieniem, ni trupów w szafie Williamsonów — a wszyscy wiedzieli, że politycy mają takich całą garderobę. Walały się przeplecione garniturkami i — jak udowadniał Barnaby — mundurkami.
Aj, Valerio Rozpruwacz. Cip. Dobrze pamiętam?niektórzy nigdy nie dorastali.Jak kiedyś dorobisz się pomnika, to osobiście przypilnuję, by nie pominęli żadnego z przydomków. Wyobraź sobie te fanfary przy zdjęciu z niego prześcieradła. A tam ty. Na koniu w galopie — dłonią roztaczał widok gdzieś po swojej lewej stronie, jakby w rzeczywistości stał tam teraz monument. Głos miał dumny, jakby wygłaszał wiekopomną przemowę, mającą polecieć w wieczornych wiadomościach, jako urywek z partyjnego wiecu. — W ręce trzymasz butelkę Barolo, w drugiej kutasa. Pod spodem inskrypcja: Valerio Paganini. Nie imała się go śmierć, bo sam stał się jej orędownikiem. Żył szybko, kochał bardzo — zwłaszcza spaghetti i pośladki pani Daugherty od angielskiego w Frozen Lake — w ostatnim zdaniu zrobił dygresję, spoglądając na resztę zebranych gości gwoli wyjaśnienia, po czym znów wrócił do formalnego i ambitnego tonu. — Łamał ręce, ale nigdy nie łamał makaronu. W rzucaniu petów przez okno nie miał sobie równych. Potrafił wysikać swoje imię w śniegu. Ku jego pamięci, wierne kurwy — zakończył, kiwając głową w wyrazie wdzięczności za wysłuchanie tego pierdolenia. Piękny byłby to pomnik.
Być może właśnie dlatego, z tym chorym wyobrażeniem skurwysyństwa wymalowanego na twarzy, wyobrażała go sobie Audrey. Być może właśnie dlatego tak go nienawidziła. Być może miała rację. W Paganinim drzemał jednak dobry chłopak. Jeśli by przeszczepić mu organy.
W pewnym stopniu Verity czuł, jakby to właśnie stało się z resztą. Barnaby Zawsze Odpowiedzialny został psem. Maxim, Który Wyruchał Mi Siostrę leżał za to martwy gdzieś na dnie oceanu. Johan, Który Nie Potrzebuje Przegrody W Nosie siedział teraz w szlafroczku, z obrączką na palcu i wieczną żałobą w rodzinie. Zdrowie jego duszy. Na dobrą sprawę — jeśliby zastanowić się nad tym na faktycznie głębokim poziomie — każdy z nich przeżywał taką. Ojciec, brat, żona, syn — coś ukuło w gardle na tyle mocno, że musiał zapić to złocistożółtą whisky.
Van der Decken, masz może koniak? — Twarz odwrócił do siedzącego obok mężczyzny. — Hennessy? Bez lodu?Jeśli łaska.Kilka lat temu dałem ci taki na urodziny, o ile go nie wyżłopałeś, to wątpię, że twoja małżonka się skusiła. Podobno kto daje i zabiera, ten się w Piekle poniewiera, ale to nam nie grozi. Swoją drogą... Ostatnio odmówiłem wzięcia sprawy chrześcijańskiego klechy. Jebaniec wyruchał jakąś szesnastolatkę i ta posądza go o alimenty. Pamiętajcie panowie — młodszych nie tykajcie, bo będą was ścigać jak Polańskiego i nawet ja was z tego nie wyciągnę.
Niemal przewrócił oczami na zdanie Williamsona, że o wczasach mógł zapomnieć, bo trup — jeden z tych w szafie jego rodziny — miałby mu nie pozwolić. Chciałoby się rzecz - jak nie ta, to inna; daj spokój, stary, miała fajne cycki, ale co poza tym?; tak to jest z dupami ze wsi; przykro mi, naprawdę przyjacielu, była piękna i zasługiwała na więcej, niż mogłeś jej dać; przykro mi, naprawdę przyjacielu, wypiję jej zdrowie, dzwoń, gdy potrzebujesz.
Audrey jest przyzwyczajona do moich wyjazdów, ale klienci nie. Być może gdybym zapowiedział się wcześniej, ktoś byłby w stanie przejąć moje sprawy. Muszę sprawdzić terminarz, a nie będę teraz dzwonić do Collingwood. Gdzieś w marcu? Spróbuję w marcu. Góra na siedem dni, więcej nie wyciągnę, bo jak zacznie się kampania Williamsona, to zacznie się wywlekanie spraw z przeszłości. Zresztą, w Europie i tak będzie, jak u nas w lipcu — tak by stawiał, w Maine piździło w tym czasie. Od czasu do czasu wiatr wkradał się przez przymknięte ledwo okna, otwierał je na oścież, studził wszystko to, co siedziało w Veritym, czego nie brał od uroczej małżonki.
À propos kampanii, Barney — rzucił niedługo po tym, gdy zdążył już kącik ust wykrzywić na informacje, że Ronald nie zrobi sobie dobrej opinii w burdelu. — Wiesz, czasem sobie myślę, że byłbyś dobrym politykiem. Marnujesz się w policji. Jest tylko jedna kwestia. Daję 100 dolarów, że wszystkie pizdy na wschodnim wybrzeżu, które dane nam było poznać, wcześniej ssały kutasy Sanderowi i Ronaldowi. Kolejne 100 dolarów, że Emiliano zapewne je dla nich kupił. To czy mu ssały — pomińmy. O przyjaźni warto sobie przypominać, zgadzam sięo ironio!Ale powiedz co możemy zrobić z rodzinami, które nie są wam tam przychylne? Powiedzmy tacy Hudsonowie — brodę obniżył, wzrok zatrzymując na Williamsonie. — Od lat pierdolą, że zazdrościliście im kopalni, a jak mi wiadomo Augustus i twój wuj Ronald pałają do siebie równie szczerą sympatią, co Johan do syren — no, być może minimalnie przesadzał. Nie taką. — Jeśli udałoby ci się, załóżmy, to tylko przykładto nie był przykładspojrzeć przypadkowo w archiwum policji na pewne dokumenty, albo kto wie... może nawet wykorzystać tą swoją błyszczącą odznakę w jednej zasadniczej dla mnie sprawie... Poproszę Audrey, by wpłynęła na swojego wuja. Wiesz, że potrafi — zęby wyszczerzył tak, że zmarszczki przy oczach podbite chłodem zmęczenia się wyróżniły. — Szczegóły omówimy na trzeźwo — ufał im — oczywiście, że tak — ale nie ufał im. Nie aż tak. Nie ze złej woli. Maximowi też przecież ufał.
Obserwowanie grupy zwyrodnialców, pozostawało na skupionym umyśle Benjamina nieprzyjemną skazę. Mógłby rozpamiętywać dawne piękne czasy, rozpływać się nad dobrobytem, jaki dane mu było zaznać, ale wszystko się kiedyś kończy. Spotkania, które odbywali niemal co kilka dni — teraz aranżowane były raz na miesiąc. Ekstazy, których dopuszczali się dawniej — teraz były nieodpowiedzialną mrzonką. I czasem tylko, sekundy po przebudzeniu, gdy do głowy nie wracał jeszcze obraz krwi z łona Audrey rozlanej na łazienkowych kafelkach, przypominał sobie, że nie wszystko stracone.
Następne spotkanie mam o 11 rano, Valerio — o 10 musiałby wejść pod prysznic i umyć zęby, żeby nie jebało od niego Negroni. — Więc wybieraj, jestem cały twój — mrugnął do przyjaciela.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t220-johan-van-der-decken#516
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t501-johan-van-der-decken#2217
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t500-poczta-johana-van-der-deckena#2215
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f121-mainstay-mansion
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1051-rachunek-johana#9063
!TW! homofobia

Poruszył nadgarstkiem by płyn w szklance zawirował tak, jak im zawiruje w głowach za jakiś czas. Najpierw whisky, potem gin, kolejne whisky, potem otworzą absynt, który ich ostatecznie powali. Kto wie, czy w gdzieś pomiędzy którąś a którąś z butelek nie postanowią sprawdzić, czy wino dla żony Johana jest dobre i czy nie powinna go rozrzedzić wodą. Wszyscy zaczynali się gdzieś około poranka i kończyli późną nocą, gdy senne powieki opadały na dobre.
- Kasyno w domu - powtórzył za Valerio niczym echo, w dodatku rozbawione. Machnął ręką i upił kolejny łyk alkoholu. Już zaczynał czuć przyjemne ciepło na policzkach. Nie raz, nie dwa zdecydował się na okraszoną oparami dymu ustawioną grę. Był nawet taki czas, kiedy lubił tam przebywać, bardziej niż teraz.
- Tak uczynię - skinął głową Williamsonowi. To, i szepnięcie Sanderowi kilku słów było w obecnym układzie jedynym, co mógł zrobić. Biorąc pod uwagę stosunki pomiędzy ich rodzinami, nie powinno być z tym żadnego problemu. Szczególnie, że wszyscy wyszliby na tym korzystnie. Jedną z dodatkowych kart przetargowych mogła być Florence i fakt, że pochodziła z Kręgu Salem. Otwartych furtek nigdy nie było zbyt wiele, kiedy chodziło o własną korzyść i dobro. Choć van der Decken nie lubił się ze swoją żoną, to oboje jechali na jednym wózku, i chociaż pod tym jednym względem współpraca wychodziła im całkiem nieźle. Nawet, jeśli dośc wdzięczenia się przed teściami.
Szczeknięcie klamki drzwi, stukot drogich butów na kamiennej posadzce holu, ciche trzaśnięcie. Do grona dołączył w końcu Verity we własnej osobie. Spóźniony, za to zaopatrzony. Przy  markowym garniturze i płaszczu reklamówka, którą trzymał wyglądała kuriozalnie. Ciastka? Wątpił, by Audrey je zrobiła. Choć może znalazła nowe powołanie, z kobietami bywało różnie.  
Ile to już minęło, odkąd adwokat diabła skończył tańczyć? Niecałe pół roku, odkąd opijali wesołą nowinę, skuwając się jak świnie. Tylko po to, by następnego dnia pogrążyć się w konsternacji, którą sam van der Decken podbił żalem. Uścisnął mu dłoń i klepnął w ramię na powitanie.
- To będzie piękny nagrobek - uniósł szklankę w górę. Wyglądało na to, że Verity się rozkręcał; dobrze, wiedzieli, że od dłuższego czasu był nie w sosie. -  Ale niech ma złote wstawki.
Przed dorośnięciem uciekał każdy z nich. Przez długi czas migali się od obowiązków, powagi sytuacji, robili uniki przed zwykłą koleją rzeczy tak umiejętnie, że być może w którymś momencie zaczęło im to wychodzić zbyt dobrze. Zagubieni Chłopcy, każdy ganiający za swoim cieniem, którzy zasiedzieli się w swojej Nibylandii zaczynali stawać się Straconymi Chłopcami. Wszyscy muszą w końcu dorosnąć, by już nigdy do pewnych chwil nie wrócić.
Wiecznośc pozwala na współistnienie wszystkiego, jednak istniało tylko jedno trwanie, które unosiło ze sobą wszystko, jak rwąca rzeka. Czasem istnieją rzeczy nie do pogodzenia. Tak naprawdę wciąż byli jeszcze młodzi, choć zawieszeni w systemie, który zarzucał na nich jarzmo obowiązków.
- Sardynia brzmi wyśmienicie - stwierdził i być może powiedziałby więcej, gdyby Barnaby nie wszedł mu w słowo. Jak zwykle, może kiedyś, innym razem, dziś na razie nie. Jak zawsze miał wymówki, dna których nikt nie drążył, ale które zaczynały wszystkich nużyć. Gdyby tylko wiedzieli. Już chciał wstać by mu dolać, ale kuzyn poradził sobie sam.
Maxim.
- Siedemdziesiątego ósmego - odparł, wbijając niebieskie spojrzenie w kant stolika kawowego. Na wspomnienie kącik jego ust uniósł się odruchowo, chociaż wcale nie chciał. Nie chciał o tym rozmawiać, nie dzisiaj, nie teraz, nie przy tych butelkach. - Uznał, że nie będzie leźć wokoło, bo szybciej będzie oknem. Zamierzał się przespać do południa i wrócić do Helen i Elsje. Z tym dziwnym miśkiem, którego kupił.
Wciągnął powietrze nosem chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uścisku w gardle. Maxim był struną na gryfie emocji, której Johan nie lubił szarpać; nie o tej porze roku. Kilkadziesiąt minut temu odciął się i nie zamierzał do tego wracać. Nie tu, nie teraz, nie przy nich. Było, jak było; mężczyźni nie okazują słabości. Wszystko w nich wzbiera w taki czy inny sposób, a potem, zupełnie nieoczekiwanie, wybucha. Zignorował słowa o zabezpieczeniach. Wiedział, że musi to zrobić. Następnego dnia pewnie będzie mu wdzięczny za przypomnienie. - Skończ.
Przestań
Wreszcie wstał, jedwabny szlafrok o florystycznym, japońskim ornamencie zafalował w powietrzu, tak szybko podszedł do barku (prawie zahaczył szerokim rękawem o jeden z flakonów) by dolać sobie szkockiej. Dolał, niemalże do pełna. Zamierzał rozmawiać o wszystkim, ale nie o Maximie.
- To nie będzie łatwe, Verity - zamknął się na chwilę, żeby znów zamoczyć usta w alkoholu - A może i będzie, chuj, nie wiem. Te szczury lądowe - miał na myśli niechęć Hudsonów, a przynajmniej Aureliusa, do wszelkiej maści statków - mają z nami podpisaną umowę na transport lądowy. Ale stary, gdybyś widział te papiery z księgowości. Wszyscy na tym zarabiamy, ale ja pierdolę. Rozliczenia z każdego, kurwa, centa. Każde zasrane uchybienie, z obu stron - uniósł rękę by zakręcić palcem wokół głowy. Pomimo negatywnych stosunków, van der Deckenowie i Hudsonowie wyrobili sobie pewien monopol na transport i dostawy; pieniądz w końcu nie śmierdział. Nawet, jeśli kosztował obie strony wiele nerwów.
- Powiedz mi, Verity! Masz do wybory wyruchać Farrah Fawcett albo Sigourney Weaver, ale obie mają syfa. Śmierć nie wchodzi w grę. Valerio nie pytam, bo wiem - dając mu czas na zastanowienie, podszedł do kuzyna i klepnął go w ramię - Ty - zaczął na wpół ściszonym głosem - słyszałem, że w policji zatrudniają cioty. To prawda? - nie pił złośliwym żartem do Williamsona. Był ciekaw, czy plotki są prawdą.
Johan van der Decken
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
Zgrzytnięcie sprzęgła, ścięty zakręt, ciche cyk—cyk—cyk rozpalonego silnika.
Życie zaczęło się z pierwszą jazdą samochodem; tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty czwarty rok. Dwunastolatek za kierownicą, nonna na miejscu pasażera, podjazd przez Libertà i niecałe dwadzieścia metrów. W trakcie szóstego miał zmienić bieg; nogi nie dosięgały pedałów — dziś kopią ich bez wyrzutu — i samochód — jeszcze nie Mustang, nonna miała wtedy nowiutkie Volvo P1800; pierwsze samochody pamięta się lepiej od pierwszych kobiet — krztusił się z wyrzutem.
Dwadzieścia jeden lat później Valerio krztusi się podobnie.
Trochę ze śmiechu — Verity robi to, co potrafi najlepiej, pierdoli od rzeczy — trochę z bezsilności. Czas to kurwa, której nie uwiódł nawet Paganini.
Na koniu? Mylisz mnie ze swoją żoną, Benito. Znowu — przytknięte do brzegu szklanki usta poruszają się lekko; uśmiech Valerio wygląda jak pęknięcie, źle zasklepiona szrama, blizna na twarzy, która przez lata cudem unikała trwałych obrażeń. — Z całą resztą się zgadzam. Zamiast na rumaku, mogę siedzieć na twojej matce.
Znów mają szesnaście lat i dowcip o ruchaniu matek to szczyt humoru, Mount Everest dobrego samopoczucia. Znów mają szesnaście lat i Paganini chętnie mówi o ruchaniu — to nie zmieni się nigdy — ale kiedy ktoś używa tej broni przeciwko niemu — może dziś zerżniemy twoją starą? — coś w jego mózgu robi klik.
Rozszczepia się bez rozszczepiania.
Klik, stronzo. Klik. O mojej mamie nie żartuje w ten sposób nikt. Chłopcy szybko przyswoili lekcję; Valerio był pewien, że nadal żonglują niewybrednym dowcipem — tyle, że ja jego plecami. Teraz jego spojrzenie spokojnie przesuwa się po ryjach; po buziach; po twarzyczkach. Po obliczach, które kiedyś z dumą nosiły pierwsze muśnięcie zarostu, pierwsze zacięcia po próbach zgolenia meszku, pierwsze sińce po bójkach, pierwsze zadrapania chuj—wie—skąd. Dziś zarost jest dojrzały, sińce nieobecne, zadrapania zagojone. Ben to gładka tafla polerowanego kłamstwa i, mio bello, jak bardzo mu z tym do twarzy. Johan to szorstki wiatr znad morza, gdyby go polizać, na języku zostałaby sól. Barnaby to wrak, cienie pod oczami i zdarte knykcie. Valerio jest wszystkim po trochu i niczym; czekam na ten dzień z utęsknieniem, mio caro, mówi do szklanki, chociaż odpowiada Williamsonowi. Nawet z nosem w drinku — o tej godzinie siedem lat temu z nozdrzy wysypywałaby się kokaina, a głowa rudej, klęczącej na wysokości zadania kurwy kiwałaby się w górę i dół jak piesek na masce rozdzielczej — wyczuwa nadchodzącą odmowę.
Vaffanculo.
Nie mogę, kolejnym razem, sami rozumiecie — budżetówka.
Daisy gryzie piach od sześciu lat, a kiedy żyła, jej zdanie miałeś tam, gdzie ona miewała twojego kutasa — uniesiona znad szklanki głowa cierpliwie czeka — gdyby Barnaby uderzył go w pysk, ten wieczór wreszcie zacząłby przypominać rozrywkę, po którą Paganini tłukł się aż do Maywater.
Nic z tego; Williamson to dobra psina, poza tym nie kochał żony aż tak. O ile w ogóle?
Marzo, meraviglioso! Będzie sezon na karczochy i Sagra del Bogamarì, temo che sarà più lunga di così — obracana w dłoni szklanka jest pusta, spojrzenie pełne sardyńskich wizji, myśli właśnie nurzają się w Morzu Śródziemnym; jeszcze moment i zapomniałby o złożonej propozycji. Ben ma rację — a kiedy jej nie ma? Barnaby marnuje się w policji; mógł opuścić Blossomfall, ale Blossomfall nigdy nie wylezie z niego.
Polityka to jeden, wielki burdel. Różnica polega na tym, że pierdolony jest naród, nie jednostki — wnikliwość tego spostrzeżenia zasługuje na wygrawerowanie w cokole pomnika, który Verity tak ochoczo zaprezentował obecnemu w Maywater gremium. Paganini marszczy lekko brwi — pęknięcie nad prostą linią nosa znika szybciej niż się pojawiło — i przypomina sobie o uśmiechu. — To będzie klub. Z dwoma parkietami, okrągłym barem i prywatnymi pokojami dla…
W jednym postawi okrągłe łóżko i ochrzci je z Gill.
Zmęczonych tańcem.
Williamson znika z zasięgu ramion, widmo Maxima snuje się za oknem, van der Decken traci pokład pod nogami, Verity zaczyna bredzić o żonie, bo najwyraźniej teraz wszystko sprowadza się do niej — pierdniesz, a on powie, że jego Audrey nigdy w życiu nie pierdnęła.
To tłumaczyłoby jej nieodłączny wyraz twarzy.  
Cały ty, całą noc? — krótkie spojrzenie w kierunku okna wykrawa dwie sylwetki na tle szyby — Barnaby i Johan szepczą między sobą, może jeden pyta drugiego, czy Helen sprowadza obcych mężczyzn do domu, na co drugi mówi pierwszemu, że oczywiście; mają po czternaście lat i korepetycje z magii wariacyjnej.
Moja nowa ragazza chce cię poznać. Jest na czwartym roku prawa i słyszała legendy o wielkim Benie — a kto nie słyszał? Valerio sam rozpowiedział trzy z nich; w dwóch brał czynny udział. — Mam teorię, że ściąga majtki przede mną, ale myśli Verity. Nie mam jej tego za złe.
W końcu nie byłby to pierwszy raz, kiedy Ben dotrzymuje mu towarzystwa w szlachetnym procesie faszerowania calzone.
Dbam, żeby nic nieodpowiedniego nie wypadło z tej buzi. Z pełnymi ustami trudno o przejęzyczenie.
To nie jest zaproszenie, Benito. To propozycja nie do odrzucenia.
Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
TW: o rasizmie i homofobii słów kilka

Duże—małe dzieci.
Szklanki whisky w dłoniach zamiast kartonu soków pomarańczowych. Jedwabne szlafroki, doskonale skrojone garnitury, policyjne mundury zamiast jednakowych — i jednocześnie zupełnie różnych — mundurków Frozen Lake. Ten Benjamina zawsze był nieskazitelny; pasek dobierał pod kolor butów, które z kolei dobierane były pod kolor neseserka — tak, nosił neseserek; przed profilaktycznym obiciem za sam fakt jego posiadania chroniło go nazwisko, cięty język i ich mała wataha. Mundurek Johana zatarł się w pamięci — starszy o dwa lata, ze śladami szminki na kołnierzyku pojawiającymi się zanim którykolwiek z nich zaczął mutację. Ten noszony przez Valerio przypominał wybuch włoskiego granatu; dzień, w którym nie tkwiła na nim plama po sosie, makaronie albo makaronie z sosem oznaczał, że ktoś porusza się po szkole głodny.
Paganini.
Dziś mundurek nosił tylko Williamson; mógłby wepchnąć srebrną odznakę w gardło Valerio i zaczekać, aż zacznie się dławić — zupełnie jak jego dziewczyny.
Nigdy nie wypowiadaj imienia mojej żony w tym kontekście. Bene?
To nie była prawdziwa miłość i wielka przygoda, jedynie lek, złudzenie, kabaret z dwójką — na dobrą sprawę obcych sobie — ludzi w roli głównej. Przez krótką chwilę to był dobry czas; czas słabości i głupoty. Później — kiedy Daisy przestała być Daisy i zaczęła przypominać wywleczonego z Wallow chochoła — zastanawiał się, czy to on nie zauważył wpełzających na niebo czarnych tłustych chmur, czy po prostu ich tam nie było; czy od początku był ślepy, czy to marny substytut szczęścia przymulił go dobrym samopoczuciem, zadowoleniem z siebie, żeby po chwili zaatakować z najmniej spodziewanej strony.
Sześć lat później, z drinkiem w dłoni, opowieściami o wakacjach, pomnikach, wyjazdach i dawno martwych przyjaciołach — oraz żonach — to nie miało znaczenia. Gdyby zastanowić się nad tym głębiej — dlatego Williamson zastanawiał się rzadko — nic nie miało.
Tej samej kopalni, która zamknięta jest na sześć kurewsko szczelnych spustów? — spojrzenie, teraz utkwione w Benjaminie, przypominało dwa tunele usypane ze ściętej trawy — wyblakła zieleń pochłaniała rozbawienie. — Nigdy nie wątpiłem w umiejętności perswazji Audrey. Pięć lat temu przekonała cię, że jedyna dopuszczalna biel w twoim życiu to pościel i koszule.
Oraz przyjaciele, jeśli wykluczyć Paganiniego, który do dziś nosi żałobę po pochowanej przed laty kochance Bena — pani kokainie.
Jeśli to nie problem — oczywiście, że nie; zdrowa ironia polegała na tym, że najbardziej akceptowalnym przez Audrey elementem zebranej w salonie Deckena zgrai — poza mężem — był Williamson. — Sam porozmawiam z nią na temat tego, co mogłoby przekonać jej lubiących bawić się kijkami od golfa krewnych.
Może przyniesie tort w kształcie piłeczki i wetknie w jego środek włoską flagę — dzięki temu Audrey nie spróbuje ani kawałka, a reszta zostanie dla niego i Georgie. Głównie niego; chrześnica wciąż jadła zbyt wolno, żeby wygrać w tym starciu. Jej imię wygnał na banicję — w miejscu takim, jak to, nie powinno pojawiać się dłużej niż na sekundę. Słuszna decyzja; Paganini zaczął opowieść o klubo—burdelu, a Williamson zaczął zastanawiać się, jak ubrać to w słowa przed wujem, żeby nie uzyskać politycznie poprawnego, za to dosadnego: no chyba, kurwa, nie.
Żeby było zabawniej, pierdolą was tylko, jeśli na nich zagłosujecie — żeby było jeszcze zabawniej, wasz głos tak naprawdę nie ma znaczenia, kiedy do gry wchodzą elektorzy; demokracja Stanów Zjednoczonych to świeża, krucha i lubiąca obietnice pani do towarzystwa, którą na kolanach chce trzymać każdy, ale poślubić żaden. — Zobaczę, co da się zrobić, Valerio. Pewnie będziesz musiał zobowiązać się prawnie do głębokiego odkażania pokoi co dobę.
To już dwie rzeczy, na których nie da się zbudować kampanii; burdelach i epidemii chorób wenerycznych.
Odwrót w kierunku okna uchronił resztę salonu przed przelotnym grymasem — skończ, przestań, ani słowa o Maximie; Johan nie lubił wyciągać wraków przeszłości z mulistego dna i Barnaby rozumiał go najlepiej ze wszystkich obecnych. Obaj stracili braci, obaj na różnych etapach życia, ale tylko jeden z nich złożył do ziemi pustą trumnę bez ciała; od zaginięcia Leo wkrótce minie dwanaście lat.
Nie rozpoznałby go na ulicy nawet, gdyby minęli się ramię w ramię.
Zaciśnięta w dłoni szklanka pełniła rolę kotwicy — są w Maywater, najwyższa pora na zdrową dawkę marynarskiego żargonu — która uchroniła myśli przed odpłynięciem na niespokojne wody przeszłości. Johan pojawił się znikąd; moment temu uzupełniał zapas alkoholu, teraz pierdolił cioty, o ciotach, przez cioty.  
Mentalne? Bez przerwy.
Nowe pokolenie nie nadaje się do niczego; tylko w tym tygodniu Miller zaliczył dwa ataki paniki. Trzeci będzie ostatnim — przerzucą go do zabitej dechami Luizjany, gdzie na lasso będzie łapał aligatory.
Tych, którzy lubią od kolegi w dupę? Wątpliwe — niesmak wypłukany dwoma łykami alkoholu; jest źle, kiedy Williamson z dwojga złego wolałby rude kurwy na kolanach Paganiniego niż tematy, którą właśnie serwował mu van der Decken. — Tolerancja policji kończy się tam, gdzie zaczynają rosyjsko brzmiące nazwiska, a skóra jest o odcień zbyt ciemna jak na wakacje na Grenadzie.
O tym, co jeszcze kilka lat temu robiono z ciepłymi w mundurach, z szacunku do drinka nie wspomni.
Padło jakieś nazwisko?
Prawnie to nie było przestępstwo — już nie.
Ideologicznie? Kwestia sporna.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii